Tragedia na Podkarpaciu. Ekspert o tym, co mogło być przyczyną zatrucia

- Zabrakło higieny, warunków chłodniczych i odpowiedniego zabezpieczenia produktów, które zostały wytworzone - mówi w rozmowie z WP Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso. Na Podkarpaciu małżeństwo sprzedawało wyroby, które miały przyczynić się do śmierci mężczyzny i zatrucia innych osób.

Śmiertelne zatrucie galaretą na Podkarpaciu, zdjęcie ilustracyjne
Śmiertelne zatrucie galaretą na Podkarpaciu, zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © East News | Marek Lasyk/REPORTER
Żaneta Gotowalska-Wróblewska

W sobotę w szpitalu w Nowej Dębie zmarł 56-letni mężczyzna, który zjadł kupioną na targowisku galaretę garmażeryjną. Do szpitala trafiły także dwie kobiety z objawami ostrego zatrucia pokarmowego. Przesłuchanie małżeństwa, których wyroby mogły przyczynić się do śmierci mężczyzny i zatrucia innych osób na Podkarpaciu, zaplanowano na poniedziałek .

- Galaret było sprzedanych sześć, więc na ten moment nie jest znany los jednej z osób, która dokonała zakupu - mówi w rozmowie z WP prokurator Andrzej Dubiel, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.

"Zabrakło higieny"

Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że tym przypadku najprawdopodobniej zabrakło przede wszystkim kontroli i bezpieczeństwa żywności. - Mieliśmy tu produkcję bez żadnej kontroli zewnętrznej, czyli m.in. Inspekcji Weterynaryjnej. Kluczowe jest bowiem sprawdzanie jakości i warunków już na poziomie hodowli, jeśli to mięso pochodzi właśnie z hodowli domowej - wyjaśnia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Produkcja żywności też powinna być pod kontrolą. Ponadto sprzedaż powinna odbywać się w odpowiednich warunkach. Zabrakło higieny, warunków chłodniczych i odpowiedniego zabezpieczenia produktów, które zostały wytworzone. To są takie trzy reguły, które powinny obowiązywać, a które najprawdopodobniej w tym wypadku nie obowiązywały - podkreśla.

Choiński zaznacza, że komunikują o tym od wielu lat i często zarzuca im się, że chcą promować i forsować tylko duże zakłady, ograniczając produkcję przydomową, sprzedaż na targowiskach itd.

- A my mówimy o tym wszystkim z powodu bezpieczeństwa żywności i tego, co się może wydarzyć. I tutaj mamy praktyczny przykład tego, co się może stać - dodaje.

Co było przyczyną zatrucia?

Co wytworzyło się w produkcie mięsnym i mogło być przyczyną zatrucia? W ocenie eksperta, z którym rozmawiała Wirtualna Polska, "raczej możemy mówić o bakterii Clostridium botulinum", czyli laseczki jadu kiełbasianego. - Bakterie te wytwarzają się w warunkach beztlenowych. Prawdopodobnie produkt ten został wytworzony i był źle przechowywany. Niezachowane zostały warunki chłodnicze. Wówczas dochodzi do wytworzenia się tzw. jadu kiełbasianego i zatrucia tą bakterią - ocenia.

Choiński podkreśla, że wówczas wytwarza się bardzo poważna w skutkach toksyna, która jest bardzo silna. - W przypadku produkcji w zakładach mięsnych stosowane są odpowiednie środki higieniczne, pasteryzacja, różne warianty zabezpieczenia dostosowane do specyfiki produktu. Tu tego zabrakło - zaznacza, podkreślając prawdopodobieństwo.

Domowi producenci zatrzymani

Małżeństwo spod Mielca, 55-letnia Regina S. i 56-letni Wiesław S. zostali zatrzymani po tym, jak policja dostała informację, że w sobotę w szpitalu zmarł 54-letni obywatel Ukrainy Jurij N. Mężczyzna zjadł galaretę wieprzową kupioną na targowisku w Nowej Dębie. Domowymi wyrobami sprzedawanymi z samochodu zatruły się także dwie inne osoby: 67- i 72-latka. Jak poinformowała policja, jedna z kobiet w stanie poważnym została przetransportowana do szpitala w Krakowie.

Zatrzymani zostali przewiezieni do policyjnego aresztu. Sprawą zajęła się Prokuratura Rejonowa w Tarnobrzegu. - Postępowanie prowadzone jest w kierunku bezpośredniego sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez wyrób i wprowadzenie substancji szkodliwych dla zdrowia w wyniku czego doszło do zgonu jednej osoby, a także nieumyślnego spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu co najmniej dwóch osób - powiedział PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu prokurator Andrzej Dubiel.

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (431)