Tragedia tysięcy ojców
W Polsce są ich tysiące, ale rzadko się o nich mówi. Gdy umiera ich dziecko, zamykają się w sobie, cierpią po cichu, w samotności. - Ojciec przeżywa stratę dziecka inaczej niż matka. W naszej kulturze utarło się, że "faceci muszą być twardzi", nawet w najtrudniejszych momentach. Jak więc mogą się załamać? Odbierają to w kategoriach słabości - tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską psycholog rodzinny Joanna Klus, prowadząca grupy wsparcia dla rodziców w żałobie organizowane przez Fundację "By dalej iść".
22.06.2011 | aktual.: 22.05.2018 14:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Paulina Piekarska: Współpracujesz z Fundacją „By dalej iść”, która pomaga rodzicom w żałobie. Po ukazaniu się reportażu o matkach, które straciły swoje dzieci [przeczytaj: Dramat, który dotyka tysięcy kobiet...], na naszym forum odezwało się wielu poruszonych mężczyzn, którzy pytali, dlaczego mówi się jedynie o żałobie kobiet, zapominając o osieroconych ojcach, którzy przecież także cierpią. Szczególnie 23 czerwca – w Dzień Ojca. Czy mężczyźni inaczej przeżywają stratę dziecka niż kobiety?
Joanna Klus, psycholog rodzinny: - Nie można generalizować. Każdy przeżywa żałobę inaczej. Można jednak zauważyć, że mężczyźni przeżywają stratę dziecka w mniej „oczywisty” sposób. Kobiety częściej wyrażają swoje emocje wprost, chcą rozmawiać o tym, co się stało, mają dużą potrzebę spotkania z rodzinami, które są w podobnej sytuacji. Mężczyźni wręcz przeciwnie – zamykają się w sobie, nie okazują uczuć, co oczywiście nie znaczy, że nie cierpią. Ze względu na obowiązujące wzorce kulturowe nie bardzo mają szansę wyrazić to, co czują. A jest to niezwykle potrzebne.
WP: Dlaczego?
- Nieprzepracowana żałoba może prowadzić do wielu dysfunkcji - zarówno somatycznych, jak i psychicznych. Może pojawić się np. bezsenność, kłopoty z nadciśnieniem, czy inne problemy zdrowotne. Do tego mogą dołączyć zaburzenia w wypełnianiu dotychczasowych ról społecznych takie jak: unikanie ludzi, zupełny brak zainteresowania pracą, która wcześniej dawała satysfakcję, niemożność zaangażowania się w jakiekolwiek inne zajęcia. To wszystko może być wynikiem tłumienia traumatycznych przeżyć, które nie mają szansy wydobyć się na powierzchnię.
WP: Mężczyznom rzeczywiście trudniej jest okazywać emocje - w społecznej świadomości wciąż króluje przekonanie, że nie wypada im płakać.
- To prawda. W naszej kulturze utarło się, że „faceci muszą być twardzi”. Nawet w najtrudniejszych momentach. Do mężczyzn płynie prosty przekaz - twoim obowiązkiem jest bycie oparciem dla zrozpaczonej partnerki. Jak więc mogą się załamać? Odbierają to w kategoriach słabości. Dlatego tym bardziej są w trudnej sytuacji.
WP: W filmie "Między światami" Johna Mitchella, który niedawno gościł na ekranach naszych kin, można zobaczyć, jak śmierć dziecka oddala od siebie małżonków. Becca grana przez Nicole Kidman próbuje wyprzeć to, co się stało; najchętniej wyrzuciłaby z domu wszystko, co kojarzy jej się ze zmarłym synkiem. Jej mąż przeciwnie – nocami ogląda nagrania chłopca i chodzi na spotkania grupy wsparcia. Twórcy filmu podważają utrwalony stereotyp.
- W pewnym sensie tak, choć za każdym razem jest to indywidualna kwestia relacji w związku. Zdarzają się przypadki, kiedy to kobieta jest silniejsza psychicznie i to ona w tak dramatycznym momencie ciągnie związek do przodu. Gdy partner jest całkowicie rozbity, ona staje się dla niego oparciem, udaje jej się szybciej pozbierać. Wtedy mężczyzna ma przestrzeń, by wyrazić swoje cierpienie i rozpacz. Ale takie przypadki należą raczej do rzadkości.
Dramat, jakim jest śmierć dziecka, zawsze powoduje ogromny kryzys w związku. Wspólne doświadczenie pozornie powinno zbliżać, jednak parze jest bardzo trudno się w nim spotkać, bo każde z nich przeżywa tę stratę zupełnie inaczej. Tragedia sprawia, że stajemy się bardzo egocentryczni - skupiamy się na swoich emocjach. To nie jest ani dobre, ani złe – tak po prostu jest. Kobieta jest przeważnie tak bardzo skoncentrowana na sobie, że nie widzi rozpaczy partnera, nie rozumie jego potrzeb. Umieć się wesprzeć w takim momencie to dla pary wielkie wyzwanie. Dla wielu z nich jest to zbyt trudne i kończy się rozstaniem.
WP: A jeśli mężczyzna nie da sobie prawa do przeżywania rozpaczy, jakie mogą być konsekwencje kumulowania w sobie tak traumatycznych uczuć?
- To jest bardzo trudna sytuacja, którą trzeba odpowiednio „przepracować”. W przeciwnym wypadku może się ona poważnie odbić na zdrowiu. W przyszłości może to się skończyć nawet załamaniem nerwowym.
WP: Mężczyźni chyba nie zgłaszają się sami do grupy wsparcia dla rodziców w żałobie…
- Rzeczywiście, w spotkaniach uczestniczy więcej matek. W przypadku par najczęściej jest tak, że to kobieta przychodzi jako pierwsza, żeby „rozpoznać” sytuację, zobaczyć, jak to wszystko wygląda i dopiero później przyprowadza partnera. Zdarza się, że przychodzi on początkowo jako jej „ochrona”, żeby upewnić się, że nic jej się nie stanie. Ojcowie, sami z siebie, zgłaszają się bardzo rzadko.
WP: Jakie są ich pierwsze reakcje?
- Niewielu przyznaje otwarcie, że potrzebuje pomocy, że chce, żeby ktoś pomógł im poradzić sobie z emocjami. Często wymijająco mówią np. o szukaniu informacji, o uczestnictwie w grupie ze względu na swoją partnerkę. Jednak gdy widzą, że grupa ich akceptuje, i poczują się bezpiecznie, otwierają się. Może nie wyrażają swoich uczuć wprost tak jak kobiety, które przede wszystkim opowiadają o swoim bólu. Ojcowie mniej koncentrują się na sobie, nie analizują tego, co czują. Jeśli śmierć dziecka była poprzedzona długotrwałą chorobą, szczegółowo opisują kolejne jej etapy. Skupiają się również na zachowaniu otoczenia, które rzadko potrafi zapewnić im odpowiednie wsparcie.
WP: Kobietom pomaga „wygadanie się”. Czy mężczyźni również potrzebują rozmowy o tragedii, która ich spotkała?
- Każda osoba – czy to jest kobieta czy mężczyzna - wymaga indywidualnego podejścia. Są ojcowie, którzy potrzebują, żeby ktoś ich po prostu wysłuchał. Szukają kogoś, kto będzie dla nich oparciem i wytłumaczy im, że to, co czują, emocje, które im towarzyszą, są czymś normalnym. Inni oczekują konkretnych informacji i wskazówek, jak poradzić sobie w tak traumatycznej sytuacji, jaką jest śmierć dziecka. WP: Jak i czy w ogóle rozmawiać z ojcem, który stracił dziecko? Czy może lepiej zostawić go w spokoju, nie rozdrapywać ran?
- Próbujmy rozmawiać. Najważniejsze to przekonać go, że nie musi niczego udawać, ma prawo cierpieć, być słabym, nie dawać sobie rady. Że nie musi wcale nakładać maski normalności, udawać przed otoczeniem, że świetnie sobie radzi. Wielu mężczyzn, nie dając sobie przyzwolenia na przeżywanie najtrudniejszych emocji, kumuluje je w sobie. A to jest najgorsze. Żeby „przepracować” żałobę, trzeba najpierw się przyznać, jak bardzo się cierpi. Tylko dając upust tym wszystkim uczuciom, można próbować sobie z nimi poradzić. Dlatego tak ważne jest, żeby uwierzyli, że nie muszą być twardzi, że mają prawo do wyrażania swojej rozpaczy.
WP: Nic dziwnego, że do grup wsparcia zgłasza się niewielu ojców - większość z nich pewnie wstydzi się iść do psychologa. Taka pomoc wciąż uchodzi za „niemęską”.
- Korzystanie z pomocy psychologa nie oznacza, że ktoś jest mięczakiem. Przecież nawet najlepszy specjalista w niczym nas nie wyręczy. To my sami musimy sobie poradzić z traumą. Psycholog nie jest od tego, żeby zrobić coś za nas. Może jedynie nam towarzyszyć, pomóc przejść przez tę niełatwą drogę.
WP: Kto bierze udział w spotkaniach grup wsparcia?
- Zgłaszają się do nas rodzice będący na bardzo różnych etapach żałoby. Pół roku, tyle przewiduje program spotkań, to często za mało, żeby nauczyć się żyć ze świadomością, że nasze dziecko odeszło. Ale na pewno jest to dobry początek, żeby, nie zapomnieć, ale oswoić się z myślą, że pewien etap naszego życia się skończył, ale mimo wszystko trzeba i można żyć dalej.
WP: Oprócz prowadzenia grup wsparcia pracujesz również z rodzinami. Czy widzisz zmianę w postawie dzisiejszych ojców?
- Pokolenie rodziców obecnych 30-latków można było jeszcze nazwać „pokoleniem nieobecnych ojców”. Byli zajęci pracą, odsunięci na drugi plan w kwestii opieki nad dziećmi. Dziś u mężczyzn da się zauważyć większą potrzebę zaangażowania się w wychowanie swoich pociech. Nie jest już obciachem opowiadanie o przewijaniu czy kąpaniu. Wręcz przeciwnie – wielu ojców chwali się tym. To dla nich powód do dumy. Widać więc, że w mężczyznach powoli budzi się potrzeba bycia świadomym rodzicem.
WP: Mówi się, że ojciec – w przeciwieństwie do matki, u której pojawia się instynkt macierzyński - musi się „nauczyć” miłości do syna czy córki. Jak ta relacja budowana jest między dzieckiem a mężczyzną?
- Nie zgadzam się z tą tezą. Mężczyzna, podobnie zresztą jak kobieta, musi się oswoić z nową sytuacją. Jeżeli jest przygotowany na ojcostwo, od początku towarzyszy partnerce podczas ciąży, to ta miłość pojawia się dużo wcześniej zanim dziecko przyjdzie na świat. Nie musi się niczego uczyć, więź pojawia się naturalnie.
WP: Kiedyś mówiło się, że każdy mężczyzna powinien zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna – no „ewentualnie” córkę. Dziś do tej wyliczanki powinniśmy dodać również: aktywnie uczestniczyć w wychowaniu tego syna czy córki.
- Tak. Inną sprawą jest to, żeby kobiety pozwoliły mężczyznom na to zaangażowanie. Mam poczucie, że wciąż wiele z nas ma wpojony taki stereotypowy obraz, że to matka jest centralnym punktem w życiu dziecka. Jest to oczywiste, w końcu od początku jesteśmy najbliżej, więc jest nam najłatwiej zbudować relację. W tym sensie mężczyźni mają trochę trudniej. Ale jeśli kobiety będą otwarte na aktywne uczestnictwo partnera w wychowywaniu dzieci, to wszystkim wyjdzie to na dobre – i dzieciom, i ojcom, i wreszcie samym matkom, które zostaną odciążone w codziennych obowiązkach i zyskają wielkie wsparcie.
WP: Od 2010 r. w Polsce można brać urlop tacierzyński. Wciąż jednak decyduje się na niego niewielu mężczyzn. Według statystyk, w Polsce korzysta z niego zaledwie jeden na stu pracujących ojców. Dla porównania: w Szwecji – bierze go aż 42% z nich. Skąd taka przepaść?
- Na pewno ważna jest kwestia ekonomiczna – mężczyźni wciąż zarabiają więcej. Wciąż pokutuje u nas również stereotyp, że facetowi nie pasują pieluchy, że jest stworzony do poważniejszych zadań… Mężczyznom trudno jest się przestawić w tej kwestii. Ich nastawienie powoli się jednak zmienia. Sama znam mężczyzn, którzy zdecydowali się na taki urlop i mówili o tym z dumą. Bo jeśli już zdobędą się na ten krok, to tego nie ukrywają. Na szczęście tych odważnych jest coraz więcej. Urlop tacierzyński, kiedy ojciec może poświęcić dziecku 100% swojego czasu i uwagi, jest dla mężczyzny wielką szansą na zbudowanie fajnej relacji. To dobry początek.
WP: Ojcostwo to dla mężczyzny ważny sprawdzian. Co zrobić, żeby dobrze w nim wypaść?
- Przede wszystkim – być sobą. Nie wymyślać siebie w tej roli, zdać się na intuicję, być autentycznym. To jest największy dar, jaki można dać swojemu dziecku. Każdy mężczyzna ma w sobie takie wewnętrzne zasoby, dzięki którym jest w stanie sobie poradzić. Trzeba je tylko w sobie odnaleźć.
Fundacja „By dalej iść” została powołana do życia w październiku 2010 r. Jej celem jest pomoc rodzinom, które straciły dzieci. Fundacja organizuje dla nich patrole interwencyjne psychologów udzielające wsparcia bezpośrednio w szpitalu, indywidualne konsultacje oraz specjalne grupy wsparcia, w ramach których mogą liczyć na profesjonalną pomoc psychologiczną, jak również spotkania z rodzicami, którzy przeżyli dramat utraty dziecka. Jak na razie grupy działają na Śląsku - w Katowicach i Mysłowicach. Kolejne powstają m.in. w Rybniku, Gliwicach, Sosnowcu, Kaliszu, Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Więcej informacji na stronie internetowej Fundacji: www.bydalejisc.org.pl.