PolskaTragedii na sali zabaw można było uniknąć? Historia Tomasza M.

Tragedii na sali zabaw można było uniknąć? Historia Tomasza M.

Zabił siebie i swojego 4-letniego syna. Czy tego dramatu można było uniknąć? "Skomlał i wył o prawo do miłości, do wychowywania własnego dziecka" - pisze poseł Paweł Skutecki i przypomina list Tomasza M., w którym opisuje swoją dramatyczną walkę o dzieci.

Tragedii na sali zabaw można było uniknąć? Historia Tomasza M.
Źródło zdjęć: © WP.PL
Katarzyna Bogdańska

27.11.2018 | aktual.: 05.03.2020 10:25

Tomasz M. otruł siebie i syna na sali zabaw na warszawskim Bemowie. Mimo reanimacji nie udało się ich uratować. Do dramatu doszło w niedzielę. Od tej pory pojawia się coraz więcej informacji, dotyczących rodziny i tragedii, jaka się wydarzyła.

Poseł Kukiz'15 Paweł Skutecki zamieścił emocjonujący wpis na swoim profilu na Facebooku. "NIGDY i NIC nie usprawiedliwia krzywdzenia dziecka. NIGDY i NIC. Tomek nie był wariatem. Skomlał i wył o prawo do miłości, do wychowywania własnego dziecka, do zwykłej, codziennej obecności w jego życiu. Był traktowany przez system, przez sądy jak zaraza. I stała się tragedia" - czytamy (pisownia oryginalna).

"Ile wysiłku, ile czasu, ile pieniędzy poświęcono na to z naszych podatków, żeby zniszczyć mu psychikę? Łatwo się ocenia, ale co Ty byś zrobiła/zrobił, gdyby odseparować Cię od Twojego dziecka? Jak łatwo jest rozbić ludzką, kruchą psychikę, a każda jest krucha jeśli mówimy o okrutnym, z premedytacją niszczeniu więzi między rodzicem a dzieckiem..." - pisze Skutecki, choć podkreśla, że to i tak nie usprawiedliwia "tak podłego czynu".

Zaznacza jednak, że Tomasz M. próbował szukać pomocy i wsparcia, nie znalazł. "Dzisiaj każdego proszę o modlitwę za Ojca i Syna. Łzy lecą mi po policzkach... " - kończy swój wpis.

Tomasz M.: "Justyna M. postanowiła odejść do nowego partnera"

Paweł Skutecki zamieszcza także link do strony organizacji "Dzielny Tata", która pomaga ojcom w walce o ich prawa. Na jej stronie opublikowano list Tomasza M.

Tomasz M. opisał swoją - jego zdaniem nierówną - bitwę z systemem i byłą żoną Justyną M. Tłumaczył, że do marca 2018 to on głównie zajmował się dziećmi. Skrócił etat w pracy, gdy syn źle znosił pobyt w żłobku. Odbierał dzieci z przedszkola, gotował. Dodał też, że żona skróciła urlop macierzyński, by wcześniej wrócić do pracy, "bo miała dość siedzenia z dziećmi w domu".

"I za to wszystko dzieci zostały mi odebrane. Za to całe poświęcenie, które im dałem" - pisał mężczyzna. Jego zdaniem Justyna M. postanowiła odejść do nowego partnera i zabrać ze sobą dzieci, nie licząc się zupełnie z ich dobrem.

"Prawdziwym powodem jej wyprowadzki do Warszawy jest kochanek, z którym to Justyna M... od dawna planowała ułożenie sobie życia w Warszawie co jest udowodnione i znajduje się w aktach sprawy. Przyznawała też otwarcie, że wyprowadzka będzie ciężkim przeżyciem dla dzieci, które będą cierpiały z tego powodu" - czytamy w liście.

Tomasz M. oskarżał żonę o porwanie. Miała ona przeprowadzić się z dziećmi w nieznane miejsce i utrudniać mu kontakt z dziećmi. W akcie desperacji rozwieszał w Warszawie, bo podejrzewał, że tam przebywają, afisze z apelem o pomoc w odnalezieniu dzieci. "Dzięki działaniom matki, dzieci nie widziały swojego taty już 41 dni!!! Dzieci nie wiedzą co się ze mną stało i dlaczego tak długo mnie nie ma przy nich" - pisał na swoim profilu na Facebooku.

Wówczas do sprawy włączyła się fundacja "Rzecznik Praw Dzieci”. – Zbadaliśmy sprawę i uważamy, że pan Tomasz jest ewidentnie poszkodowany. W tym wypadku uważamy, że przemoc stosuje matka, nie stosując się do postanowień sądu. Ojciec nie ma ograniczonej władzy rodzicielskiej, więc matka nie ma prawa narzucać swoich zasad - mówił w "Fakcie" jej prezes Daniel Wojciech Bąk.

Tomasz M.: "Błagam Państwa o pomoc"

Tomasz M. wnioskował o opiekę naprzemienną, równoważną. "Od samego początku konfliktu usiłowałem, wielokrotnie prosiłem i proponowałem spotkania, rozmowy. Wysuwałem propozycje rozwiązania opieki nad dziećmi. Proponowałem opiekę równoważną. Nigdy nie sugerowałem całkowitego odcięcia matki od dzieci tak, jak to robi ona w stosunku do mnie. Z racji wcześniejszego pełnienia roli głównego opiekuna dzieci i silnych więzi z nimi, nie byłem w stanie zaakceptować realizacji opieki nad dziećmi w postaci "widzeń” dwa razy w miesiącu" - tłumaczył w liście.

