ŚwiatTomahawki na Syrię. USA szykują chirurgiczne uderzenie w reżim Baszara al-Asada

Tomahawki na Syrię. USA szykują chirurgiczne uderzenie w reżim Baszara al‑Asada

Cztery amerykańskie niszczyciele stacjonujące na Morzu Śródziemnym gotowe są do odpalenia pocisków manewrujących Tomahawk. Niewykluczone jest także użycie bombowców dalekiego zasięgu. Planowany przez USA atak na cele w Syrii ma być krótki i precyzyjny. Niektórzy eksperci militarni mają jednak wątpliwości, czy to wystarczy do powstrzymania reżimu Baszara al-Asada.

Tomahawki na Syrię. USA szykują chirurgiczne uderzenie w reżim Baszara al-Asada
Źródło zdjęć: © AFP | Chad R. Erdmann

28.08.2013 | aktual.: 28.08.2013 20:51

W Stanach Zjednoczonych uważa się, że akacja militarna Amerykanów przeciwko Syrii jest nieunikniona. Grunt pod nią przygotowało poniedziałkowe wystąpienie sekretarza obrony USA Johna Kerry’ego, który stwierdził, że użycie broni chemicznej przeciwko ludności cywilnej w Syrii jest niezaprzeczalne, wykracza poza wewnętrzny konflikt w tym kraju, jest złamaniem prawa międzynarodowego i nie może pozostać bez odpowiedzi.

Szef Pentagonu Chuck Hagel zapowiedział, że armia USA gotowa jest do działania, czeka jedynie na formalną decyzję, która musi podjąć prezydent Barack Obama.

Atak chirurgiczny

W weekend jeszcze przed wystąpieniem Kerry’ego, w Białym Domu odbyło się spotkanie ekspertów militarnych, którzy rozważali różne scenariusze amerykańskiej akcji w Syrii. Według senatora Boba Corkera, który dwukrotnie był w tej sprawie konsultowany jako przedstawiciel Kongresu, zwyciężyła koncepcja "ataku chirurgicznego".

Wedle tego scenariusza pociski manewrujące Tomahawk i być może również bombowce amerykańskie miałyby zaatakować od kilku do kilkudziesięciu celów w Syrii. Atak miałby trwać nie dłużej niż dwa-trzy dni. Jednocześnie amerykańscy wojskowy wykluczyli udział jakichkolwiek sił lądowych w tej operacji. Chodzić ma jedynie o "ukaranie" Baszara al-Asada i odstraszenie go od użycia broni chemicznej w przyszłości.

Stany Zjednoczone nie mają zamiaru angażować się w samą wojnę domową i wspierać którejś z grup rebelianckich walczących przeciwko siłom rządowym.

Według magazynu "Foreign Policy" wytypowano już 34 cele strategiczne w Syrii, które mają zostać rażone amerykańskimi pociskami. Nie są to miejsca gdzie przechowywana jest broń chemiczna, ale w przeważającej większości bazy syryjskiego lotnictwa. Zaatakowanie baz to według strategów znacznie skuteczniejszy sposób na zapobieżenie użyciu broni chemicznej niż niszczenie samych składów tej broni - reżim Baszara al-Asada do jej rozprzestrzeniania używa bowiem głównie lotnictwa.

Wśród baz, które miałyby zostać zaatakowane wymienia się między innymi bazę Al Quasayr, An Nasiriya, Tiyas i ważną bazę lotniczą w stolicy Syrii Damaszku. Zbombardowany może zostać także pałac Asada, w którym znajduje się obecnie kwatera główna wiernych mu wojsk. Syria jak Kosowo?

Amerykański atak na Syrię nie ma akceptacji Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której przyjęcie tego rodzaju rezolucji blokują Rosja i Chiny. Dlatego według informacji dziennika "New York Times" Amerykanie chcą posłużyć się podobną strategią jaką zastosowano w przypadku konfliktu w b. Jugosławii 14 lat temu. Wówczas atak autoryzowało NATO.

