"Czarne chmury nad Trumpem". To może skończyć się jak Watergate
Wizyta prezydenta Karola Nawrockiego w USA odbyła się w cieniu ostatnich wydarzeń związanych ze sprawą Jeffrey'a Epsteina, oskarżanego o seksualne wykorzystywanie nieletnich i handel żywym towarem. Podczas konferencji w Białym Domu amerykańscy dziennikarze byli bardziej zainteresowani Epsteinem niż polskim prezydentem. Zdaniem dr. Tomasza Płudowskiego, amerykanisty i politologa, sprawa ta jest potencjalnie niebezpieczna dla Trumpa i może zakończyć się podobnie jak afera Watergate.
Ameryka żyje dziś sprawą Jeffreya Epsteina, która oficjalnie do dziś nie została ani wyjaśniona, ani zakończona. Znany finansista i multimilioner zatrzymany w lipcu 2019 roku, miał powiesić się w swojej celi zaledwie miesiąc później. Wiele osób nie wierzy jednak, by popełnił samobójstwo.
Opinia publiczna i politycy naciskają, by ujawniono wszystkie akta sprawy, a szczególnie "listę klientów" Epsteina, który miał nie tylko wykorzystywać seksualnie nieletnie, ale także handlować żywym towarem - między innymi na prywatnej wyspie, nazywanej "wyspą pedofilów". Miał tam oferować nastolatki innym milionerom i celebrytom.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Porównali spotkanie Nawrocki-Trump do randki. "Bardzo udana"
Departament Sprawiedliwości opublikował we wtorek 33 tysiące stron, ale większość z nich była już znana wcześniej. Nie zadowoliło to więc nikogo, co więcej - mogło wzmóc przekonanie, że administracja coś ukrywa.
Dzień później, w dniu wizyty Nawrockiego w Białym Domu, przed budynkiem Kapitolu, zgromadziły się ofiary Epsteina. Postanowiły stanąć przed kamerami i opowiedzieć o swoich cierpieniach i traumach, o szokującej aferze pedofilskiej. Niektóre zrobiły to po raz pierwszy.
Jedna z kobiet, Lisa Phillips, powiedziała, że grupa zaczęła tworzyć listę współpracowników Epsteina, którzy według niej byli zamieszani w nadużycia.
- Zbierzemy nazwiska osób, o których wszyscy wiemy, że regularnie pojawiały się w świecie Epsteina - powiedziała. - Zostanie to zrobione przez osoby, które przeżyły, i dla osób, które przeżyły - dodała
"Czarne chmury nad Trumpem"
To, że Donald Trump znał Epsteina nie ulega najmniejszej wątpliwości. Do 2004 r. obaj byli (według własnych słów Trumpa) najlepszymi przyjaciółmi, a ponadto sąsiadami - ich posiadłości na Florydzie znajdowały się tuż obok siebie. Następnie ich przyjaźń rozpadła się z powodu jakiegoś sporu.
Sam Trump podczas kampanii wyborczej obiecywał, że po powrocie do Białego Domu ujawni kolejne dokumenty w sprawie finansisty. Przedstawiciele prawicowych mediów od lat sugerowali, że rząd ukrywa informacje w sprawie Epsteina, który według nich miał prowadzić "listę klientów" służącą do szantażowania prominentnych osób.
Prokurator generalna USA Pam Bondi w lutym poinformowała telewizję Fox News, że "lista klientów" jest już na jej biurku i czeka na analizę. W lipcu stwierdziła, że takiej listy nie znaleziono. Trump twierdzi zaś, że cała sprawa to "mistyfikacja demokratów, bo próbują skłonić ludzi do mówienia o czymś, co jest zupełnie nieistotne dla sukcesu, jaki odnieśliśmy jako naród, odkąd zostałem prezydentem".