Pisał także, że Justyna M.swoim zachowaniem próbowała wpędzić go na skraj wytrzymałości, który generuje popełnianie błędów. Przekonywał także, że specjalnie stosowała prowokacje, nie wydając dzieci, wzywając na jego widok policję po to, aby zmusić Tomasza M. do czynów desperackich i potem wykorzystać je przeciwko niemu. "Ciekawe jak by się zachowała będąc na moim miejscu. To Justyna M... całkowicie uniemożliwia mi kontakt z moimi dziećmi a moje zachowania zmierzające do utrzymania kontaktu z dziećmi określa jako agresywne" - tłumaczył.

"Napisałem już dziesiątki pism i listów do chyba wszystkich możliwych instytucji w Polsce, bez żadnego rezultatu. Jestem już wykończony tym wszystkim" - pisał pan Tomasz. Był zrozpaczony tym, że to on musi udowadniać, że prawidłowo opiekuje się dziećmi, a żona nie. Dodał także, że wielokrotnie udowadniał że Justyna M. kłamie przed sądem, w OZSS, przed policją i prokuraturą.

"Czy ktoś w końcu powstrzyma tą kobietę? Jestem na skraju wytrzymałości i wyczerpany emocjonalnie, bo mało kto jest w stanie wytrzymać takie emocje i to przez tak długi czas" - pisał.

Tomasz M.: "Ta kobieta zniszczyła mi życie"

Tomasz M. przytaczał przykłady, gdy był stawiany przez Justynę M. pod ścianą i rozdzielany z dziećmi. "14 października gdy stałem pod jej blokiem w Warszawie stała w oknie z kochankiem i machali mi pokazując że i tak nie wygram. Justyna M... chce za wszelką cenę pokazać, że dzieci się mnie boją, że boją się chodzić do przedszkola itp. To jest tylko wytwór jej chorej wyobraźni. Przez 2 tygodnie dzieci były ze mną na wakacjach. Było im ze mną dobrze" - tłumaczył.

Pisał, że Justyna M. zabrała dzieci, oskarżała go o molestowanie, pobicia, agresję i nękanie. Jednocześnie od samego początku nie godziła się na żadne kompromisy ani ustalanie opieki.

"Na koniec chciałbym odnieść się do uzasadnienia, jakie zostało wydane w związku z wyrokiem z dnia 8 października, otóż „Sąd uznał, że to powódka sprawuje nieprzerwanie i bezpośrednią pieczę nad małoletnimi” - A jak ma być inaczej, skoro taka była decyzja Sądu, a powódka nie dopuszcza ojca do dzieci? Znaczy to, że Sąd uznaje to co sam ustala a nie jaka jest prawda oraz co by było dobre dla dzieci. „W związku z czym jest ona bardziej zorientowana niż ojciec w zakresie codziennych obowiązków dotyczących córki i syna” Czyli najpierw odbiera się mi dzieci, którymi ja się zajmowałem W PEŁNYM ZAKRESIE, nie pomijając codziennych obowiązków, a później stwierdza się, że osoba, której zostały przyznane dzieci lepiej jest zorientowana w codziennych obowiązkach, niż osoba, której dzieci zostały odebrane? - napisał pan Tomasz.

Wówczas przyznano Justynie M. pieczę nad dziećmi - jak pisał Tomasz M. - pomimo bezpodstawnego zabrania dzieci z domu.

Tragedia na sali zabaw

Do tragedii doszło w niedzielę na sali zabaw "Kolorado" przy ulicy Konarskiego na Bemowie. 35-letni mężczyzna miał tego dnia wyznaczone przez sąd spotkanie z dwojgiem swoich dzieci - 4-letnim Arturem i 6-letnią Kornelią, które na co dzień znajdują się pod opieką matki. Spotkanie odbywało się na sali zabaw i było nadzorowane przez kuratora. Tomasz M. w pewnym momencie poszedł ze swoim kilkuletnim synem do łazienki.

Gdy długo nie wracali, kurator, pod którego nadzorem odbywało się spotkanie z dziećmi, poszedł zobaczyć, co się stało. Ku jego przerażeniu okazało się, że Tomasz M. i jego syn leżą nieprzytomni. Jeszcze żyli. Gdy trwała walka o ich życie, do "Kolorado" wbiegła zaniepokojona Justyna M. Gdy zobaczyła, co się stało - zemdlała.

Mimo natychmiastowej pomocy i reanimacji, ojciec i syn zmarli w szpitalu. Wirtualna Polska dotarła do informacji prokuratury na temat toczącego się postępowania: - Zostało wszczęte śledztwo w sprawie dokonanego 25 listopada zabójstwa 4,5-letniego Artura M. oraz doprowadzenia do targnięcia się na własne życie Tomasza M. - podaje Mirosława Chyr z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Wyniki wstępnej sekcji zwłok 3,5-letniego dziecka i jego ojca wskazują, że do śmierci przyczyniła się niewydolność krążeniowo-oddechowa. Na miejscu zdarzenia znaleziono też pojemniki, w których mogła znajdować się trucizna.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
warszawasala zabawojciec
Zobacz także