PublicystykaTomasz Cebulski: Zafiksowaliśmy się na śmierci

Tomasz Cebulski: Zafiksowaliśmy się na śmierci

Niestety, w Izraelu również używa się takich określeń jak "polskie obozy koncentracyjne". Nawet w materiałach historycznych Yad Vashem czy w prasie. I to pomimo faktu, że izraelski parlament w 2014 roku uchwalił rezolucję potępiającą tego typu określenia. Walka ze sformułowaniem “polskie obozy zagłady” jest trudna, ponieważ termin funkcjonuje w światowych mediach od 1945 roku i jest mocno zakorzeniony w języku potocznym jako pewnego rodzaju fałszywy trop pamięci - mówi dr Tomasz Cebulski, przewodnik po muzeach martyrologicznych na terenie Polski i Europy, założycielem ośrodka badawczego POLIN TRAVEL, autor książki „Auschwitz po Auschwitz”, w rozmowie z Joanną Mikos dla WP Opinie.

Tomasz Cebulski: Zafiksowaliśmy się na śmierci
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Joanna Mikos

Joanna Mikos: Od wielu lat zajmuje się pan organizacją prywatnych wycieczek do Polski dla żydowskich turystów. Jak układa pan program tych wizyt?

Tomasz Cebulski: Zwykle składają się na nie dwa elementy. Pierwszy to poszukiwanie historii życia rodziny - czyli wizyta w rodzinnej miejscowości, która niegdyś była żydowskim sztetlem, odwiedziny w domu, w którym kiedyś mieszkali dziadkowie, spotkanie z ludźmi, którzy ich pamiętają (o ile tacy jeszcze żyją), wizyta w archiwum. W wielu miejscowościach w naszym kraju są historycy - amatorzy, znawcy regionu, którzy są depozytariuszami pamięci o tamtych czasach. Jest to pamięć subiektywna, ale często przy braku innych źródeł bardzo wartościowa. Spotkania z nimi są bardzo pomocne.

A drugi element takiej wizyty?

To historia śmierci członków rodziny, czyli poszukiwanie dokumentów i relacji wojennych oraz wizyta w niemieckich nazistowskich obozach zagłady.

Element martyrologiczny jest chyba ciągle dominujący. Panuje powszechne przekonanie, że Żydzi przyjeżdzający do naszego kraju są zainteresowani przede wszystkim niemieckimi obozami, a Polska jest z ich perspektywy jednym wielkim cmentarzem. Jak to wygląda w kontekście pańskich doświadczeń?

Spektrum motywacji do przyjazdu do Polski jest obecnie dużo szersze niż 10 lat temu, kiedy odwiedzało się głównie miejsca związane z Holokaustem. Coraz częściej spotykam się ze zjawiskiem, że moi podróżni wcale nie chcą jechać do Auschwitz czy Treblinki, pomimo że ich historia rodzinna jest związana z tymi miejscami. Przyjeżdżają do Polski po historię życia, a nie śmierci ich przodków. To bardzo ważna zmiana, zmiana dająca nadzieję, że traumę zagłady da się jakoś oswoić, aby dostrzec szerszy obraz historii ich rodzin. Wielkim krokiem w tym kierunku było unikalne polsko-żydowskie partnerstwo na rzecz budowy Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.

Skąd ten wzrost zainteresowania podróżami genealogicznymi do Polski?

Na Zachodzie możemy mówić nawet o swego rodzaju modzie na podróże genealogiczne do Polski czy na Ukrainę. To samonapędzające się zjawisko. Ludzie myślą: mój znajomy z synagogi był w Polsce, mój sąsiad też, ktoś inny odwiedził jakąś mieścinę na Ukrainie i znalazł piękny dokument – akt małżeństwa swojego dziadka, który oprawił i powiesił w salonie, nad kominkiem… Dlaczego więc i ja miałbym się tam nie wybrać? Wzmaga się naturalna ciekawość, co często prowadzi do potrzeby konfrontacji z istniejącym stereotypem o Polsce i odziedziczonym strachem przed Europą Środkową.

Czyli przede wszystkim ciekawość?

Istnieje też głębszy aspekt tej mody. Mam wrażenie, że pokolenie dzisiejszych 30- 40-latków, wychowanych w kulturze zachodniej, w której wszystko jest relatywne, postmodernistyczne, do podważenia, jest zmęczone życiem w zatomizowanym, zindywidualizowanym społeczeństwie. W genealogii szukają jakiegoś punktu zaczepienia. Nawet jeśli znajduje się on w dalekim kraju, z którym ich dziadków łączył związek miłości i nienawiści.

Te sprzeczne uczucia wobec Polski przewijają się wyraźnie w relacjach turystów z USA i Kanady, publikowanych np. w żydowskim kwartalniku genealogicznym „The Kielce-Radom Special Interest Group Journal”. Jedna z Amerykanek, opisując wizytę w rodzinnym miasteczku swego ojca, w województwie świętokrzyskim, zachwyca się pięknem tamtejszego krajobrazu. Zgoła inne odczucia budzą w niej miejscowi ludzie: stare, zniszczone kobiety patrzące z pożądliwością na jej buty z wyprzedaży. Zupełnie jak w „Malowanym Ptaku” Kosińskiego. Autorka relacji sama przyznaje, że wini Polaków za Zagładę na równi z Niemcami, a może nawet bardziej…

W swej pracy często spotykam się z dużą dozą nieufności, zwłaszcza ze strony osób, które urodziły się już po wojnie i ich wiedza o Polsce jest bardzo fragmentaryczna i oparta na silnym stereotypie. Dla nich sam kontakt z kimś z Polski jest pokonaniem pewnej bariery milczenia, które trwało w ich rodzinie od 50-60 lat. Ludzie ocaleni z Holocaustu, byli więźniowie obozów koncentracyjnych, rzadko dzielą się z rodziną swymi przeżyciami. Ich wojenna trauma jest jednak podświadomie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dlatego początek współpracy jest zwykle ciężki. Trzeba pokonać wiele uprzedzeń, wyklarować wiele zawiłości historycznych. Cytowane „zniszczone kobiety” i „pożądanie butów” są raczej projekcją stereotypu autorki poszukującej w Polsce dowodów na antysemityzm niż zrozumienia zawiłych realiów wojny.

Skupiając się na tak ważnym, przełomowym wydarzeniu jakim był Holocaust, często zapominamy o tym, że przez wieki kwitła tu wielka społeczność żydowska, która była jedną z największych cywilizacji żydowskich istniejących kiedykolwiek na świecie. W latach 20. i 30. XX wieku polscy Żydzi stworzyli najbardziej rozwiniętą społecznie, politycznie, naukowo, kulturalnie społeczność żydowską w diasporze. W Polsce międzywojennej wychodziło ok. 200 żydowskich gazet. Rozwijał się przemysł, nauka, literatura. Polskie dzieci i młodzież do dziś wychowują się na poezji Tuwima, Brzechwy, Leśmiana. Powinniśmy szanować to wspólne dziedzictwo.

Dla polskich chrześcijan zagłada polskich Żydów była często dramatem i powodowała strach przed dalszymi planami nazistów. Polacy i Żydzi, którzy dzielili przestrzeń fizyczną miast i miasteczek przez ostanie 500-600 lat, byli często ze sobą zżyci oraz zależni ekonomicznie. Były przyjaźnie, wspólne zarządzanie miastem, wspólna straż pożarna, wspólna medycyna, szkolnictwo. W latach 20. i 30. większość żydowskich dzieci uczęszczała do polskich szkół publicznych. Podczas podróży po Polsce spotkałem wielu starszych ludzi, którzy widząc zdjęcia żydowskich sąsiadów, kolegów ze szkolnej ławy, płakali rzewnymi łzami.

O tych pozytywnych aspektach we wzajemnych relacjach mówi się jednak niechętnie nie tylko w Izraelu, ale i u nas. Dlaczego?

Porównałbym to do starego małżeństwa, które żyło w całkiem dobrym związku, z pewnymi wzlotami i upadkami przez ponad 900 lat. Nie dajmy sobie wmówić, że te 900 lat polegało głównie na pogromach i prześladowaniu, i nagle, po tych 900 latach, ktoś z zewnątrz organizuje i przeprowadza szybki, bolesny i krwawy rozwód. Po tym rozwodzie żyjemy okaleczeni po różnych stronach Żelaznej Kurtyny. Wytwarzają się różne wspólnoty pamięci, w pewnych warstwach narracji skonfliktowane i szukające winnych po tej drugiej stronie. Obie strony, by zracjonalizować sobie ten rozwód, skupiają się na rzeczach złych i bolesnych. Demonizują się wzajemnie. W dłuższym okresie czasu pewne wytworzone wzajemne stereotypy stały się elementami tożsamości. Zafiksowaliśmy się na śmierci i współzawodnictwie w liczbie ofiar, ponieważ łatwo to przekuć w politykę tożsamości narodowej i taki właśnie dyskurs dominuje obecnie w świecie zachodnim i zaczyna powracać do Polski.

Czy to tylko stereotypy? Czy nie jest tak, jak twierdzą niektórzy z badaczy, że w wyniku zagłady, Polacy stali się jej beneficjentami – zajmując pożydowskie mienie oraz miejsce Żydów w systemie gospodarczym miasteczek i miast Polski. Stało się to źródłem głębokiego poczucia winy w naszym społeczeństwie oraz powodem wypierania z pamięci Zagłady oraz korzyści, jakie z niej Polacy, chcąc nie chcąc, mieli odnieść.

Teza, że jest jakaś nieprzepracowana polsko-żydowska trauma, a przede wszystkim poczucie współodpowiedzialności Polaków za Holocaust, które jest przyczyną polskiej niepamięci i chęci wyparcia winy przed samym sobą, pojawiła się po raz pierwszy na Zachodzie u schyłku lat 80. Pisał o tym Michael Steinlauf w książce „Pamięć nieprzyswojona”. Ta teza jest dla mnie dość daleko idącym uproszczeniem w duchu amerykańskiego psychologizmu. Wątki te pojawiają się też dużo wcześniej w literaturze polskiej, by wspomnieć tu Czesława Miłosza czy Jana Błońskiego.

Trudno też zgodzić się z poglądem, że w Polsce pamięć o Holocauście była tematem całkowicie przemilczanym, „tabuizowanym”. Oczywiście, były pewne okresy, kiedy wymagała tego linia partyjna, jak przełom lat 40-tych i 50-tych, ale nie można mówić, że nie istniała pamięć o polskich Żydach. Gdyby tak było, nie powstałyby pomniki Bohaterów Getta, ekspozycja w Auschwitz-Birkenau poświęcona ludności żydowskiej, pomniki na terenie Treblinki, Sobiboru, Bełżca w latach 60-tych. Rządy komunistyczne o wiele bardziej niż temat Zagłady tabuizowały inne fakty, np. agresję ZSRR na Polskę w 1939, powstanie warszawskie czy rząd na uchodźctwie. Diagnozujemy tę pozorną ciszę lat PRL z perspektywy pewnej wyższości teraźniejszości, kiedy to pamięć ta staje się jedną z najbardziej edukowanych treści historycznych w Polsce.

Z jednej strony środowiska żydowskie współobwiniają Polaków za Holocaust, z drugiej - doceniają Jana Karskiego czy Witolda Pileckiego, którzy przekazywali aliantom informacje o zagładzie Żydów.

Nie powiedziałbym, że środowiska żydowskie obwiniały Polskę en large za Holocaust. Pamięć o Janie Karskim, Witoldzie Pileckim czy Sprawiedliwych jest nareszcie promowana przez Polskę, ale równocześnie przez środowiska żydowskie, którym zależy na podkreśleniu faktu, że świat wiedział o ludobójstwie.

