PublicystykaTomasz Janik: Filozoficzne billboardy i filmowe żale, czyli nowy poziom komunikacji w walce o sądy

Tomasz Janik: Filozoficzne billboardy i filmowe żale, czyli nowy poziom komunikacji w walce o sądy

Rząd Beaty Szydło szykuje się do drugiego starcia w wojnie o reformę sądów. Po lipcowej porażce (bo inaczej nie da się nazwać utrącenia dwóch z trzech ustaw przez Andrzeja Dudę) rządowi PR-owcy wyciągnęli wnioski z masowych protestów i postanowili wyjść do ludzi z kampanią informacyjną, oferując mocny i prosty przekaz o tym, jakie to złe są polskie sądy i sędziowie. Szkoda tylko, że przekaz daleki od prawdy.

Tomasz Janik: Filozoficzne billboardy i filmowe żale, czyli nowy poziom komunikacji w walce o sądy
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Wojtasik
Tomasz Janik

"Niech zostanie tak jak było... Czy na pewno tego chcesz?" - taki cytat od kilku dni możemy podziwiać na billboardach w całej Polsce. Nie jest to jednak reklama zakładu fryzjerskiego proponującego diametralną zmianę fryzury, a element rządowej kampanii mającej przekonać Polaków do reform w sądach. W piątek ruszyła zarówno promująca zmiany strona internetowa, jak też udostępniono pierwszy film, w którym młodzi ludzie opowiadają, jak wiele w sądownictwie jest do zmiany, a protesty społeczne były "odwróceniem kota ogonem".

Więzienie za wafelka?

Z zabawnego, mimo smutnej wymowy, spotu dowiadujemy się, że za kradzież wafelka można iść siedzieć, "a taki sędzia - bach! - pokazuje legitymację sędziowską i puszczają go wolno". Ciekawe, jak pierwsze stwierdzenie ma się do narracji rządu o tym, że kary w Polsce są za niskie i należy je podwyższać, skoro już za kradzież wafla ląduje się w więzieniu. Oczywiście chodzi tu o nawiązanie do słynnej sprawy osoby, która ukradła wafelka i faktycznie wylądowała w zakładzie karnym, jednakże sąd - o czym już się nie mówi - wymierzył jej 100 zł grzywny i dopiero po niezapłaceniu zamienił to na pięć dni więzienia, co jest czymś normalnym (sąd nie wiedział, wskutek zaniedbań Policji, że mężczyzna ma problemy ze zdrowiem psychicznym i nie powinien być w ogóle sądzony). Interesujące też, jak drugie zdanie skomentowałby były prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie, oskarżony o członkostwo w zorganizowanej grupie przestępczej i osadzony w areszcie śledczym. Jak widać, nawet legitymacja sędziego tak wysokiej rangi nie wystarczyła do "puszczenia go wolno".

Na stronie internetowej stworzonej na zlecenie rządu nie mogło zabraknąć słowa-klucza o "nadzwyczajnej kaście", które zostało nawet ujęte w menu głównym i prowadzi do opisów historii sędziów, którzy kradli kiełbasę, awanturowali się w klubie czy przez półtora roku rozpatrywali sprawę o wiadro (tak, jakby winą sędziego było to, że procedura rozpatrywania sporu o wiadro i o nieruchomość wartą miliony jest taka sama). Rozumiem, że rządowa reforma będzie mieć moc eliminowania wszystkich ludzkich słabości, czy nawet leczenia chorób, bo również takie stany bywają przyczyną opisanych wyżej zachowań. Epatowanie takimi historiami na stronie, która powinna służyć merytorycznej dyskusji, jest mało stosowne i szkoda, że podstrona "założenia reformy", na której wreszcie jest trochę merytorycznej treści, sąsiaduje z opisami jak z tabloidu.

Telegraficzna wiedza

Wisienką na torcie jest zakładka "zagranica", z której dowiadujemy się (po jednym zdaniu) kto mianuje sędziów sądów najwyższych w jedenastu krajach Europy i że na przykład w Luksemburgu czyni to Wielki Książę Luksemburga. Takie telegraficzne ujęcie tematu jest jednak niewiele warte bez opisu dokładnej procedury wyboru, praktyki organów danego państwa czy też informacji na temat kultury politycznej i prawnej tam panującej.

