Tomasz Janik: Przełożenie wyborów prezydenckich? To nie będzie koniec świata! [OPINIA]
Wielu prawników od dawna twierdzi, że już dzisiaj tak naprawdę mamy do czynienia ze stanem nadzwyczajnym, jedynie formalnie nieogłoszonym. Jesienna data wyborów prezydenckich nie byłaby niczym dziwnym. Warto przypomnieć, że wszystkie wolne wybory prezydenckie w Polsce od 1990 r. aż do katastrofy w Smoleńsku odbywały się właśnie jesienią.
Nie można chodzić po ulicy w trzy osoby, w mszy nie może uczestniczyć więcej niż pięciu wiernych, ale za to - w ramach rekompensaty - na początku maja dziesiątki czy setki osób, w znacznej części starszych, będą mogły stłoczyć się w lokalu wyborczym. Do tysięcy ludzi, którzy 10 maja 2020 roku mogą odbywać kwarantannę, komisje wyborcze będą docierać z urnami wyborczymi, chodząc po domach w kombinezonach i maskach. Tak wybory prezydenckie wyobraża sobie strona rządowa.
Dyskusja na temat przełożenia wyborów prezydenckich jest coraz gorętsza. Koalicja rządząca twierdzi, że nie ma obecnie przeszkód, aby odbyły się one zgodnie z planem. Co więcej, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego przeprowadzenie wyborów prezydenckich w terminie jest dzisiaj nie tylko możliwe, ale (jak powiedział w wywiadzie dla RMF FM) "całkowicie" możliwe. Jakby nic nadzwyczajnego się nie działo.
Ciekawe, jak to się ma do stanowiska Sądu Najwyższego, który w poniedziałek stwierdził, że już w połowie marca nie było możliwości zbierania poparcia przez jednego z kandydatów na prezydenta z uwagi na istniejące zagrożenie dla zdrowia oraz życia i orzekł o zarejestrowaniu jego komitetu wyborczego bez wymaganej liczby podpisów?
Zobacz też: Koronawirus w Polsce. Pytanie o wybory prezydenckie 2020. Krótka odpowiedź Mateusza Morawieckiego
Stan nadzwyczajny już jest
W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie mogą być przeprowadzane wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a jego kadencja ulega odpowiedniemu przedłużeniu – tak stanowi Konstytucja RP. Czy wprowadzenie stanu klęski żywiołowej, a w konsekwencji, zmiana terminu wyborów i przedłużenie kadencji Andrzeja Dudy byłoby zdarzeniem niecodziennym? Tak. Czy to znaczy, że tylko z racji niezwykłości tej sytuacji nie należy tego zrobić? Nie.
Wielu prawników od dawna twierdzi, że już dzisiaj tak naprawdę mamy do czynienia ze stanem nadzwyczajnym, jedynie formalnie nieogłoszonym. Nie chodzi bowiem o to, jak coś jest nazwane, ale czym jest w rzeczywistości (jakie posiada cechy). Rozwiązania wprowadzone w oparciu o przepisy dotyczące zwalczania chorób zakaźnych idą coraz dalej i w rzeczywistości prowadzą do istotnego ograniczenia praw i wolności obywatelskich już teraz.
Wybory prezydenckie jesienią? Tak już było
Jesienna data wyborów prezydenckich nie byłaby przecież niczym dziwnym. Warto przypomnieć, że wszystkie wolne wybory prezydenckie w Polsce od 1990 r. aż do 2005 r. odbywały się właśnie jesienią. I dopiero katastrofa smoleńska spowodowała przesunięcie terminu na wiosnę, gdyż zgodnie z wymogami Konstytucji po śmierci Lecha Kaczyńskiego 10 kwietnia 2010 roku należało wybrać nowego prezydenta nie czekając do jesieni. Przesunięcie wyborów prezydenckich w tym roku byłoby zatem powrotem, choć nieco przypadkowym, do tego co funkcjonowało przez długie lata, aż do poprzedniej dekady.
Trybunał Konstytucyjny już w 1998 roku stwierdził w jednym z wyroków, że "zakaz przeprowadzania wyborów w stanach nadzwyczajnych, nawet jeżeli byłoby to technicznie możliwe, pozwala z jednej strony skoncentrować wysiłki na odwróceniu zagrożeń, z drugiej natomiast - chroni obywateli przed wykorzystywaniem instytucji stanów nadzwyczajnych dla manipulowania procedurą wyborczą. Powszechne wybory organów władzy publicznej mają sens tylko w warunkach zapewniających pełną swobodę wyrażania woli wyborców".
Nic dodać, nic ująć. Wszyscy decydenci powinni wczytać się uważnie w te kilka zdań, a z każdym kolejnym dniem brać je sobie coraz bardziej do serca.
Rozgrywki z kandydatami
Bronią opozycji, której być może nie zawaha się ona użyć, jest solidarna rezygnacja pięciorga kandydatów z wyborów, aby uniemożliwić ich przeprowadzenie. Zgodnie bowiem z kodeksem wyborczym, jeżeli pojawi się tylko jeden kandydat, wybory nie mogłyby się odbyć. Wtedy Marszałek Sejmu musiałby zarządzić je ponownie, co znacznie odwlekłoby głosowanie w czasie i zapewne pozwoliłoby na przeprowadzenie wyborów już po - miejmy nadzieję - opanowaniu epidemii.
Pokrzyżować te plany może jednak Marek Jakubiak, który zebrał już wymaganą prawem liczbę 100 tys. podpisów (co ciekawe, uczynił to w czasie, gdy mało kto wychodził z domu). Jeśli nie pójdzie w ślady opozycji i stanie w szranki z Andrzejem Dudą, wybory się odbędą a do ich rozstrzygnięcia, co oczywiste, wystarczająca będzie wtedy pierwsza tura.
Wybory w maju to anarchia i niepokoje społeczne
Moim zdaniem, jeżeli do 10 maja 2020 roku stan epidemii nie minie a wybory prezydenckie zostaną przeprowadzone, to osoby, które o tym zdecydują, narażą się na odpowiedzialność karną albo przed Trybunałem Stanu. Należy też spodziewać się mnóstwa protestów wyborczych, z których przynajmniej część będzie uzasadniona. Kontrolę legalności wyborów będzie jednak sprawować Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, w całości obsadzona sędziami rekomendowanymi prezydentowi do mianowania przez neoKRS. Doprowadzić to niestety może do prawnej anarchii i olbrzymich niepokojów społecznych oraz pogłębienia istniejących już bardzo silnych podziałów wśród ludzi.
Jeśli będę miał jakiekolwiek wątpliwości co do swojego bezpieczeństwa w związku z głosowaniem, na pewno nie udam się do lokalu wyborczego i będę to wszystkim odradzał. Martwemu wyborcy nie będzie potrzebny choćby i najlepszy, wymarzony przez niego prezydent. Jeżeli wszyscy kontrkandydaci Andrzeja Dudy nie zrezygnują, to jedyne, co może uratować życie i zdrowie głosujących to fakt, że to wirus tym razem zostanie w domu i nie pójdzie na wybory. Ale on, jak wiadomo, nie bierze wolnego.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl