Tomasz Wróblewski: komu Clinton chciał zrobić dobrze
Słowa Billa Clintona o Polsce podążającej drogą Putina w niewielkim stopniu odnoszą się do Polski. To zaledwie zapowiedź kampanii wyborczej, w której walutą będzie izolacjonizm Stanów Zjednoczonych i dezintegracja NATO - pisze Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Wprost", dla Wirtualnej Polski.
Amerykanie stają w tym roku przed trudnym wyborem - wybrać na prezydenta skorumpowaną oszustkę czy nieodpowiedzialnego ego-maniaka. Oboje w swoim wyścigu do Białego Domu złamali wszelkie zasady przyzwoitości, kłamiąc, zmieniając zdanie i przy okazji depcząc wszelkie niepisane reguły ochrony amerykańskich interesów w świecie. Dlatego, bardziej niż zwykle, wszelkie wypowiedzi obydwojga polityków należy czytać w kontekście kampanii wyborczej, toczonej przez populistycznego wirusa amerykańskiego izolacjonizmu.
Państwo Clinton przez kilka ostatnich lat dorobili się wielomilionowej fortuny. Oficjalnie udzielając się w ramach swojej charytatywnej fundacji, a w rzeczywistości sprzedając wpływ na amerykańską politykę zagraniczną obcym rządom, w zamian za sute dotacje. Bill Clinton pozyskiwał znaczne fundusze od obcych rządów i zagranicznych korporacji powiązanych z administracją Indii, Arabii Saudyjskiej i, o zgrozo, Rosji, w czasie kiedy jego żona pełniła jeszcze urząd Sekretarza Stanu. Szczodre dotacje w zamian za przemówienie byłego prezydenta dochodziły do astronomicznych sum, przewyższających pół miliona dolarów. Co za to kupowały zagraniczne koncerny? Nie tylko pomoc dzieciom w Afryce. Liczyły na przychylność administracji obcych mocarstw, w tym Rosji.
Donald Trump na każdym kroku podkreśla, że jest politykiem niezależnym, dysponuje własnymi pieniędzmi. Nie ulega wpływom Georga Sorosa, co wielokrotnie wytykano Hillary Clinton. Ulega jednak wpływom swoich najbliższych doradców, których kariery ściśle związane są z rosyjskim Gazpromem i, sądząc po licznych wypowiedziach Trumpa, odcisnęły piętno na myśleniu republikańskiego kandydata. Nowojorski miliarder relatywizujący zagrożenie ze strony Putina chwilami brzmi jak konferansjer Russia Today. Może dlatego część polskich mediów uważa, że to Trump byłby wymarzonym kandydatem Moskwy. W rzeczywistości konkurencja jest tu zażarta. Hillary Clinton, matka resetu z Moskwą, całą swoją karierę polityczną poświęciła zaciskaniu więzów, a przynajmniej łagodzeniu napięć z Rosją. Jej wygrana nie będzie wielkim rozczarowaniem dla Putina.
Są tacy, którzy twierdzą, że Trump jako prezydent otoczy się zupełnie innymi ludźmi, którzy zmienią jego dotychczasową narrację. Jako przykład wskazują na Ronalda Reagana, któremu również zarzucano przed wyborami powierzchowność i brak wyczucia. Może tak się stanie, choć prezydent Reagan nigdy nie był tak daleki od racjonalnej oceny rzeczywistości jak Donald Trump. Lepszym punktem odniesienia jest inny ego-maniak - Barrack Obama , który wbrew wszystkim doradcom i analizom Pentagonu wyprowadził wojska z Iraku i stworzył geopolityczną próżnię dla rozwoju ISIS.
Są też tacy, którzy wierzą, że Hillary Clinton zechce powtórzyć sukces swojego męża i znajdzie własną drogę Ameryki do dobrobytu. Porzuci dotychczasowych dobroczyńców i udowodni, że może być „damą stanu”. Jeśli tak się stanie, oznaczałoby to, że kobieta, która ma na swoim koncie 22 przypadki złamania prawa, której fundacja brała pieniądze od obcych rządów zabiegających o wpływy polityczne, która w czasie kampanii wyborczej notorycznie kłamała w aferze mailowej i wciąż jeszcze może usłyszeć akt oskarżenia, po wyborach zmieni się w kryształową, bezinteresowną postać, wolną od wpływów licznych fundatorów z własną agendą polityczną.
W historii polityki niewiele mamy przypadków, żeby dojrzali politycy nagle przechodzili całkowitą metamorfozę. Są kim są i jeżeli coś dalej wygląda jak jeż, to pewnie i kłuć nie przestanie.
Mają rację ci, którzy w przebiegu amerykańskiej kampanii wyborczej widzą spełnienie marzeń Putina. A ostatni tydzień zdaje się być tego kulminacją. Nie tylko Donald Trump, sugerujący dezintegrację NATO, wpisuje się w cele rosyjskiej polityki zagranicznej. Bill Clinton, widząc jak chwytliwe są hasła izolacjonistyczne, i to w elektoracie partii demokratycznej, tworzy wrażenie, że partia Clinton & Clinton również myśleli o wycofaniu w przyszłości swoich obronnych zobowiązań w Europie. Podejmuje ten izolacjonistyczny wyścig z Trumpem. To była główna myśl przyświecająca Demokratom. Opozycja KOD odczytała oczywiście słowa Clintona jako gest w ich stronę. No cóż, spadające notowania partii opozycyjnych karzą chwytać się każdej nadziei.
Doświadczenia i wiedza ostatnich miesięcy karzą jednak sądzić, że jeżeli komuś Clinton chciał już zrobić prezent to raczej Moskwie, a nie KOD-owi. Miła "niespodzianka" na miesiąc przed szczytem NATO. Ot, taka sugestia, że może nie warto angażować się w żadne deklaracje militarne w Europie Środkowej, skoro obaj kandydaci mogą się z nich później wycofać.
Tomasz Wróblewski dla Wirtualnej Polski