Co bowiem z tego, że np. w Holandii kandydata na sędziego sądu powszechnego (abstrahuję tu od treści strony, gdzie mowa wyłącznie o sądach najwyższych) przedstawia królowi minister sprawiedliwości, skoro po II wojnie światowej nie zdarzyło się jeszcze, by minister sprawiedliwości zaproponował królowej bądź królowi powołanie do Rady kogoś niezgłoszonego przez środowisko sędziowskie? To natomiast w Polsce, gdzie Konstytucja nakazuje Prezydentowi wręczyć nominacje sędziom przedstawionym mu przez KRS, nie dając mu żadnego prawa weta, dzieje się tak, że Prezydent odmawia podpisania niektórych nominacji i to bez żadnego uzasadnienia. Informacja, że na sto tysięcy mieszkańców Polski przypada 27 sędziów, we Francji siedmiu, a we Włoszech czy Hiszpanii – dziesięciu, może robić wrażenie. Warto jednak dodać, jak wygląda zaplecze organizacyjne sędziów w tych krajach i ile taki sędzia ma osób do swojej dyspozycji. Ostatnio słyszałem, że hiszpański sędzia opowiadał o dwudziestoosobowym (!) zespole pracującym tylko dla niego. W Polsce mało który sekretariat całego wydziału, obsługującego kilku czy kilkunastu sędziów, liczy tyle osób.

Po co ta kampania?

Chociaż rzeczywiście większość obywateli (według sondażu CBOS) chce, aby w systemie wymiaru sprawiedliwości nastąpiły zmiany, to jednak nie takie, jakie wyobraża sobie rząd. Z tych samych badań wynika bowiem także i to, że 64 proc. obywateli chce, aby Andrzej Duda przedstawił całkiem inne rozwiązania od wcześniej zawetowanych przez siebie projektów PiS. Ciekawe też, dlaczego potrzebne są jeszcze duże i pewnie kosztowne kampanie społeczne, skoro - zdaniem rządu - tak ogromna większość Polaków chce zmian w sądownictwie? Może sam rząd ma wątpliwości co do prawidłowego rozeznania społecznych nastrojów i własnego poparcia, bo chyba nie chodzi o to, żeby przekonywać już przekonanych? Chociaż, skoro zdaniem premier Szydło lipcowe protesty były opłacane (niestety pan Soros ma chyba zatory płatnicze, bo przelew nie dotarł jeszcze na moje konto), to nieuczestnicząca w nich większość Polaków pewnie, według rządu, popiera reformę.

Obecnie wszyscy oczekują na ujawnienie przygotowywanych na zlecenie prezydenta Dudy projektów ustaw dotyczących sądownictwa. Rząd wcale nie może być pewny, że te propozycje wyjdą naprzeciw jego wizji zmian, skoro profesor Michał Królikowski, kluczowa podobno osoba tworząca te projekty, mocno odżegnuje się od zawetowanych w lipcu ustaw, nazywając prezydencką decyzję wręcz "genialną" (choć mocno na wyrost). Bardzo wiele zależeć będzie od tego, co zdarzy się w parlamencie - na pewno rządzący będą chcieli upodobnić prezydenckie projekty do lipcowych ustaw, ale to z kolei spowoduje niebezpieczeństwo kolejnego prezydenckiego weta, natomiast przegłosowanie prezydenckich ustaw w niezmienionym brzmieniu, o ile faktycznie będą one znacznie mniej radykalne niż wcześniejsze pomysły PiS, będzie wielką porażką rządu.

Pytanie, czy chce się, żeby było tak, jak było, nosi nieco filozoficzne konotacje i może wytrącić niejedną osobę w te letnie jeszcze dni, z błogiego lenistwa intelektualnego. Na pewno nikt nie odpowie, że żadna zmiana nie jest potrzebna - przeciwnie, reforma powinna być przeprowadzona i mówią o tym również środowiska prawnicze. Pytanie jednak, czego ma dotyczyć, jak głęboko sięgać i w jakim stylu ma być przeprowadzana. Rozmawianie na temat tak ważny, jak wymiar sprawiedliwości, przy udziale narracji o kastach czy kradzieżach wafli albo kiełbas na pewno się nie uda. Dobrze, że nowe ustawy, które ma przedstawić prezydent Duda, są już podobno gotowe, a ich twórcy zdążyli je napisać zanim zaczęli oglądać rządowe filmiki.

Tomasz Janik dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)