PublicystykaTomasz Janik: Trybunał Konstytucyjny i domniemanie (nie)konstytucyjności

Tomasz Janik: Trybunał Konstytucyjny i domniemanie (nie)konstytucyjności

W czasie sporu o ustawę o Sądzie Najwyższym nieco przycichło zamieszanie wokół Trybunału Konstytucyjnego. Kwestia sądu konstytucyjnego pojawiała się tylko wtedy, gdy politycy PiS przypominali krytykom ustawy o SN, że przecież korzysta ona z „domniemania konstytucyjności”. Czy na pewno?

Tomasz Janik: Trybunał Konstytucyjny i domniemanie (nie)konstytucyjności
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Tomasz Janik

Dla przypomnienia - tak zwane domniemanie konstytucyjności to założenie, zgodnie z którym ustawa tak długo musi być uznawana za zgodną z Konstytucją, dopóty Trybunał Konstytucyjny nie stwierdzi, że jest inaczej.

W idealnym świecie - a przynajmniej w państwie prawa - ma to sens. Trudno przyjąć, aby parlament uchwalał ustawy, prezydent je podpisywał, a potem każdy adresat zakazów czy nakazów prawnych mówił, że są one nielegalne, a skoro tak, to on ma je w nosie.

Trybunał to nie samotna wyspa

Można sobie oczywiście wyobrazić sytuację, w której Trybunał nie czeka na skargę kwestionującą konkretne przepisy, ale punkt po punkcie bada wszystkie ustawy produkowane w sejmowej fabryce od razu po ich uchwaleniu i - o ile są legalne - dopuszcza je do wejścia w życie, uniemożliwiając później komukolwiek ich podważanie. System taki byłby jednak kompletnie nieefektywny - badanie jednej tylko ustawy trwałoby przecież latami. Stąd właśnie tak wielka wartość domniemania konstytucyjności.

Zasadę tę można honorować jednak tylko wtedy, gdy spełnione są określone warunki. Instytucja ta nie jest bowiem samotną wyspą na oceanie prawa. Dla jej pełnej realizacji niezbędne jest też istnienie organu, który to domniemanie może obalić - w europejskiej kulturze prawnej jest to najczęściej specjalny sąd konstytucyjny.

Niestety, w dzisiejszej Polsce takiego organu brak. Trybunał Konstytucyjny przeobraził się bowiem w narzędzie partii rządzącej do wydawania wyroków zgodnych z jej oczekiwaniami, zostając jednocześnie "wydrążonym" ze swojej prawdziwej istoty bezstronnego i niezależnego recenzenta legislacyjnej twórczości władzy. Próbę zastąpienia Trybunału w jego roli być może podejmą sądy powszechne, które w ramach tzw. rozproszonej kontroli konstytucyjności same będą oceniać zgodność przepisów ustaw z ustawą zasadniczą, jednak ta sytuacja również daleka jest od idealnej i może prowadzić do sporego chaosu.

Rzecznika patrzy, kto będzie orzekał

Poza przejęciem Trybunału przez rządzących jest jeszcze jeden problem - status tzw. sędziów-dublerów, jak też sędziów prawidłowo wybranych jeszcze przez poprzedni parlament, od których prezydent Andrzej Duda nie chce przyjąć ślubowania.

W zwykłym sądzie cywilnym nieprawidłowe obsadzenie składu sędziowskiego powoduje nieważność postępowania - jest to tak poważna wada, że cały proces należy wówczas zacząć od początku. W Trybunale Konstytucyjnym nie ma jednak procedury pozwalającej na tego typu działanie. Nie ma również narzędzi pozwalających na weryfikowanie, czy orzeczenie wydane przez sędziów-dublerów jest wyrokiem Trybunału, czy też nie.

Nie jest to problem tylko teoretyczny. Warto wskazać na konsekwentną postawę Rzecznika Praw Obywatelskich. Adam Bodnar kieruje do Trybunału Konstytucyjnego różne skargi, jednak kiedy dowiaduje się, że ma je rozpatrywać któryś z sędziów-dublerów, wycofuje swoje pismo, argumentując to tym, że "wprowadzenie do składu orzekającego osób nieuprawnionych mogłoby doprowadzić do wydania orzeczeń nieistniejących (sententia non existens). Taka sytuacja może skutkować chaosem prawnym, a wydane orzeczenia mogą być kwestionowane przez pełnomocników stron także w procesach przed sądami europejskimi, skoro ukształtowanie składu orzekającego nie realizuje zaleceń Komisji Europejskiej".

O, ten sędzia jest dublerem!

Problem ze statusem sędziów-dublerów, a tym samym ze statusem wyroków samego Trybunału, rozleje się wkrótce na wszystkie możliwe gałęzie prawa. Niedawno Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie rozpatrywał sprawę dotyczącą kontroli działalności pewnego przedsiębiorcy.

Trybunał Konstytucyjny z sędzią-dublerem Mariuszem Muszyńskim w składzie zawyrokował wcześniej, że od wyników takiej kontroli można odwołać się do sądu. Sąd administracyjny uhonorował ten wyrok Trybunału (stwierdzając, że nie ma prawa weryfikować wyroków TK pod kątem legalności), jednak stwierdził jednocześnie, że Mariusz Muszyński nie został prawidłowo wybrany na sędziego TK i nie ma prawa w nim zasiadać.

Nie ma jednak gwarancji, że inny sąd (administracyjny, cywilny karny, jakikolwiek) nie uczyni w innej sprawie odmiennie i nie stwierdzi, że takie czy inne orzeczenie TK wydane przez sędziego-dublera jest tylko kawałkiem papieru, a nie żadnym wyrokiem.

Chaos, jaki może to spowodować jest trudny do wyobrażenia - w sprawach, w których jedna ze stron powoła się na wyrok Trybunału z sędzią-dublerem w składzie, orzeczenia mogą być skrajnie różne - od zignorowania werdyktu TK, do jego pełnej akceptacji. Kolejną ofiarą - po domniemaniu konstytucyjności - stanie się zasada zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa.

Polskie prawo - przede wszystkim sama Konstytucja - nie przewiduje niestety bezpieczników, które blokowałyby rozmontowanie systemu prawa od środka. Nie ma się jednak co dziwić - prawo zawsze ustąpi przed siłą. Sejm może jutro przegłosować, że Słońce krąży wokół Ziemi, a żaden sąd w Polsce nie ma zasadniczo uprawnień, żeby badać legalność prawa. Niech sobie jakiś oburzony astronom zaskarży taką ustawę do TK.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)