Tragiczna śmierć Ksawerego Pruszyńskiego. Zemsta za zdradę czy nieszczęśliwy wypadek?
Nagła i tragiczna śmierć Ksawerego Pruszyńskiego – nazywanego księciem reportażu – od samego początku wzbudzała liczne kontrowersje. Oskarżany przez emigrację londyńską o zdradę miał zostać usunięty w zemście za współpracę z „czerwonymi”. Według innych teorii to właśnie polscy komuniści zlikwidowali go za brak chęci do współpracy - pisze Marta Tychmanowicz w felietonie dla WP.PL.
Nocą 13 czerwca 1950 roku Ksawery Pruszyński wyrusza z Hagi, gdzie pełni funkcję ambasadora, do Warszawy. Spieszy się do ojczyzny, jedzie na swój drugi ślub. Na drodze pod Hanowerem niespodziewanie nadjeżdża śmierć – w wyniku czołowego zderzenia z ciężarówką pisarz ginie na miejscu, zmiażdżony przez potężny ośmiotonowy pojazd.
Pruszyński opuścił Polskę po kampanii wrześniowej 1939 roku, by walczyć na frontach II wojny światowej (m.in. w słynnej bitwie pod Narwikiem), aż na sześć lat zostawił żonę z trójką dzieci. Chęć powrotu do kraju była w nim więc ogromna. Namawiali go do tego usilnie Jerzy Borejsza i Oskar Lange. Pruszyński w latach 1941-42 był attache prasowym w Moskwie, potem zaś w Kujbyszewie, dobrze więc znał Rosję sowiecką, zagrożenia komunizmu oraz cierpienia Polaków deportowanych w głąb ZSRR. Już wówczas zdawał sobie sprawę z nadciągającej nad Polskę sowietyzacji, i mimo to był politycznym realistą – radził dogadywać się z taką Rosją jaka jest, by jak najlepiej budować powojenną Polskę w nowej sytuacji geopolitycznej.
Z wojennej tułaczki wrócił już we wrześniu 1945 roku jednym z pierwszych samolotów z Londynu. Od razu dostał angaż w służbach dyplomatycznych nowej Polski – zresztą świetnie się do tego nadawał: władał biegle kilkoma językami, był autorem cenionych książek (m.in. „W czerwonej Hiszpanii”, „Droga wiodła przez Narwik”), miał też arystokratyczne pochodzenie. Początkowo był radcą ambasady w Waszyngtonie, następnie przedstawicielem polskiej misji przy ONZ, aż w końcu ambasadorem w Hadze. Środowiska emigracyjne szybko oskarżyły go o zdradę polskiej sprawy i wysługiwanie się komunistom. Dla nowych władz zaś powroty z emigracji takich wybitnych postaci kultury uwiarygodniały nowy układ polityczny w powojennej Polsce nie tylko przed obywatelami w kraju ale i przed światową opinią publiczną. Ksawery Pruszyński był znanym i cenionym pisarzem (nazywano go księciem reportażu), a obok Melchiora Wańkowicza (nazywanego dla odmiany cesarzem reportażu), był jednym z założycieli polskiej szkoły reportażu literackiego, z której
też wywodził się m.in. Ryszard Kapuściński.
Poeta Jan Lechoń, wówczas już od wielu lat na emigracji, o wypadku Pruszyńskiego napisał w swoim nowojorskim dzienniku dosadnie: „był on pierwszym zdrajcą i śmierć nie może zmienić tego słowa. To, że miał pewien talent (grubo przereklamowany przez przyjaciół i „Wiadomości”), tylko pogarsza jego winę. Bardzo to smutno pomyśleć i powiedzieć – ale jestem pewny, że to, że był „ministrem pełnomocnym i posłem nadzwyczajnym”, słodziło mu bardzo. Być może bolszewicy go sprzątnęli. Ale przecież zanim go sprzątnęli, zamordowali miliony innych, miliony Polaków. I mimo to Pruszyński służył im i pisał ku ich chwale i opływał w dostatki przez nich mu dane. Niech go Pan Bóg osądzi!”. To podejrzenie o ingerencję komunistycznych służb specjalnych nie było też obce synowi pisarza – Aleksandrowi Pruszyńskiemu, który w rozmowie z Joanną Siedlecką (autorką wielu literackich biografii) mówił: „Wykorzystali go, a potem, niepotrzebnego już, zlikwidowali, jak wielu innych, którzy wracali z Zachodu (…) Ojciec zawsze powtarzał, że
Zachód nas zdradził, trzeba więc dogadywać się z Rosją. Ale takich też wykorzystywano, a potem sprzątano i dogadywano się z zupełnie innymi. Pozbyli się go elegancko – odznaczyli pośmiertnie Polonią Restituą, pochowali z pompą, i po kłopocie”.
Wśród teorii o zamachu i zaplanowanym morderstwie pojawiały się też takie, które za śmierć Pruszyńskiego obwiniały emigrację londyńską, która chcąc się zemścić za zdradę i współpracę z „czerwoną Polską”, postanowiła pisarza zlikwidować. O takich insynuacjach wspomina też Czesław Miłosz, który zapisał swoją rozmowę z końca roku 1950 z ministrem spraw zagranicznych Skrzeszewskim, który chcąc uchronić Miłosza (także ówcześnie pracującego w polskiej dyplomacji) poinformował go, że „postanowili mnie zatrzymać w moim interesie, żeby nie spotkało mnie to, co Pruszyńskiego. – Co spotkało – zapytałem? – przecież to był wypadek? – Nie, według naszych danych został sprzątnięty przez dwójkę londyńską. (…) Czy kłamał i wymyślił na poczekaniu tę historię z dwójką czy też w partyjnym aparacie tak wierzono? (…) Czy postanowione było, że w razie udanego zamachu londyńska dwójka posłuży za kamuflaż?”.
Drugi syn Ksawerego – Stanisław twierdzi jednak inaczej, skłonny jest uznać, że był to naprawdę nieszczęśliwy wypadek: „Pamiętam przecież jak złym kierowcą był ojciec, który dostał prawo jazdy tylko dlatego, że pana ambasadora oblać nie wypadało, kto by śmiał? Prowadził fatalnie, ostro, niczym kowboj. Śpiewał, gadał, rozglądał się, tak że lądowaliśmy często w rowie lub kanale. Samochód ciągle był potłuczony i bałem się z nim jeździć”. Do takich samych wniosków jak Stanisław Pruszyński dochodzi finalnie też Czesław Miłosz, który również wspomina powszechną opinię o Ksawerym Pruszyńskim jako o fatalnym kierowcy: „... był w Hadze początkującym i niezbyt prawnym kierowcą. Jechał nocą, był zmęczony. Prawdopodobieństwo wypadku jest duże. Można też założyć, że kapryśna rzeczywistość spłatała figla planującym. Czyli uprzedziła to, co i tak by się zdarzyło, na przykład przy przejeździe przez Niemcy Wschodnie. I może ten wypadek, nie przez towarzyszy niemieckich spowodowany, tak zdumiał bezpośrednich czy pośrednich
zamachowców, że doszukali się w nim dzieła konkurencji, czyli dwójki?”.
Nad Ksawerym Pruszyńskim od końca lat 40. zbierały się już czarne chmury – władza ludowa zaostrzała kurs, nadciągały najmroczniejsze czasy stalinizmu w Polsce, rozpoczynały się pokazowe procesy sądowe. Mimo to Pruszyński nie zamierzał ani pisać pod dyktando nowych socrealistycznych wytycznych, ani iść na żadne kompromisy z cenzurą. Paradoksalnie jego tragiczna śmierć być może uchroniła go przed aresztowaniem, torturami, procesem, a w końcu wieloletnim więzieniem. Teorie o zamachu na jego życie były zaś świadectwem społecznych nastrojów, obsesji i nerwowości czasów ówczesnych, bo przecież śmierć człowieka, który „zadarł” zarówno z emigracją jak i władzą ludową, na pewno nie mogła być zwykłym nieszczęśliwym wypadkiem drogowym.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla WP.PL
Źródła: Joanna Siedlecka „Wypominki”, Anna Bikont i Joanna Szczęsna „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”, Czesław Miłosz „Ksawery, Jane i inni” w: „Kultura” 7-8/1985, Piotr Osęka „Podróżnik po Polsce” w: „Polityka” 25.06.2010.
Zdjęcie dołączone do artykułu zostało opublikowane w portalu wp.pl w ramach misji Narodowego Archiwum Cyfrowego, obejmującej gromadzenie, digitalizację i udostępnianie online materiałów cyfrowych w postaci zdjęć, nagrań dźwiękowych oraz filmów. Zbiory NAC liczące 15 milionów fotografii, 30 tysięcy nagrań i 10 tysięcy filmów w formie cyfrowej są dostępne w Internecie w serwisie www.audiovis.nac.gov.pl. Dostępne online są także historyczne dokumenty z polskich archiwów i instytucji kultury opracowane w ramach Zintegrowanego Systemu Informacji Archiwalnej ZoSIA poprzez serwiswww.szukajwarchiwach.pl. Materiały NAC ani żaden z ich elementów nie mogą być w żadnej postaci publikowane, przechowywane w pamięci komputera, emitowane, przerabiane ani rozpowszechniane w celach innych niż niekomercyjny użytek osobisty.