Trump zwolnił szefa FBI. To nowe Watergate?
Wieczorem 9 maja, zupełnie nieoczekiwanie w Stanach Zjednoczonych wybuchła polityczna bomba, która zaskoczyła niemal wszystkich. Prezydent Donald Trump odwołał szefa FBI Jamesa Comeya w trakcie toczącego się wobec niego śledztwa. To wydarzenie prawie bez precedensu w amerykańskiej polityce, porównywane do afery Watergate.
Formalne uzasadnienie szokującego ruchu Trumpa jest nie mniej zaskakujące od samego czynu: według pisma wiceszefa Departamentu Sprawiedliwości Roda Rosensteina, który polecił zwolnić Comeya, szef FBI utracił zaufanie społeczeństwa ze względu na to, jak potraktował sprawę ... Hillary Clinton podczas kampanii wyborczej. Chodzi o jego list do Kongresu, w którym niecałe dwa tygodnie przed wyborami ogłosił znalezienie przez Biuro nowych faktów w sprawie e-maili Clinton (jak się później okazało, nie wnosiły one do sprawy niczego nowego).
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Cel: uciszyć śledztwo
Sprawa śledztwa w sprawie rzeczywiście ściągnęła na Comeya falę krytyki, głównie ze strony przeciwników Trumpa; a sama Clinton uważa że to działania szefa FBI sprawiły, że przegrała wybory. Jednak w oficjalne uzasadnienie mało kto wierzy, tym bardziej że Trump wcześniej chwalił działania Comeya w sprawie Clinton. Rzeczywisty powód wydaje się bardziej oczywisty: ma ono związek z prowadzonym przez Biuro dochodzeniem w sprawie powiązań ludzi Trumpa z Rosjanami. Dochodzeniem, które niedawno wstąpiło w nową fazę: wydane zostały niedawno pierwsze wezwania do stawienia się przed tzw. dużą ławą przysięgłych (grand jury) dla osób związanych z gen. Michaelem Flynnem, jednej z głównych postaci w sieci podejrzanych powiązań między Rosją a ekipą Trumpa.
- Decyzja Trumpa była nagła i nic jej nie zapowiadało. Comey miał o wszystkim dowiedzieć się z telewizji. Jeśli sprawa kampanii wyborczej miała rzeczywiście być powodem jego dymisji, to nie stałoby się to zapewne w taki sposób. Powód musiał być więc inny: śledztwo FBI w sprawie Rosji - mówi dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, amerykanista z Wojskowej Akademii Technicznej.
O tym nieoficjalnie mówią też współpracownicy prezydenta. Według doniesień portalu Politico, a także "New York Timesa" i innych amerykańskich mediów, Trump był wściekły, że Comey nie był w stanie uciszyć sprawy śledztwa w sprawie "Russiagate" i nad zwolnieniem dyrektora Biura zastanawiał się od tygodnia. Według jednego z doradców Trumpa, cytowanego przez Politico, zdarzały się przypadki, że Trump krzyczał, kiedy w telewizji pojawiały się informacje i dyskusje dotyczące afery. Tymczasem według "New York Times", w zwolnienie Comeya zaangażowany był prokurator generalny Jeff Sessions, którego zadaniem miało być znalezienie pretekstu.
Wrażenia tego z pewnością nie zaciera oficjalny list prezydenta do Comeya, w którym wyraża swoją wdzięczność, za "za poinformowanie go, podczas trzech osobnych okazji, że nie jest przedmiotem śledztwa".
Według byłego szefa CIA Michaela Haydena, działanie Trumpa przypomina bardziej zachowanie przywódcy "bananowej republiki" niż prezydenta Stanów Zjednoczonych. - Staram się uniknąć konkluzji, że staliśmy się Nikaraguą - powiedział były nominat George'a Busha.
Echa Watergate
Działanie Trumpa niemal natychmiast przywołało porównania do sprawy Watergate i "masakry sobotniej nocy" z 20 października 1973 roku, kiedy prezydent Richard Nixon zwolnił niezależnego prokuratora badającego Watergate Archibalda Coxa, co z kolei pociągnęło za sobą dymisję prokuratora generalnego i jego zastępcy.
