Tomasz Bagiński dla WP: daję sobie 15 lat na Oscara
Tomasz Bagiński - znany na świecie reżyser filmów animowanych. Wygrał nagrodę Brytyjskiej Akademii Filmowej, jego film był nominowany do Oscara. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski mówi, że daje sobie maksimum 15 i pół roku na zdobycie Oscara.
Gratuluję nagrody BAFTA za "Sztukę spadania"!
Tomasz Bagiński: Dziękuję bardzo. Przyznam, że bardzo cieszę się z tej nagrody, bo nie spodziewałem się że ten film jeszcze może coś wygrać.
Może jeszcze więcej wygra, ale czy to możliwe?
- Zostaje tylko Oscar, a Oscar jest już poza naszym zasięgiem ponieważ zgłosiliśmy film rok temu i dostał się tylko do pierwszej dziesiątki, do takiego etapu short listy, w którym wybierane są nominacje. Nie został nominowany, a filmu nie można zgłaszać dwa razy. Pewnie, gdybyśmy mieli go zgłaszali teraz, a nie rok temu...
Miałby większe szanse...
- O wiele większe szanse. Teraz na pewno byśmy tę nominację dostali. Nie żałujemy tej decyzji, bo chcieliśmy wtedy sprawdzić inną drogę przebijania się do nominacji, bez promocji festiwalowej, prawie „prosto z ulicy” i udało nam się to zrobić z Polski. Nie sądzę, by udało się to zrobić wcześniej komuś, komukolwiek w tym kraju. Bo te filmy idą zazwyczaj normalną drogą. Także mamy przynajmniej przetestowaną tą drugą ścieżkę oskarową, a że nie udało się uzyskać tej nominacji, to cena za tę lekcję.
To dla Ciebie i zespołu też nauka na przyszłość.
- Ta wiedza, którą wtedy uzyskaliśmy, bardzo mocno się przyda. Przy planowaniu promocji dla kolejnych filmów. Nic straconego. Nominację, myślę, że zdążę jakąś dostać. Nie jestem jeszcze 60-latkiem mam jeszcze dużo czasu.
Pewnie po nagrodzie Brytyjskiej Akademii Filmowej posypały się liczne propozycje dla Ciebie?
- Na razie nic szczególnego się nie zmienia. Pamiętajmy, że ja nie jestem osobą tak zupełnie świeżą na tym rynku, jestem troszeczkę znany od jakiegoś czasu – ja, cała ekipa i firma. My dość dużo rzeczy robimy, nie tylko na Polskę, ale także na świat. Tylko wzmocniliśmy swoją pozycję. Nie przewiduję jakiejś rewolucji w związku z tą nagrodą.
Plotka głosi, że odmówiłeś samemu Spielbergowi?
- We wszystkich plotkach jest jakiś niewielki promil prawdy. Miałem bardzo dużo propozycji z zza granicy, ja jako ja i jako szef zespołu. Propozycje składały różne firmy zajmujące się efektami specjalnymi albo grami, ale kiedyś się zdecydowałem, żeby jednak budować coś tutaj, w kraju. Nie lubię też za bardzo wyjeżdżać. Póki co udaje się to robić tutaj, a być może te propozycje były za mało atrakcyjne.
Ciężko zdecydować się na wyjazd z kraju na stałe. Co Ciebie tu trzyma?
- Dużo ludzi zadaje mi to pytanie, a ja nie rozumiem tego pędu za granicę. Trudno mi to sobie wyjaśnić.
Może dlatego, że tam są większe możliwości?
- Akurat w mojej dziedzinie, jeżeli ma się jakąś umiejętność posługiwania się językiem angielskim – podstawową – to nawet robiąc to w Polsce ma się duże szanse zabłyśnięcia w świecie. Mamy Internet, mamy trochę inne czasy jeśli chodzi o przesyłanie danych. Ten światek, branża animacyjna, jest dosyć wąska. Ja siedząc sobie teraz w studiu na Mokotowie, mogę w każdej chwili napisać do znajomych w Los Angeles, oni akurat teraz śpią, ale powiedzmy wieczorem mogę zagadać z nimi o tym, nad czym obecnie pracują. Jeśli nie jest to tajemnica, to swobodnie mogę sobie o tym z nimi porozmawiać i nie jest to żaden wielki wyczyn. Ja już teraz czuję się częścią tej światowej rodziny filmowej, a już zwłaszcza po takich imprezach, jak ta, sprzed dwóch dni (przyznanie nagród BAFTA). Nie jestem pewien, kiedy to dokładnie było, bo mało spałem od tego czasu. Nie czuję takiego wewnętrznego pędu, by
koniecznie, za wszelką cenę, wyjeżdżać na Zachód i tam zaczynać od zera. Tutaj pracuję już od ośmiu lat, zbudowałem swoją pozycję, mam wspaniały zespół naprawdę rewelacyjnych grafików, nie dałoby się wziąć ich wszystkich razem ze sobą. Nie chciałbym z tego wszystkiego rezygnować. Filmy to zawsze praca zbiorowa i wielu z tych ludzi, którzy zrobili jakąś ogromna pracę, stoją w cieniu i trzeba się wpatrzeć w listę płac, by zobaczyć tych grafików, tych artystów. Tak jest, że ktoś musi być tą pacynką do pokazywania i musi być w tym pierwszym rzędzie.
Czujesz się taką „pacynką”? Czy nie męczy Cię takie zainteresowanie mediów?
- To nie tak. Ja uważam, że to jest część zawodu. Tak, jak rolą dobrego animatora jest wspaniale nadać charakter postaci, nadać jej duszę i życie, tak rolą reżysera, poza tą rolą czysto reżyserską w trakcie filmu, kiedy trzeba podejmować najważniejsze decyzje, to oprócz tego, rolą reżysera jest później ten film reklamować, przedstawiać mediom i nie można się na to krzywić. To jest oczywiście czasem męczące, bo wczoraj wieczorem, po całym dniu wywiadów, straciłem głos, ale nie można się na to krzywić. Jeżeli się tego nie lubi, to trzeba poszukać sobie innej pracy.
Od czego zaczynasz pracę nad filmem?
- Od tekstu, zawsze zaczyna się od tekstu, scenariusza, pomysłu. Ten tekst i scenariusz jest najważniejszą częścią pracy, później dopiero zostaje obudowany rysunkami, scenariuszem rysunkowym, który już dokładnie tłumaczy, jak powinny przebiegać prace nad takim filmem, a potem zaczyna się ta praca właściwa, czyli pojawia się większy zespół, pojawia się specjalizacja na różne zadania, ludzie wykonują swoje działki, a moja rola wtedy zmniejsza się, mniej wykonuję takiej zwykłej pracy, a bardziej patrzę, czy wszystko idzie w dobrym kierunku.
A skąd czerpiesz pomysły na swoje filmy? One są bardzo gotyckie, mroczne.
- Może jestem ponurakiem? Na razie zrobiłem tylko dwa filmy, trudno tutaj generalizować. Myślę, że trzeba trochę poczekać. Teraz planuję dwa krótkie filmy, z których jeden będzie dość smutny, ale chcę, by był bardzo piękny, a drugi będzie zwyczajną, wesołą komedią rodzinną. Mam nadzieję, że tego poczucia humoru mi wystarczy, by to było w miarę śmieszne. Podobno ludzie, którzy robią najśmieszniejsze filmy są ludźmi bardzo smutnymi.
Być może to działa też w drugą stronę?
Być może tak. Ja mam wiele radości w takim codziennym życiu i nie szukam sytuacji, czy niesamowitych przeżyć. Zwykłe, codzienne życie mi w zupełności odpowiada.
Gdybyś zobaczył siebie za 10 lat, to kim byś był?
- Chciałbym robić to samo, co teraz tylko na większą skalę. Chciałbym mieć więcej krótkich filmów na koncie, mieć za 10 lat jeden lub dwa pełnometraże skończone. Będę powoli do tego dążył. Robota, którą sobie wybrałem wymaga dużej cierpliwości. Dąży się do celu przez długie lata. Jak nasz chodziarz Korzeniowski udowodnił, czasem taka strategia ma sens. Dochodzenie do celu przez całe dziesięciolecie.
Kiedy możemy spodziewać się tej pierwszej dłuższej formy?
- W tej chwili pracujemy nad dwoma scenariuszami – jednego filmu animowanego, jednego aktorskiego.
Aktorskiego?
- Tak. Każdy kiedyś tam marzy o zrobieniu filmu aktorskiego. Ja oczywiście też. Ale chcę uspokoić wszystkich, że jeżeli nie będę pewny, że sobie poradzę z tym zadaniem, to nie będę się do tego zabierał.
A czego ma dotyczyć ten film? Jest już scenariusz?
- Według Jacka Dukaja. Doszliśmy z Jackiem do wniosku, że jego historie w świecie współczesnym lepiej przystają do filmu aktorskiego, niż do filmu animowanego. Niestety filmy animowane, pełnometrażowe, jeżeli mają odnieść jakikolwiek sukces to muszą być niestety komediami, muszą to być niestety filmy lekkie, wesołe i przyjemne.
Ale jak pana przykład dowodzi, choć w krótszej formie, również nieco mniej lekkie filmy mogą odnieść sukces.
- Krótsze formy mają dużo większe widełki, to znaczy pozwalają na więcej. W krótkiej formie można spokojnie robić filmy dla dorosłych, w bardzo alternatywnych, nowatorskich technikach. Długi film potrafiłby wykończyć każdego widza, jeśli byłby zbyt nowatorski, zbyt „dorosły”. Niestety tak jest. Dla dorosłych filmy trzeba robić kamerą i aktorami. Chociaż dopuszczam tu oczywiście dość duże użycie efektów specjalnych. Na przykład sukces „Sin City” z ubiegłego roku udowodnił, że przemyślane użycie efektów specjalnych i mieszanie filmu aktorskiego z filmem efektowym, trochę animowanym ma przyszłość. A akurat w tym czuję się dość dobrze. Oprócz tego, że zajmuję się animacją, zajmuję się efektami specjalnymi. Jakoś tam rozumiem ten temat.
Pozostało mi tylko życzyć dalszych sukcesów...
- Wiele więcej już zdobyć nie mogę.
No tak, zacząłeś od nominacji do Oscara. Teraz to już trudno postawić sobie jakiś cel...
- Poznałem Nicka Parka na wręczaniu BAFT-y. Nick Park to główny reżyser Artmana i jeden z właścicieli Artmana, czyli firmy, która zrobiła "Wallace'a i Gromita", "Uciekające kurczaki", no i całą masę krótkich filmów. On, uśmiechając się, powiedział że on też zaczynał od krótkich filmów i też pierwsza jego duża nagroda to była BAFTA za jeden z krótkich filmów 15 czy 20 lat temu. On później dostał parę Oscarów za krótkie metraże. Jakaś więc przyszłoś przede mną jest.
Czyli życzę Oscara...
- Na pewno wcześniej, czy później do mnie dotrze. To jest tylko kwestia czasu
Ile czasu sobie dajesz na zdobycie Oscara? 15 lat, mniej?
- Niech będzie 15 i pół.
Z Tomaszem Bagińskim, reżyserem filmów animowanych, rozmawiała Sylwia Miszczak, Wirtualna Polska.
Zobacz także: serwis