"Nasi Chłopcy" oburzyli polityków. Byliśmy na wystawie
Wystawa "Nasi Chłopcy" Muzeum Gdańska, Muzeum II Wojny Światowej oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie wywołała wysyp oburzenia polityków z prezydentem Andrzejem Dudą i wicepremierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem na czele. Co ich łączy? Żaden wystawy nie widział. Wirtualna Polska była na miejscu.
Wystawa Muzeum Gdańska "Nasi Chłopcy", dotycząca mieszkańców Pomorza i masowej rekrutacji do Wehrmachtu prowadzonej na tym terenie przez III Rzeszę, oburza polityków prawicy. Ekspozycja jest dostępna od soboty 12 lipca.
Na czele krytyków znalazł się prezydent Andrzej Duda, który informacje o wydarzeniu w Gdańsku "przyjął z oburzeniem". "Przedstawianie żołnierzy III Rzeszy jako 'naszych' to nie tylko fałsz historyczny, to moralna prowokacja, nawet jeśli zdjęcia młodych mężczyzn w mundurach armii Hitlera przedstawiają przymusowo wcielonych do niemieckiego wojska Polaków" - napisał w sieci ustępujący prezydent.
Wtórował mu wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, który stwierdził z kolei, że wystawa "nie służy polskiej polityce pamięci". Swoje oburzenie ekspozycją wyraził też m.in. Mariusz Błaszczak, były minister obrony w rządzie PiS.
Łączy ich to, że wystawy nie odwiedzili, co potwierdza nam rzecznik prasowy Muzeum Gdańska dr Andrzej Gierszewski. Nieoficjalnie ustaliliśmy, że Mariusz Błaszczak planuje na wystawie być jutro.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oberwanie chmury w Elblągu. Ludzie uciekali z parku wodnego
Wernisaż odbył się w sobotę. Ekspozycja została przygotowana wspólnie wysiłkami Muzeum Gdańska, Muzeum II Wojny Światowej oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie, w oparciu o zbiory muzeów pomorskich oraz kilkudziesięciu rodzin z Pomorza i Gdańska.
Jak informuje Wirtualną Polskę rzecznik, była przygotowywana od 2019 r. Nie jest to więc wydarzenie opracowane "na kolanie".
Wystawa jest kameralna. Znajduje się w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta Gdańska.
"Wystawa podzielona została na trzy główne części: 'W Rzeszy', 'Ślady' i 'Głos'. Opowiada nie tylko o faktach, lecz także o emocjach, napięciach, wyrzutach sumienia i milczeniu, które przez dekady towarzyszyły tym historiom" - czytamy w materiale prasowym opublikowanym przez Muzeum Gdańska.
Pokazywane historie dotyczyły wielu rodzin zamieszkujących tereny dzisiejszych województw pomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Nie są to historie odosobnione.
"Wielu Pomorzan, którzy zdezerterowali i dołączyli do aliantów, pozostało po wojnie na Zachodzie. Ci, którzy wybrali powojenną Polskę, a temat ich służby mógł wzbudzać podejrzenia - często palili dokumenty, niszczyli fotografie, ukrywali odznaczenia. Niektórzy, jak Tony Halik, budowali zupełnie inną wersję swojej wojennej historii" - tłumaczy dr Janusz Marszalec, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej i współkurator wystawy.
"Pytania, które dziś zadajemy, przez dekady nie wybrzmiewały. Czy można służyć w mundurze agresora i jednocześnie być ofiarą wojny? Czy mamy prawo do pamięci o tych, których nie było w podręcznikach szkolnych ani w rocznicowych przemówieniach? Odpowiedzi nie zawsze są proste, ale intencja pozostaje niezmienna: naszym celem jest zrozumienie - ludzi i sytuacji. Pamięć nie musi dzielić - może łączyć" - podkreśla w opublikowanym wpisie.
