Trudne negocjacje w Zjednoczonej Prawicy. Był klincz, ale ma być lepiej. Wkrótce nowa umowa koalicyjna
Nie tylko program i personalia, ale także pieniądze. To kwestie, które są uzgadniane przez najważniejszych polityków obozu władzy. Liderzy Zjednoczonej Prawicy twardo negocjują umowę koalicyjną. Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro wciąż jej nie podpisali. Zrobią to wkrótce. Z dużym poślizgiem.
Polityk PiS: – Słowem-kluczem w exposé premiera była "normalność". Ale w koalicji ostatnio normalnie nie jest.
– A jak jest?
– Chaos. Każdy ciągnie w swoją stronę.
Lepiej późno niż wcale
Wtorek. Mateusz Morawiecki w dobrzej przyjętym w PiS wystąpieniu kreśli plan na kolejne lata rządów. Po tym trwa długa debata. Posłowie opozycji zadają premierowi pytania, ten się przysłuchuje. Analizuje, robi notatki, przygotowuje odpowiedzi.
W tym samym czasie w kuluarach spotykają się liderzy PiS, Porozumienia i Solidarnej Polski – czyli Jarosław Kaczyński, Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Negocjują umowę koalicyjną. Poza programem, chodzi m.in. o "podział" ludzi w resortach (m.in. o stanowiska wiceministrów), a także o pulę pieniędzy z subwencji budżetowej na partie polityczne (dziś całą, ponad 20-milionową pulę co rok zgarnia PiS, Porozumienie i Solidarna Polska – jak pisał już Wojciech Szacki z Polityki Insight – chcą nawet po 2 mln zł rocznie).
Poprzednia umowa koalicyjna wygasła 11 listopada. Nowa miała zostać podpisana tydzień temu. Ale w międzyczasie w Zjednoczonej Prawicy wybuchła wojna o wycofany ostatecznie przez PiS projekt ustawy zakładający zniesienie 30-krotności limitu składek ZUS, który uderzał w kilkusettysięczną grupę zamożnych pracowników (szeroko pisaliśmy o tym TUTAJ).
Twarde weto w tej sprawie postawili wicepremier Jarosław Gowin i jego ludzie z Porozumienia. – Złożenie tego wniosku przez posłów PiS może oznaczać próbę rozbicia jedności Zjednoczonej Prawicy – mówił w Sejmie dziennikarzom poseł Kamil Bortniczuk, rzecznik Porozumienia. Jak pisaliśmy w WP, ludzie z partii Gowina nie wykluczali w nieoficjalnych rozmowach, że w zamian za niekonsultowane z nimi ruchy PiS, nie oddadzą głosu za kandydaturami Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz w głosowaniu sejmowym na sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Sprzeciw wobec pomysłów PiS ws. zniesienia 30-krotności sygnalizował również prezydent Andrzej Duda. Szef NSZZ "Solidarność" Piotr Duda apelował do PiS: wycofajcie się z tego.
Skutecznie. We wtorek wieczorem – nieoczekiwanie – partia Kaczyńskiego kontrowersyjny projekt wycofała z prac sejmowych. Ludzie Gowina ogłosili sukces, prezydent odetchnął z ulgą.
Poseł Bortniczuk mówił w Polskim Radiu 24: – Nie doszło do niechcianego precedensu, by ważne regulacje były przyjmowane głosami opozycji z pominięciem partii tworzącej Zjednoczoną Prawicę. Dobrze się stało.
Polityk PiS: – Wielu osobom w naszej partii, mimo oficjalnych przekazów, było trudno zrozumieć tę wojenkę. 30-krotność to nie było coś, za co warto umierać. Niepotrzebnie rozdrażniliśmy kolegów z Porozumienia, nie dziwię się, że chłopaki się wkurzyli. Dobrze, że się cofnęliśmy, lepiej późno niż wcale.
Prezes przesadził
Zdaniem naszych rozmówców z PiS, Jarosław Kaczyński zdał sobie sprawę we wtorek sprawę, że "temat jest przegrany". Poseł partii rządzącej: – Decyzja zapadła w ostatnim momencie, kilka godzin po exposé. Po tym, gdy okazało się, że Lewica nas w głosowaniu nie poprze, bo położy na stole swój projekt, można zrobić było tylko jedno: wycofać się.
A Jarosław Kaczyński cofać się nie lubi. Forsowaniem projektu o 30-krotności chciał zademonstrować siłę i zewrzeć szeregi w PiS, ale przegrał (a jeszcze w poniedziałek poseł-wnioskodawca z PiS projekt poprawiał).
