101-letni weteran broni wystawy w Gdańsku. "To też byli nasi chłopcy"
Wystawa "Nasi chłopcy" w Gdańsku wywołała burzę. 101-letni komandor Roman Rakowski staje w jej obronie, podkreślając trudne losy Pomorzan wcielonych do armii III Rzeszy.
Co musisz wiedzieć?
- Wystawa „Nasi chłopcy” została otwarta w połowie lipca w Gdańsku i opowiada o mieszkańcach Pomorza wcielonych do armii III Rzeszy.
- Roman Rakowski, 101-letni weteran, wyraził swoje poparcie dla wystawy, podkreślając jej znaczenie historyczne.
- Pomorska Rada Kultury sprzeciwiła się upolitycznianiu wystawy, apelując o niezależność instytucji kultury.
Wystawa „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska wzbudziła kontrowersje, przyciągając uwagę zarówno polityków, jak i opinii publicznej.
101-letni komandor Roman Rakowski, weteran Armii Krajowej, po obejrzeniu ekspozycji, wyraził swoje poparcie dla jej twórców. Podkreślił, że wystawa porusza trudne i bolesne tematy związane z losami Polaków z Pomorza wcielonych do armii III Rzeszy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wystawa "Nasi Chłopcy". "Tytuł wystawy to o mały krok za daleko"
Urodzony na Podhalu, żyjący przed wojną w Krakowskiem, w Galicji nie miałem i pewnie dzięki Bogu tego typu dylematów, ba, życiowych rozterek i w konsekwencji dramatycznych wyborów, jak mieszkańcy Pomorza, Kaszubi i Kociewiacy. Kto wie, pewnie nieubłagany los, może spowodował, iż strzelałem do wrogów w niemieckim mundurze, być może pochodzących z Pomorza. Może i tak było. Tak, wykonywaliśmy wyroki Wojskowych Sądów Specjalnych za zdradę, za przestępstwa popełniane na szkodę Państwa Podziemnego, w tym bandytyzmu. Ale co ciekawe i dla mnie bolesne, za zdradę wykonywaliśmy taki wyrok na oficerze służby stałej Wojska Polskiego, a nie na mieszkańcach Pomorza wcielonych siłą do Wehrmachtu
PRZECZYTAJ TAKŻE: Protest w Gdańsku. Stanęli w obronie polskich bohaterów
Weteran stanął po stronie twórców wystawy. "Łatwiej jest pisać piórem niż krwią"
W liście przytoczył rozmowę, którą odbył z mieszkańcem Czerska (woj. pomorskie), który w wieku 14-15 lat został wcielonym do Wehrmachtu. Jak napisał Rakowski, jego rozmówca podpisał DVL 3: "Eingedeutschte", by jego matka i siostra mogły pozostać na miejscu.
Rozmówca Rakowskiego i jego brat powrócili po wojnie do Czerska, "obaj byli inwalidami, płacąc ceną zdrowia, za nie swoją wojnę w nieswojej armii" - napisał i dodał, że "taka jest prawda o Pomorzanach w niemieckich mundurach".
W liście opisał, jakie warunki panowały na Pomorzu w czasie wojny. "Piszę o tym, bo jest to ważne by uzmysłowić innym, w jakich warunkach żyli tutaj mieszkańcy Kociewia, Kaszub - Pomorza. To oni musieli wybierać pomiędzy śmiercią synów w znienawidzonym mundurze gdzieś na foncie wschodnim czy zachodnim, a życiem reszty rodziny albo wywiezieniem do KL Stutthof czy Potulic. Nawet w zgarniętym przez sowietów Lwowie nie było tego, co na Pomorzu" - stwierdził były żołnierz AK.
Dodał także, że to byli "Nasi chłopcy". Dalej napisał, że byli to "chłopcy matek, ojców, sióstr i braci, którzy siłą wcieleni do wrogiej armii próbowali w ten sposób ratować życie bliskich. Bo to byli ich chłopcy z imienia i nazwiska nie jacyś z innej planety. Tak jak nasi chłopcy z Podhala, z Krakowskiego i Lwowa".
Jego zdaniem "haniebnym jest odmawianiem im imion i nazwisk, zamiatanie tej krwawej historii 'pod dywan'".
"Łatwiej jest pisać piórem niż własną krwią, łatwiej jest się przechwalać i wystawiać oceny, nie być w zagrożeniu życia swego i bliskich. Łatwo siedząc w wygodnym fotelu przy herbacie, szermować czyimiś życiem i krwią niż własną, mówiąc jak z perspektywy lat trzeba było się zachować" - napisał.
Wystawa budzi kontrowersje
Zarzucano jej fałszowanie historii i relatywizowanie win Niemców. Pomimo tego, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego podkreśliło, że celem wystawy jest przywrócenie pamięci o Polakach, którym odebrano podmiotowość.