Tysiące wcielonych, poległych i zamordowanych
Jak dowiadujemy się z wystawy, łącznie do Wehrmachtu - z samego tylko okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie - wcielonych zostało 90 tys. dawnych obywateli polskich. Kolejne 200 tys. trafiło do Wehrmachtu z terenów Pomorza, Wielkopolski i Śląska. "W latach 1941-1945 z ziem wcielonych do niemieckiej armii mogło trafić nawet 400-450 tys. dawnych obywateli polskich" - czytamy. Nie są to więc przypadki odosobnione.
Wśród tej grupy znalazł się m.in. wymieniony już wcześniej Tony Halik, czy dziadek obecnego premiera Donalda Tuska - Józef.
Wystawa pokazuje to także na konkretnym przykładzie - parafia Borowy Młyn na Kaszubach. Z liczącej ok. 1000 mieszkańców wspólnoty zmobilizowano 176 mężczyzn (36 proc. męskiej populacji). 40 z nich zginęło. 53 trafiło do Polskich Sił Zbrojnych.
Łącznie ofiar z ziem wcielonych było - jak podaje wystawa - ok. 75 tys.
Są też konkretne nazwiska poległych mieszkańców Pomorza: Jan Herbasch, Zbigniew Wałaszewski, Bernard Kresimona, Józef Budnik, czy Wolfgang Oppenheimer. Wszyscy oni zginęli.
Wystawa zaznacza również, że ochotniczy zaciąg do wojska był "zjawiskiem marginalnym na Pomorzu Gdańskim". "Wśród byłych obywateli polskich takie przypadki były bardzo rzadkie i miały miejsce np. z powodu kłopotów z lokalną niemiecką administracją, jako forma ucieczki, ale i w wyniku różnych indywidualnych motywacji, niekoniecznie powiązanych z wiarą w ideologię nazistowską" - czytamy.
Trudne dzieje Pomorza
Wystawa przypomina też niezbędny dla jej zrozumienia kontekst historyczny. Do grudnia 1939 r. na Pomorzu Gdańskim naziści zamordowali od 30 do 40 tys. obywateli polskich i Polaków z Wolnego Miasta Gdańska.
Wystawa pokazuje także prowadzone przez okupanta działania germanizacyjne. Mieszkańcy tych terenów byli dzielni na cztery kategorie niemieckiej listy narodowościowej (Volksliste). Wpis na listę był przymusowy. Wiązał się z nadaniem obywatelstwa niemieckiego, ale również z obowiązkiem służby w armii niemieckiej, co dla wielu osób oznaczało przymusową walkę przeciwko własnemu krajowi.
Istniały cztery kategorie Volkslisty. To one w znacznym stopniu determinowały dalszy los jednostki - o czym wystawa też przypomina. Odmowa wypełnienia wniosków mogła skutkować śmiercią, czy też wywózką do obozu koncentracyjnego. Przez położony nieopodal Gdańska Stuthoff przeszło ok. 110 tys. osób - znaczna część z nich to Polacy, z których wielu nie wróciło już nigdy do domów.
Z wystawy dowiadujemy się także o dezercjach z niemieckiej armii, które były popularnym zjawiskiem, czy próbie uniknięcia przymusowego wcielenia.
Wystawa pokazuje także powojenny aspekt przymusowego wcielenia do Wehrmachtu, z którym radzono sobie na różne sposoby.
"Pamięć o doświadczeniu służby w niemieckiej armii różnie funkcjonowała w powojennej rzeczywistości. W pomorskich rodzinach przekazywano wspomnienia lub ich najmniej kontrowersyjne fragmenty. Czasami wybierano milczenie, aby nie narazić siebie i bliskich na odium współpracy z hitlerowcami. W przestrzeni publicznej pamięć o tym masowym zjawisku w marę upływu czasu wygasała, jak o wstydliwym niechcianym fakcie z przeszłości" - czytamy na wystawie.
Wystawa jest więc zatem doskonałą okazją do zapoznania się z historią Pomorza Gdańskiego, Gdańska, mieszkańców miasta i okolic. Osoby, które jej nie znały, mogą przecież nie wiedzieć, że w Wehrmachcie nie służyli wyłącznie ochotnicy, tylko ludzie, którzy znaleźli się tam wbrew własnej woli, a którzy byli Polakami.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski