Towarzysze dyplomaci
Polska aspiruje do roli lidera w swojej części Europy. Tymczasem jej przedstawiciele zadziwiająco często wspierają promoskiewskich polityków, a w naszych relacjach z Polakami mieszkającymi na Wschodzie zaczynają dominować ludzie o komunistycznych rodowodach i współpracownicy osób łączonych z rosyjskim wywiadem.
22.06.2005 | aktual.: 22.06.2005 10:56
b>Dziwna dyplomacja
Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, ekspert ds. międzynarodowych, wydawca portalu internetowego opinii Global.net.pl, przewiduje, że czasy, w których Rosja mogła wpływać na politykę swoich byłych zachodnich republik, manipulując nastrojami mieszkających w nich mniejszości narodowych, przechodzą już do lamusa.
Jednak współpracujący z MSZ analityk spraw międzynarodowych, z którym rozmawialiśmy, bardziej niż na roli Moskwy koncentruje się na dwuznacznych zachowaniach polskiej dyplomacji. Jego zdaniem w naszym interesie jest zainspirowanie Polaków, szczególnie tych z Białorusi i Ukrainy – krajów pozostających poza Wspólnotą Europejską – do aktywnej działalności politycznej. Ważne, by robili kariery, wspierali rozwój demokracji – ocenia. Tymczasem większość polskich dyplomatów pracujących w obu krajach sprowadza polskie organizacje do roli kółek folklorystycznych i skazuje na izolację. Najlepszym przykładem jest to, co ostatnio działo się na Białorusi. Tamtejszy Związek Polaków z pozycji poważnego sojusznika opozycji i orędownika zmian demokratycznych stał się wykonawcą polityki reżimu w Mińsku, a dziś, po latach całkowitego podporządkowania Łukaszence, stara się odbudować swój dawny prestiż.
Z pamiętników założyciela i wieloletniego prezesa Związku Tadeusza Gawina wynika, że nad odpolitycznieniem polskiej organizacji, czyli odsunięciem jej od opozycji, równie gorliwie co służby białoruskie pracował konsul generalny w Grodnie Sylwester Szostak. Dyplomata z wieloletnim stażem peerelowskiego MSZ, dziś konsul generalny w Kijowie, podczas swojej misji w Grodnie sabotował, zdaniem Gawina, spotkania działaczy Związku z polskimi parlamentarzystami. Podczas gdy Polacy zapraszali posłów na spotkanie, Szostak tłumaczył politykom z Polski, że nie powinni przyjeżdżać, bo narażą się na obecność na manifestacji politycznej ze sztandarami i hasłami opozycji białoruskiej.
Konsul, podobnie jak władze w Mińsku, zwalczał starania Polaków o budowę polskiej szkoły w Nowogródku. Tadeusz Gawin w 2000 r. w liście do ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza napisał: „To zadziwiające, że w walce z nami [dotyczy budowy polskiej szkoły – przyp. red.] uczestniczyły nie tylko władze białoruskie, lecz także Konsul Generalny RP [Sylwester Szostak – red.]”.
Następcą Gawina został, popierany przez konsula Szostaka, Tadeusz Kruczkowski. Prorosyjski, zupełnie podporządkowany władzy w Mińsku. Kierował Związkiem Polaków do marca tego roku, zerwał zupełnie kontakty z białoruską opozycją. Można by przypuszczać, że kariera dyplomaty, który kierował swoją energię głównie na walkę z miejscowymi Polakami, wspierając tym samym politykę ostatniego reżimu w Europie, szybko dobiegnie końca. Tymczasem po powrocie z Grodna Sylwestrowi Szostakowi powierzono nowe zadanie – został konsulem generalnym w Kijowie. Z relacji Polaków z Ukrainy, do których dotarliśmy, wynika, że podczas pomarańczowej rewolucji konsul Szostak zniechęcał ich do okazywania poparcia Wiktorowi Juszczence, a nawet sugerował, że powinni opowiedzieć się za wspieranym przez Moskwę Wiktorem Janukowyczem.
Problem zmiany pokoleniowej w szeregach naszej dyplomacji to sprawa bardzo aktualna. W polityce zagranicznej III RP nie mogą dominować studenci moskiewskich uczelni czy współpracownicy służb specjalnych – ocenia Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Tymczasem tylko nieliczni polscy dyplomaci wyższej rangi kierujący naszymi placówkami za wschodnią granicą są wolni od PRL-owskiej przeszłości. Jak bardzo młodzi polscy dyplomaci różnią się od swoich starszych kolegów, czekających na emerytury we wschodnich placówkach RP, mogliśmy się przekonać przy okazji ataku władz białoruskich na nowo wybrane kierownictwo Związku Polaków. Zastępca ambasadora RP – Marek Bućko, dynamiczny, rozumiejący znaczenie niezależności ZP od reżimu Łukaszenki, a z drugiej strony Tadeusz Pawlak, ambasador, absolwent MGIMO (Moskiewski Państwowy Instytut Spraw Międzynarodowych), który według relacji naszego informatora z kręgów zbliżonych do MSZ nawet nie wstawił się stanowczo za swoim podwładnym, gdy władze w Mińsku uznały go persona non grata.
Gra mniejszościami
Koniec lat 80. ubiegłego wieku. Rozpad Związku Sowieckiego jest już tylko kwestią czasu. W zachodnich republikach, od Łotwy po Ukrainę, dożywająca ostatnich chwil władza moskiewska zaczyna pozwalać na coś, co przez długie dziesięciolecia zwalczała – akceptuje powstające organizacje mniejszości narodowych, wśród nich również i te skupiające Polaków. Jest to zaskakujące, bo do tej pory obecność dziesiątków tysięcy Polaków za wschodnią granicą było tematem tabu. Historia powstawania organizacji mniejszościowych na terytorium Związku Radzieckiego tuż przed jego rozpadem to jeszcze niezbadany fragment najnowszej historii naszej części Europy.
Nie ulega wątpliwości, że znacząca część utworzonych w tamtych czasach organizacji i wykreowanych liderów polskich grup mniejszościowych rozpoczęła działanie pod patronatem Moskwy. Władze na Kremlu zainwestowały w ich rozwój z przekonaniem, że kiedyś będą mogły je wykorzystać. Pierwszym niezwykle poważnym momentem, w którym Moskwa posłużyła się Polakami na Wschodzie, był czas odzyskiwania przez Litwę niepodległości. Podczas gdy Litwini proklamowali swoje niepodległe państwo, nowi liderzy polscy nawoływali swoich rodaków do utworzenia polskiej autonomii w tym kraju.
Polskojęzyczna rozgłośnia radiowa ostrzegała przed litewskim nacjonalizmem i zniechęcała Polaków do angażowania się w niepodległościowy zryw. Sytuację udało się załagodzić dzięki mediacji działaczy „Solidarności”, którzy dotarli w tym gorącym okresie do Wilna. Zdaniem Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa historia konfliktu Polaków mieszkających na Litwie z Litwinami, choć nieznana powszechnie, była jednym z najbardziej newralgicznych momentów rozpadu bloku wschodniego. Wybuch otwartego konfliktu polsko-litewskiego mógł, przynajmniej na jakiś czas, powstrzymać rozpad Związku Sowieckiego; manipulowanie nastrojami mniejszości narodowych to element polityki sowieckiej, a teraz rosyjskiej – ocenia Kostrzewa-Zorbas.
Zupełnie inna historia przydarzyła się Polakom mieszkającym na Łotwie. Zorganizowali się pod przywództwem charyzmatycznej Ity Kozakiewicz i twardo stanęli po stronie nowego łotewskiego państwa. Postawa Polaków miała niezwykłe znaczenie – Łotwę zamieszkuje ogromna mniejszość rosyjska, która od odzyskania niepodległości po dziś dzień w większości nie akceptuje powstania wolnej Łotwy. Kilka lat później Ita Kozakiewicz zginęła w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Ci, którzy blisko z nią współpracowali, nie mają wątpliwości, że została zamordowana. Była niewygodna, szczególnie dla Rosji – ocenia jeden z jej przyjaciół.
Walka o wsparcie
Pozycja Polaków mieszkający za wschodnią granicą zależy od dobrego przywództwa – sprawnych lokalnych liderów, którzy potrafią wyprowadzić swoją organizację z poziomu zespołu ludowego i wprowadzić na płaszczyznę działalności społecznej i prodemokratycznej, od pomocy reprezentujących RP dyplomatów, ale także od wsparcia z Polski. Pomoc finansowa ma szczególne znaczenie dla naszych rodaków z Białorusi czy Ukrainy, bez niej ich organizacje, pisma, stowarzyszenia przestaną istnieć lub w najlepszym razie bardzo poważnie ograniczą swoją działalność. Pieczę nad budżetowymi pieniędzmi dla Polaków mieszkających poza ojczyzną sprawuje senat. Jednak to nie izba wyższa, a współpracujące z nią fundacje tworzą most, przez który złotówki z Warszawy zasilają działalność Polaków na przykład w Grodnie czy we Lwowie. Wiele środków pieniężnych rozdysponowuje Wspólnota Polska. Jej zadaniem jest realizowanie materialnych potrzeb Polaków – od komputerów po ubrania czy żywność. Finansowaniem działalności intelektualnej i
społecznej naszych rodaków na Wschodzie zajmują się głownie dwie mniejsze instytucje – Fundacja Pomocy Polakom na Wschodzie i fundacja Semper Polonia.
O pierwszej pisaliśmy kilka miesięcy temu. W artykule zatytułowanym „Czerwone zaplecze zielonego posła” opisaliśmy działalność jej poprzedniego prezesa, parlamentarzysty PSL, Tadeusza Samborskiego.
Semper Polonia powstała osiem lat temu. Jednak dopiero po wygranych przez SLD wyborach w 2001 r. wybiła się na pozycję jednego z liderów w kontaktach z Polakami za granicą. Zdominowany przez Sojusz senat z roku na rok powiększał pulę przyznawanych jej pieniędzy. Na ten rok przewidziano ponad pięć milionów złotych. Nie będzie nadużyciem określenie, że fundacja zmonopolizowała polską oświatę za wschodnią granicą. Za pośrednictwem polskich placówek dyplomatycznych wybiera Polaków, którym przyznaje stypendia. I być może nie byłoby w tym nic podejrzanego, gdyby nie przeszłość ludzi, którzy tworzyli lub po dziś dzień kierują Semper Polonią.
Wśród nich można znaleźć zarówno współpracowników aferzysty Siergieja Gawriłowa, podejrzewanego o współpracę z rosyjskim wywiadem, jak i doradców generała Kiszczaka. Fundacja cieszy się poparciem Aleksandra Kwaśniewskiego. Jej prezesem jest Marek Hauszyld, kiedyś szef siedleckiego oddziału „Trybuny Ludu”. Jego żona kieruje gabinetem prezydenta. Najbardziej hojnym fundatorem Semper Polonii jest Bartimpex Aleksandra Gudzowatego. Listę założycieli opisała „Rzeczpospolita”. Jest w tym gronie Bogdan Tomaszewski, który prowadzi słynny bazar na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, centrum handlu pirackimi płytami, nielegalnym alkoholem i papierosami.
Krzysztof Dubiński, były sekretarz i doradca Kiszczaka, oskarżony w aferze PZU Życie. Osoby związane z Siergiejem Gawriłowem: Leonard Praśniewski oraz Stanisław Pacułka. W radzie fundacji zasiada m.in. wiceszef Ordynackiej Krzysztof Szamałek. A w radzie programowej – Jan Widacki, obrońca Jana Kulczyka, Stanisław Ciosek, Tadeusz Samborski i wiceminister MSZ Andrzej Załucki. Rozdanie nagród Semper Polonii transmituje TVP. W kapitule typującej laureatów zasiadali m.in. Marek Ungier, Zbigniew Wróbel czy Michał Tober. Prezes Hauszyld w wywiadach prasowych deklaruje, że kierowana przez niego fundacja jest całkowicie apolityczna.
Ponad trzy tygodnie temu GP zwróciła się do rzecznika MSZ – Aleksandra Chećki – z prośbą o podanie oficjalnych życiorysów polskich dyplomatów pracujących za wschodnią granicą. Do tej pory ich nie otrzymaliśmy. Rzecznik złamał prawo prasowe, utajnił coś, co ma być jawne. Swoim zachowaniem postawił niewygodne dla zwierzchników pytanie – co niepokojącego jest w życiorysach naszych dyplomatów, że nad ich upublicznieniem rzecznik zastanawia kilka tygodni? Studia w Moskwie, długoletnia praca w kontrolowanym przez bezpiekę „Towarzystwie Polonia”, które w PRL zajmowało się wyłącznie inwigilowaniem Polaków za granicą? Zapytajcie Państwo o to rzecznika Chećkę – rzecznik@msz.gov.pl Swoje pytania prześlijcie także do nas, opublikujemy je w następnych numerach.
Katarzyna Hejke