- Nad Trumpem zbierają się czarne chmury - uważa rozmówca WP dr Tomasz Płudowski. - Sprawę nagłośnił ponownie Elon Musk, który w czasie, gdy był w konflikcie z Trumpem, wspomniał o Epsteinie w swoim wpisie na platformie X. Ta sprawa nigdy nie zakończyła się formalnie. Trump popełnił błąd, mówiąc o niej i składając obietnicę, że ją wyjaśni gdy wróci do Białego Domu. Natomiast ostatecznie niczego nie wyjaśnił. I on, i jego otoczenie i prokurator Bondi, która zresztą jest jego znajomą, zaprzeczają teraz w ogóle, że takie dokumenty, jak lista klientów, istniały. Jest to potencjalnie trudna sprawa dla niego, bowiem jest to jedna z tych spraw, w których wszyscy się właściwie zgadzają, że jest nie do usprawiedliwienia - dodał.
Wystarczą głosy sześciu Republikanów
Dwóch członków Izby Reprezentantów, republikanin Thomas Massie z Kentucky i demokrata Ro Khanna z Kalifornii, próbują wymusić głosowanie w sprawie zobowiązania Departamentu Sprawiedliwości do ujawnienia wszystkich dokumentów w tej sprawie.
Zbierali podpisy w środę i będą potrzebować poparcia 218 ustawodawców, aby wygrać. Oznacza to, że wystarczą głosy sześciu Republikanów by ten pomysł wszedł w życie. Tymczasem Biały Dom i republikańscy przywódcy Kongresu sprzeciwiają się ujawnieniu wszystkich dokumentów, twierdząc, że mogłoby to ujawnić tożsamość niewinnych osób. Czy ta sprawa może doprowadzić do rozłamu w samym otoczeniu Trumpa i w jego partii?
- Jest to potencjalnie niebezpieczna sytuacja dla Trumpa, bo można sobie wyobrazić, że gdyby ten opór nieustannie narastał, także w jego otoczeniu, wśród jego wyborców, to mogłoby to doprowadzić do powstania presji opinii publicznej, żeby te informacje ujawnić, do rozpoczęcia śledztwa, jakichś przesłuchań publicznych. Ta sprawa, gdyby się ciągnęła, mogłaby zakończyć się jak afera Watergate - stwierdził dr Płudowski.
Jego zdaniem otoczenie Trumpa mogłoby zmusić go do ustąpienia ze stanowiska, tłumacząc to np. pogarszającym się zdrowiem prezydenta. Jak jednak zauważył, Trump zdominował Partię Republikańską i w jego otoczeniu nie ma osób, które gotowe by były mu się przeciwstawić.
Z lipcowego badania IPSOS wynika, iż 69 proc. Amerykanów jest przekonanych, że administracja Trumpa ukrywa informacje dotyczące sprawy Epsteina. 30 proc. z nich, to wyborcy Republikanów.
Wielu z nich to ludzie, którzy wierzą w przeróżne teorie spiskowe, na przykład w to, że Epstein nie popełnił samobójstwa, ale został zamordowany. Teraz mogą dojść do wniosku, że skoro Trump obiecał, że ujawni dokumenty, a tego nie zrobił, to jednak ma coś za uszami. Mogą więc naciskać na swoich kongresmenów, by zrobili coś, co sprawi, że prawda wyjdzie na jaw. To jednak będzie oznaczać przeciwstawienie się Trumpowi.
Dr Płudowski uważa, że amerykańscy kongresmeni dokładnie rozważą, czy będzie im się opłacało krytykowanie Trumpa. Będą się zastanawiać czy lepiej jest trzymać się Trumpa, który ma dominującą pozycję w partii i jego popularność przekłada się na ich wynik wyborczy, czy też lepiej wystąpić przeciwko niemu.
- Ważna jest opinia publiczna. Jeśli kongresmeni wyczują zmiany i dojdzie do tego, że mogliby sami sobie zaszkodzić przy następnych wyborach, bo szala będzie się przechylała na stronę krytyczną wobec Trumpa, będą czuli presję ze strony swojego okręgu wyborczego, to mogą odejść od Trumpa. Tym bardziej, że to jego druga i formalnie ostatnia kadencja, zostały dwa lata do uruchomienia kampanii prawyborczych - ocenił rozmówca WP dr Tomasz Płudowski.
Violetta Baran, dziennikarka Wirtualnej Polski