Analogii z obecną sytuacją jest więcej. Ówczesny prezydent USA Bill Clinton był tak samo jak dziś Obama niechętny angażowaniu się w konflikt. Reakcję wymusiły dopiero czystki etniczne przeprowadzane przez Serbów na Albańczykach w Kosowie. Teraz wymuszają ją setki cywilnych ofiar ataku chemicznego w Syrii. Podobnie jak wtedy Amerykanie przed użyciem siły chcą zapewnić sobie wsparcie sojuszników z NATO, głównie Wielkiej Brytanii i Turcji.

Obama, podobnie jak kiedyś Clinton, nie chce angażować sił lądowych. I tak jak Clinton nie chce, aby w akcji śmierć poniósł choćby jeden amerykański żołnierz. 14 lat temu udało się to osiągnąć niemal w stu procentach. W całej kampanii zginęło wtedy jedynie dwóch Amerykanów i to nie w wyniku działań zbrojnych, a na skutek katastrofy helikoptera Apache. NATO-wskie samoloty (wówczas po raz pierwszy użyto też dronów) bombardowały serbskie cele z wysokości ponad trzech kilometrów, tak by być poza zasięgiem serbskiej obrony przeciwlotniczej.

Obecną sytuację od poprzedniej odróżnia fakt, że Obama chce osiągnąć to co Clinton w znacznie krótszym czasie. Kampania w byłej Jugosławii trwała w sumie 78 dni. Administracja Obamy daje sobie jedynie dwa, góra trzy dni.

Problemem mogą okazać się cywilne ofiary amerykańskich ataków, których najprawdopodobniej nie da się uniknąć. W byłej Jugosławii doszło do kilku pomyłek. Najpoważniejszą było zbombardowanie chińskiej ambasady w Belgradzie. W sumie w nalotach zginęło wtedy 1200 cywilów.

Generalnie jednak kampania Clintona okazała się skuteczna, wojska Slobodana Milosevicia wycofały się z Kosowa, a czystki etniczne ustały.

Gorzej było po zakończeniu wojny domowej nie obyło się bowiem bez wysłania w ten rejon sił lądowych. NATO rozmieściło tam ok. 30 tys. żołnierzy. Daleko też do stabilizacji politycznej. Niepodległość Kosowa ogłoszoną w 2008 roku uznaje dziś mniejszość państw świata.

Groźba eskalacji konfliktu

Konsekwencje ataku na Syrię mogą być znacznie poważniejsze. Po pierwsze część ekspertów wojskowych wskazuje, że "chirurgiczne uderzenie" planowane przez USA może okazać się niewystarczające i Amerykanie będą musieli mocniej zaangażować się w tamtejszy konflikt. Po drugie reżym walczącego o życie Baszara al-Asada może zaatakować innych wrogów w regionie choćby Izrael, co może doprowadzić do eskalacji konfliktu.

Chris Harmer, znany ekspert z waszyngtońskiego Instytutu Wojny (ang. Study of War) twierdzi np., że w amerykańskim planie zbyt wielką moc przypisuje się pociskom manewrującym.

- Niewątpliwie użycie pocisków Tomahawk to opcja najmniej kosztowana i najmniej ryzykowna ale nie należy się spodziewać, że przyniesie ona radykalną zmianę sytuacji - mówi Harmer. - Pociski może odpalić każdy dowódca okrętu, tylko znacznie trudniej sprawić, by za ich pomocą udało się osiągnąć strategiczny cel USA. Reżim Asada pokazał, że może długo wytrzymać ataki i na akcję Zachodu jest przygotowany. Jest też niemal pewne, że nie mając nic do stracenia sięgnie po broń chemiczną w jeszcze większym zakresie - przekonuje Chris Harmer.

Z Nowego Jorku dla WP.PL Tomasz Bagnowski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)