Koalicjant, partnerzy społeczni z "Solidarności", Pałac Prezydencki – wszyscy powiedzieli prezesowi PiS: "nie". Dlatego Kaczyński nie chciał już tematu "przegrzewać", bo mogło się skończyć naprawdę źle – opowiadają politycy jego partii.
Jak wynika z naszych rozmów, Kaczyński – wraz ze swoim ludźmi – autentycznie obawia się o kruchość większości sejmowej. Dlatego nie mógł iść dłużej na zwarcie z koalicjantem spod szyldu Porozumienia Jarosława Gowina. Prezes zdawał sobie także sprawę, że jego projekt o 30-krotności zawetuje prezydent.
Polityk PiS: – Jarosław miał przeciwko sobie dwóch Dudów: dużego i małego. Piotr [szef NZSS "Solidarność - przyp. red.] był gotów pójść na wojnę z nami, a tego prezes chciał za wszelką cenę uniknąć.
– Przegrał? – dopytujemy.
– Przelicytował.
Chaos, posłowie PiS niewiele wiedzą, Konfederacja szczypie
Prawo i Sprawiedliwość w ostatnich dniach – co podkreślają sami rozmówcy z tej partii, często zdziwieni i zaskakiwani kolejnymi ruchami kierownictwa – sprawia wrażenie braku panowania nad chaosem, który samo wywołało.
Przykład pierwszy z brzegu: kandydatury do Trybunału Konstytucyjnego. PiS – obok Piotrowicza i Pawłowicz – najpierw zgłosiło kandydaturę Elżbiety Chojny-Duch, by potem ją wycofać, czego nikt w partii nie potrafi do dziś wytłumaczyć. Zamiast niej grupa posłów PiS zgłosiła Roberta Jastrzębskiego, którego... po kilku dniach także wycofano (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ). Gdy pytaliśmy posłów PiS w Sejmie, dlaczego tak się stało, za każdym razem słyszeliśmy to samo: "nie wiemy".
Rozmówca z PiS: – Nastroje w klubie nie są najlepsze. Mało wiemy, nie ma spójnego przekazu. Każdy ciągnie w swoją stronę: my, Porozumienie, Solidarna Polska. Swoje robi Kancelaria Premiera, swoje robi Nowogrodzka. Szczypie nas Konfederacja, która coraz mocniej drażni prezesa.
Niektórzy posłowie i senatorowie PiS – jak Antoni Macierewicz czy Jan Maria Jackowski – otwarcie krytykują działania własnej partii. Za co? Poszło o to, że politycy formacji Kaczyńskiego powierzyli w ubiegłym tygodniu przedstawicielce Lewicy Magdalenie Biejat szefowanie sejmową komisją rodziny. Sprawa wywołała kontrowersje, o czym pisaliśmy już w Wirtualnej Polsce.
– Do wymiany pani Biejat, znanej ze skandalicznych wypowiedzi o "płodach bez PESEL-u", może dojść na najbliższym posiedzeniu komisji rodziny, w której PiS, mimo że nie ma szefa, ma większość – przypomina nasz rozmówca w Sejmie, świadomy błędu swojej partii. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek mówiła nam kilka dni temu: – Klub PiS przygląda się sprawie. Nie wykluczam, że dojdzie do zmiany szefa komisji. To zależy od posłów.
Nie bez powodu premier Mateusz Morawiecki w exposé złożył obietnicę, że obrona rodziny będzie prawdziwą osią polityki jego rządu.
Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry złożyła z kolei formalny wniosek o odwołanie Biejat. Podobnie jak... Konfederacja. – Przypadek? Nie sądzę – uśmiecha się poseł PiS. I dodaje: – Młodzi "ziobryści" z uwagą patrzą na działania Konfederacji i pilnują, żeby nie dać się "obejść" z prawej strony.
Teraz decyzja ws. ewentualnego odowłania szefowej komisji rodziny z Lewicy zależy od parlamentarzystów PiS.
Ale ile zależy dziś od samego prezesa partii, wciąż najpotężniejszego człowieka w polskiej polityce? Ostatnie dni pokazały, że coraz mniej. A na pewno nie wszystko, jak niektórym mogło się złudnie wydawać. Koalicjanci ze Zjednoczonej Prawicy urośli w siłę. I dyktują warunki – również w mediach.
Druga kadencja rządów ZP nie będzie przebiegać już wyłącznie pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego. I będzie znacznie ciekawsza niż pierwsza.