Świat"Traktat Reformujący to groch z kapustą, ale pomoże UE"

"Traktat Reformujący to groch z kapustą, ale pomoże UE"

Traktat Reformujący UE to groch z
kapustą, ale stworzy Unii Europejskiej możliwość zajęcia się
ważniejszymi rzeczami - pisze w wydaniu dziennika
"Guardian" brytyjski historyk i publicysta Timothy Garton Ash.

Ash ironicznie ocenia, że w porównaniu z pełną polotu konstytucją USA Traktat Lizboński "bardziej przypomina w lekturze instrukcję obsługi wózka widłowego".

Jak przypomina, zawiera on w wersji angielskiej "175 stron tekstu traktatu, 86 stron protokołów towarzyszących, 25-stronicowy aneks" oraz 26-stronicowy "akt końcowy". "A to tylko wersja angielska, zaś traktat zostanie rozprowadzony we wszystkich 23 oficjalnych językach UE(...) i kilku nieoficjalnych. Zważywszy, że samo wydrukowanie traktatu we wszystkich tych językach będzie wymagać wycięcia kilku lasów, trudno pogodzić ten dokument z zawartym w nim zobowiązaniem (...) ochrony środowiska" - czytamy.

Ash podkreśla, że wiele deklaracji zawartych w traktacie jest skutkiem interwencji unijnej "opornej drużyny, która w momencie jego negocjowania składała się z Wielkiej Brytanii i Polski pod przywództwem bliźniaków Kaczyńskich, a teraz składa się z samej Wielkiej Brytanii". Znalazły się w nim więc "irytujące i w większości bezcelowe zastrzeżenia dotyczące tego, co powinno być główną zaletą traktatu - mechanizmów prowadzenia silniejszej, lepiej skoordynowanej unijnej polityki zagranicznej".

"Jestem jednak zachwycony, że zachował się z poprzednich wersji przyszłej konstytucji mój faworyt wszechczasów. Niniejszym przyznaję nagrodę Salvadora Dalego za najbardziej surrealistyczną deklarację traktatową numerowi 58, w którym rządy Łotwy, Węgier i Malty uroczyście ogłaszają, że pisownia nazwy wspólnej waluty na banknotach i monetach 'nie ma wpływu na obowiązujące zasady językowe w tych krajach'" - pisze Ash.

Doszukując się sensu tego zapisu, publicysta wysuwa supozycję, iż być może państwa te obawiały się, że gdyby nie to "profilaktyczne zaklęcie", samo słowo "euro" niczym swoisty semantyczny polon "powoli zżerałoby substancję organiczną języków Łotwy, Węgier i Malty".

Podsumowując ostateczną wersję traktatu, Ash pisze, że "boli myśl, iż nasza (konstytucja) miała w zamierzeniu przypominać amerykańską: stanowić wzniosłą, jasną deklarację określającą zwięzłą prozą, czym jest ta unia państw, jak działa i jakie wartości popiera". "Szykowaliśmy się na bankiet konstytucyjny, a sprawiliśmy sobie pieską kolację" - ocenia.

Jak jednak podkreśla Ash, UE nadal funkcjonuje i rozwija się. Powołuje się przy tym na świeży raport czołowej brytyjskiej specjalistki unijnej, prof. Helen Wallace, w którym stwierdza ona, że mimo ponurych prognoz Unia wciąż dość dobrze sobie radzi po poszerzeniu, przeszła "pragmatyczne adaptacje" i reformy.

Według Asha Traktat Reformujący UE, "choć skromny i najeżony zastrzeżeniami, powinien umożliwić Unii nieco lepsze funkcjonowanie". "Sam w sobie w najmniejszym stopniu nie przekona on obywateli państw UE ani reszty świata do zalet Unii. Ale pomoże UE zrobić rzeczy, które mogą ich przekonać. Wreszcie widać koniec długiej, pełnej rozczarowań debaty konstytucyjnej, będziemy więc mogli skoncentrować się nie na tym, czym jest UE, ani czym twierdzi, że jest, tylko na tym, co może zdziałać" - ocenia Ash.

"Czy (UE) przyczyni się do powstania nowych miejsc pracy, umocnienia słabnącego świata wolnego rynku, czy wesprze rozwój albo walkę ze zmianami klimatycznymi? Co może zaoferować swoim sąsiadom, którzy do niej nie przystąpią, wobec otaczających nas kryzysów od Murmańska po Casablancę? Nie możemy się doczekać, aż nadejdzie styczeń 2009 roku i zajmiemy się tymi pytaniami. Bo wtedy nowy amerykański prezydent będzie chciał od nas usłyszeć odpowiedź" - pisze Ash.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)