- To śledczy, który prowadzi dochodzenie w sprawie Białego Domu - i został on właśnie zwolniony przez Biały Dom. Takie rzeczy nie zdarzają się w Stanach Zjednoczonych, oprócz nocy 20 października 1973 roku - komentował w CNN prawnik Jeffrey Toobin.
Działanie Nixona doprowadziło go ostatecznie do rezygnacji z urzędu prezydenta. Gdyby sam nie zrezygnował, zapewne zrobiłby to Kongres, który miał już gotowy akt oskarżenia (impeachmentu) przeciwko prezydentowi. Jednym z głównych zarzutów było utrudnianie działania wymiaru sprawiedliwości.
Są jednak istotne różnice między dwoma przypadkami. Pierwsza to reakcja partii prezydenta: ruch Nixona spotkał się z szerokim potępieniem w szeregach Republikanów. Mimo wielkiego zaskoczenia wśród wielu polityków, tego samego nie widać teraz: głosy potępiające jego działanie wśród Republikanów są stosunkowo nieliczne. Najbardziej negatywna wypowiedź przyszła ze strony senatora Jeffa Flake'a z Arizony.
- Spędziłem ostatnie kilka godzin szukając dopuszczalnego wytłumaczenia tego, że Comey został zwolniony w tym momencie. Ale po prostu nie jestem w stanie tego zrobić - powiedział polityk. Inni, choć nieraz też krytyczni, byli dla Trumpa bardziej wyrozumiali.
Nie znaczy to jednak, że ich - jakkolwiek umiarkowany - sprzeciw nie będzie miał znaczenia. Zdaniem Kostrzewy-Zorbasa, wynikiem decyzji Trumpa może być bowiem powołanie specjalnej komisji śledczej badającej sprawę rosyjską w Senacie. Zaś jeśli to się nie uda, sprawa będzie miała swój ciąg dalszy w amerykańskiej prasie. Jak zauważa jednak Kostrzewa-Zorbas, sytuacja Trumpa nie musi się skończyć tak, jak w przypadku Nixona.
- Zwolnienie Coksa nie było samodzielną przyczyną dymisji Nixona i podobnie nie będzie on przyczyną ewentualnego impeachmentu Trumpa. Był to jedynie etap pewnego procesu i przejaw szerszego problemu - mówi ekspert.
Co z resetem?
Moment podjęcia przez Trumpa decyzji o zwolnieniu Comeya zastanawia też z innego powodu: stało się to w przeddzień wizyty szefa rosyjskiego MSZ, Siergieja Ławrowa w Waszyngtonie. Z Jak dotąd śledztwo w sprawie rosyjskich powiązań ekipy Trumpa oraz rosyjskiej ingerencji w wybory miało negatywny efekt na zapowiadane przez Trumpa zbliżenie z Rosją Putina. Zdaniem Michała Baranowskiego, dyrektora amerykańskiego think tanku German Marshall Fund w Warszawie, powracający co chwila temat śledztwa znacznie zawęził możliwości Trumpa - co podczas lutowej konferencji prasowej przyznał zresztą sam prezydent. Przyczyniło się to też do powierzenia polityki zagranicznej administracji w ręce przedstawicieli tradycyjnego, sceptycznego podejścia wobec Moskwy.
Jeden z efektów tego podejścia było widać we wtorek, kiedy Trump podpisał akt Kongresu oficjalnie uznający Krym, Osetię Południową i Abchazję za "terytoria okupowane". To, co prawda, jedynie potwierdzenie obecnej polityki USA, ale jej umocowanie w prawie nabiera dodatkowej mocy - i dodatkowo oddala perspektywę "resetu" z Moskwą. Jeśli więc Rosjanie rzeczywiście współpracowali z otoczeniem Trumpa aby doprowadzić do jego wyborczego zwycięstwa, to efekt ich działań może okazać się odwrotny od zamierzonego.
- Działania Kremla sprawiły, że wśród amerykańskiej opinii publicznej postrzeganie Rosji zdecydowanie się pogorszyło. To oczywiście wpływa na postawę polityków i jest jednym z powodów, dla których dokonuje się to pogorszenie, a właściwie urealnienie stosunków się nasila - mówi Kostrzewa-Zorbas.