Czy często spotyka się pan z pytaniem, dlaczego „świat, choć wiedział, nic nie powiedział”. Albo z pytaniami o to, dlaczego alianci nie zbombardowali torów kolejowych, by sparaliżować transporty ludzi do obozów zagłady?

Bardzo często. Zawsze odpowiadam wtedy, że byłbym bardzo zdzwiony, gdyby alianci zareagowali na ludobójstwo.

Dlaczego?

Bo zachowaliby się zupełnie niezgodnie z historyczną prawidłowością. Od lat zajmuję się studiami porównawczymi różnych ludobójstw. Cywilizacyjne doświadczenie człowieka pokazuje pewną prawidłowość - w momencie, kiedy dokonuje się ludobójstwo społeczność międzynarodowa popada w fazę wygodnej izolacji w stosunku do tego, co się dzieje. Niezależnie od postawy moralnej, przyjmuje pozycję konformizmu, wygody związanej z tym, że „to” się dzieje gdzieś w kraju trzeciego świata i nas to nie dotyczy.

I z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia?

Tak, bo Polska w latach 40. przez większość polityków Zachodu była traktowana jako kraj trzeciego świata. Teraz na naszych oczach dokonuje się ludobójstwo w Syrii, a społeczność międzynarodowa nie robi nic, żeby ulżyć ludności cywilnej np. Aleppo. Współcześnie wyrażamy abstrakcyjne sądy moralne nad tym, czego alianci nie uczynili 70 lat temu, a jednocześnie nie chcemy nawet myśleć o przyjęciu kilku uchodźców przy realnym zagrożeniu ich życia.

Wracając do budowania w Polsce pamięci o Holocauście. W książce pisze pan, że refleksja nad okrucieństwami wojny zaczęła się wcześniej w Polsce niż w Izraelu czy w USA.

Tak. Głównym powodem była geografia ludobójstwa, niemieckie obozy zagłady, pozostałe w naszych granicach oraz istnienie relacji ocalałych. Relacji i dokumentacji pieczołowicie zbieranych przez różne komisje historyczne często na potrzeby procesowe.

Rzecz wyglądała nieco inaczej w Stanach Zjednoczonych. Przy okazji pisania książki „Auschwitz po Auschwitz” zrobiłem kwerendę największych gazet amerykańskich z lat 1944-1950, pod kątem funkcjonowania w tamtejszej prasie terminu Auschwitz oraz faktów związanych z Holokaustem.

I co się okazało?

Że ten temat praktycznie nie istniał. W konsumpcyjnej Ameryce lat 50. nikt się nie zastanawiał nad ofiarami II Wojny Światowej. W tym czasie w Polsce dużo się pisało i mówiło o Auschwitz czy raczej Oświęcimiu. Powstały publikacje fundamentalne dla pamięci o ludobójstwie, oczywiście często w subiektywnym kontekście polskiej pamięci. W 1947 nakręcono film „Ostatni etap” w reżyserii byłej więźniarki obozu Wandy Jakubowskiej. Co prawda w otoczce socrealistycznej, ale innej możliwości nie było. W latach 40. Zofia Nałkowska pisze „Medaliony”, a Tadeusz Borowski swoje opowiadania. W Warszawie powstają pomniki Bohaterów Getta Warszawskiego, pierwszy w 1946, drugi w 1948 roku. Wielkie zasługi dla zachowania pamięci tego okresu kładzie Główna Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce oraz w wymiarze historii Holokaustu Centralna Żydowska Komisja Historyczna, współczesny Żydowski Instytut Historyczny.

Jak pamięć o Holocauście kształtowała się w tym czasie na terenie Izraela?

Na potrzeby Izraela dyskurs Holocaustu buduje się dopiero w latach 60-tych. Wcześniej temat ten był raczej politycznie i społecznie pomijany. Istniała pamięć i trauma indywidualna, lecz nie społeczna.

Dlaczego?

Jeśli buduje się nowe państwo, nowego człowieka i walczy w kolejnych wojnach o jego utrzymanie – to nie ma tam miejsca na narrację o słabości i zagładzie. Polscy Żydzi, którzy emigrowali zaraz po wojnie na tereny przyszłego Izraela, często zatajali miejsce swego urodzenia, by być traktowani jak Sabra – urodzony w Izraelu, „nowy człowiek”. Momentem przełomowym dla dyskursu na temat Holocaustu w Izraelu był proces Eichmanna w 1961 roku. Zbrodniarz wojenny, jeden z inicjatorów zagłady, został po raz pierwszy osądzony na terenie państwa żydowskiego oraz według tamtejszego prawa. Z jednej strony - był to rodzaj terapii dla społeczeństwa izraelskiego, który zainicjował proces włączenia Holocaustu w zinstytucjonalizowaną politykę narodowej pamięci. Z drugiej - pierwszy moment konfrontacji z traumatycznymi relacjami tych, co ocaleli i dawali świadectwo na potrzeby procesu. Pisał o tym m.in. Tom Segev w książce „Siódmy milion”.

Możemy więc mówić o dwóch, a nawet trzech, wspólnotach pamięci o Zagładzie: w Polsce, Izraelu oraz na Zachodzie, które powstały w różnych warunkach geopolitycznych i „zderzyły się” w latach 80. przy okazji konfliktu w Oświęcimiu.

Dokładnie tak. Po wojnie wytworzyły się trzy wspólnoty pamięci okresu okupacji i Holokaustu. Po wyzwoleniu Żydzi, którym udało się przeżyć, nie zaznali spokoju. Wraz ze swoją wojenną traumą zmuszeni byli do emigracji z Polski, życia w obozach dla uchodźców, a potem szukania swych nowych ojczyzn na Zachodzie lub w Izraelu. Potrzebą chwili była adaptacja oraz zapewnienie egzystencji tym, co przeżyli. Rozpoczynali swe nowe życie w społeczeństwach, które nie doświadczyły bezpośrednio wojny i okupacji, tak więc przekazanie tego doświadczenia było prawie niemożliwe. Nie istniały nawet kategorie językowe, aby o tym opowiadać.

W przypadku Izraela zachodził podobny proces, zwielokrotniony kolejnymi wojnami o przetrwanie państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie oraz silną ideologią państwową w atmosferze społecznego tabu Holokaustu do lat 60. Te dwie żydowskie wspólnoty pamięci wykształciły się po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny, w izolacji od miejsc zagłady, dokumentacji historycznej oraz kształtującej się polskiej wspólnoty pamięci tego okresu.

A jeśli chodzi o polską wspólnotę pamięci?

Wytworzyła się ona w atmosferze strachu przed totalitaryzmem sowieckim i niejednokrotnie zgodnie z jego wytycznymi. Dialog polsko-żydowski, tak naturalny dla wcześniejszych stuleci, został w PRL zamrożony, a od 1968 roku wręcz zabroniony. Stopniowe bankructwo i upadek komunizmu spowodował odmrożenie kontaktów polsko-żydowskich.

Te dwie wspólnoty pamięci, żydowska oraz polska, zderzyły się „na dużej prędkości” przy okazji sporu o pamięć miejsca pamięci Auschwitz w latach 80., 90., generując różne konflikty m.in. wokół zakonu karmelitanek.

Potrzeba ich rozwiązania otworzyła ponownie płaszczyzny dialogu i odejścia od skrajnych tożsamościowo dyktowanych stanowisk rozumienia Auschwitz. W przypadku tego byłego nazistowskiego obozu zagłady, udało się osiągnąć pewien amalgamat pamięci żydowskiej i polskiej, oparty raczej na faktycznej wiedzy niż wzajemnych stereotypach.

Od 2005 roku Polska prowadzi kampanię edukacyjną, która ma na celu skłonienie zachodnich mediów do zaprzestania używania fałszywych określeń, rozmywających odpowiedzialność za Holokaust, typu: „polskie obozy śmierci”, „polskie obozu zagłady” czy „polskie obozy koncentracyjne”. Jak ta sprawa nomenklatury dotyczącej niemieckich obozów Zagłady wygląda w Izraelu?

Niestety, w Izraelu również używa się takich określeń - nawet w materiałach historycznych Yad Vashem czy w prasie. I to pomimo faktu, że izraelski parlament w 2014 roku uchwalił rezolucję potępiającą tego typu określenia. Po tylu latach zmasowanej kampanii należałoby zacząć kwalifikować to jako rewizjonizm czy wręcz negacjonizm Holokaustu.

Walka ze sformułowaniem “polskie obozy zagłady” jest trudna, ponieważ termin funkcjonuje w światowych mediach od 1945 roku i jest mocno zakorzeniony w języku potocznym jako pewnego rodzaju fałszywy trop pamięci. Ten termin, „polskie obozy”, był używany bez świadomości jak może zostać wykorzystany przez polityków, ocalałych czy kurierów jeszcze w okresie wojennym czy powojennym.

Osiągnęliśmy jednak, by tak rzec, pewne sukcesy w dziedzinie odwracania tego złego trendu?

Z inicjatywy nieżyjącego już ministra kultury, śp. Tomasza Merty, oraz dzięki dobrej współpracy z historykami i dyplomatami izraelskimi udało się w roku 2007 zmienić oficjalną nazwę miejsca pamięci Auschwitz w dokumentacji UNESCO na Auschwitz Birkenau. Niemiecki Nazistowski Obóz Koncentracyjny i Zagłady (1940–1945). Mniej więcej od tego czasu Polska zintensyfikowała walkę z bardzo krzywdzącą, fałszywą, rewizjonistyczną zbitką słowną “polskie obozy zagłady”. Nasza izolacja od wspólnoty pamięci Auschwitz wytworzonej na Zachodzie oraz lata zaniedbań w polityce historycznej państwa doprowadziły do wysypu tego typu określeń. Szczególnie nasilonego wraz ze wzrostem zainteresowania historią niemieckich obozów w świecie.

Dlaczego pana zdaniem światowe media ciągle mają problem z używaniem terminu "byłe niemieckie, nazistowskie, obozy zagłady". To wynik niedouczenia, niestaranności czy też świadomej manipulacji historią?

Nie mamy badań w tym zakresie, dlatego trudno tu udowodnić złą wolę. Myślę, że w większości przypadków wynika to z ignorancji, braku wiedzy i postępującej dziennikarskiej niechlujności. Taki brak odpowiedzialności za słowo powinien być każdorazowo nagłaśniany i racjonalnie komentowany. Niestety, po raz kolejny okazuje się, że uczymy się historii raczej w drodze konfliktu niż kulturalnego dialogu. Każda reakcja na ignorancję mediów musi być jednak merytoryczna i wyważona, jako że zbyt mocne emocjonalne zaangażowanie może prowokować celowe używanie tych terminów dla podsycania konfliktu.

Czy publikacja 8,5 tysiąca nazwisk esesmanów z KL Auschwitz pomoże nam w prostowaniu zachodniego dyskursu na temat obozów zagłady? To bardzo ważny moment, ale jakoś dziwnie cicho o tym w mediach zagranicznych...

Waga tej publikacji polega szczególnie na zakończeniu pewnego okresu milczenia o sprawcach mordu. Takie milczenie jest znamienne dla okresu po różnych ludobójstwach, powoduje często bezkarność co z kolei może wręcz zachęcać do zbrodni w przypadkach innych konfliktów. Adolf Hitler na pytanie, czy nie obawia się reakcji społeczeństwa i świata na dokonany mord Żydów, miał odpowiedzieć „a kto dziś pamięta o ludobójstwie Ormian?”.

Przy okazji tej ważnej publikacji IPN powstała też strona mająca informować o “niemieckich nazistowskich obozach koncentracyjnych i zagłady”. Media zagraniczne powoli przedrukowują informację o tej bazie danych, szkoda że nie została ona upubliczniona przed obchodami 72 rocznicy wyzwolenia Auschwitz, kiedy tematowi Holokaustu poświęcało się bardzo dużo uwagi.

Czy używanie określeń "polskie obozy zagłady, koncentracyjne, śmierci" powinno być karane? Wpadki tego typu zdarzają się nawet najlepszym, np. prezydentowi Obamie w 2012 roku.

Budowa pamięci narodowej i polityki historycznej nie polega na okresowym euforycznym reagowaniu czy penalizowaniu, po którym następuje okres zapomnienia – i tak do kolejnej rocznicy. Potrzebny jest raczej stały, skoordynowany wysiłek historyków, dyplomatów, mediów, NGO’sów, muzeów. Niezbędny jest jeden spójny oparty na faktach przekaz. Taka akcyjność i wysoka emocjonalność może dla świata wyglądać wręcz groteskowo i jest bardzo łatwa do politycznego wykorzystania. W polskim prawie mamy regulacje mówiące o kłamstwie oświęcimskim, więc w przypadkach udowodnionych celowych kłamstw powinniśmy się oprzeć raczej na rozszerzeniu interpretacji istniejących przepisów.

Jeśli stosowne regulacje wejdą w życie, to problem może mieć również autor głośniej ostatnio książki - "Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne". Rzecz traktuje o wykorzystaniu przez komunistów przestrzeni byłych niemieckich obozów koncentracyjnych do mordowania Ślązaków, Niemców oraz żołnierzy polskiego podziemia.

Nawet jeżeli takie regulacje wejdą w życie to w państwie praworządnym prawo nie działa wstecz. Obawiam się, że tytuł tej książki to przede wszystkim chwyt marketingowy, z powodu którego mamy do czynienia nie tyle z popularyzacją wiedzy o krytycznym okresie powojnia, co raczej z kolejną medialną zawieruchą z historią w tle. Żyjemy w społeczeństwie uformowanym w wyniku przetoczenia się przez Polskę dwóch zbrodniczych ideologii narodowo-socjalistycznej i komunistycznej. W społeczeństwie uformowanym przez dokonane ludobójstwa. Nie rozumiem relatywizowania zbrodni na “Małą” oraz przypisywania autorstwa tych obozów specyficznie „Polakom”. Mamy tu raczej do czynienia z marketingiem i tytułem, który spłycił i zabił w zarodku potencjalnie ciekawą debatę.

Jak pan ocenia dzisiejsze relacje polsko-żydowskie? Czy w przypadku wspólnego dyskursu na temat Holokaustu w ogóle udało się stworzyć równie dobry amalgamat jak w przypadku byłego nazistowskiego obozu zagłady w Auschwitz-Birkenau?

W stosunkach polsko-żydowskich w ciągu ostatnich 25 lat przeszliśmy bardzo długą drogę stopniowej odbudowy zaufania. Temperowania stanowisk najbardziej radykalnych i znajdowania wspólnego środka. Zaszła fundamentalna zmiana stopniowej ucieczki od wzajemnych stereotypów na rzecz racjonalnych, osobistych kontaktów. Jednocześnie w ostatnich latach mamy do czynienia z pewną nierównowagą. Mam wrażenie, że Polska robi więcej na rzecz dialogu, porozumienia, zmian w sposobie nauczania wspólnej historii i Holocaustu. Takich inicjatyw prawie nie widać już po stronie Izraela.

Często bardzo wartościowe wspólne społeczne inicjatywy na rzecz porozumienia, które wymagają dużo czasu, ale i przynoszą najlepsze efekty, są niweczone przez nieodpowiedzialne wypowiedzi radykałów oraz polityków zainteresowanych politycznym skapitalizowaniem starych stereotypów. Budowanie relacji wymaga czasu i nie jest tak medialnie interesujące jak konflikt w coraz to bardziej radykalizującym się świecie polityki. Pozostaje mieć nadzieję że dalej łączy nas więcej niż dzieli, a racjonalność naszych coraz lepszych kontaktów nie stanie się zakładniczką nowych radykalizmów.

Na koniec jeszcze jedno pytanie natury osobistej. Jak to możliwe, że zajmując się zawodowo tematem Zagłady i ludobójstwa, pozostał pan osobą pozytywnie nastawioną do życia? W notce biograficznej książki "Auschwitz po Auschwitz" przedstawia pan siebie jako "niezachwianego optymistę, wierzącego w dobro natury ludzkiej".

Ludobójstwo jest częścią historii ludzkości i, niestety, jej przyszłości. Trzeba to zrozumieć i zaakceptować, a nie wypierać. To politycy często nazywają je "nieludzkim", na potrzeby kolejnych rocznic, niejako wykluczając je ze sfery naszych społecznych zachowań. Niestety, pod wpływem podsycania mowy nienawiści, stereotypów, społecznego i prawnego wykluczenia, ideologii, populizmu, propagandy oraz nacjonalistycznej polityki dochodzi do stopniowej zmiany społecznej i zezwolenia na mord. Jest to więc zjawisko powtarzalne, rządzące się każdorazowo podobną dynamiką oraz fazami rozwoju.

Przewidywalne?

Tak, przewidywalne, możliwe do zdefiniowania i do powstrzymania. Im wcześniej zostanie zdefiniowane, tym łatwiej je powstrzymać. Każdy kolejny krok na drodze do ludobójstwa czyni je bardziej nieuniknionym, a od pewnego momentu prawie niemożliwym do powstrzymania.

W wyniku przyrostu wiedzy o historycznych ludobójstwach, szczególnie o Holokauście, nauczyliśmy się o nich mówić, uczyć, upamiętniać, budować muzea i pomniki, ale nie odebraliśmy ostatniej lekcji - jak im zapobiegać? Jak dostrzegać wczesne symptomy w społeczeństwie i skutecznie im przeciwdziałać? Takie szersze zrozumienie jest możliwe tylko na drodze studiów porównawczych ludobójstw; studiów, których nigdy nie dokonaliśmy. Takie porównanie i wnioskowanie jest konieczne nie tylko dla lepszego zrozumienia zjawiska ludobójstwa, ale bardziej partykularnie - dla naszego osobistego poczucia bezpieczeństwa. Możliwe, że w ten sposób po raz pierwszy udałoby się nam “być mądrym przed szkodą”.

Naprawdę pan w to wierzy?

Ludzie i społeczeństwa na drodze rozwoju niejednokrotnie udowodnili, że są zdolni do wielkich osiągnięć, do przymnażania dobra i postępu. Zakodowane wartości rozwoju i dobra wielokrotnie przewyższają potrzebę zniszczenia. Inaczej ludzkość by nie przetrwała. Uległaby zdegenerowaniu oraz samozagładzie. Mamy pewien dług wobec ofiar ludobójstw. Należy spłacić go poprzez próby powstrzymania tego błędnego koła.

Tylko poprzez wiarę w dobro ludzkości, możliwość ewolucji jej zachowań w drodze edukacji, możemy przezwyciężyć zjawisko ludobójstwa. Wielu z ocalałych właśnie w edukacji i prewencji odnalazło na nowo sens swojego życia, a obserwując pozytywne skutki swej pracy, odzyskało optymizm. Jeżeli oni potrafią tak przepracować osobista traumę, to powinno stać się to drogowskazem dla nas, współczesnych.

Rozmawiała: Joanna Mikos dla WP Opinie

Obraz
© Materiały prasowe

Dr Tomasz Cebulski - przewodnik po muzeach martyrologicznych na terenie Polski i Europy; założyciel ośrodka badawczego POLIN TRAVEL, zajmującego się poszukiwaniami genealogicznymi, edukacją o Holocauście oraz dialogiem polsko-żydowskim; autor książki „Auschwitz po Auschwitz” na temat kształtowania się pamięci wokół Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Niezachwiany optymista, wierzący w dobro natury ludzkiej.

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)