ŚwiatToksyczna ekologia

Toksyczna ekologia

Najlepszymi sposobami pozyskiwania "zielonej energii" ekolodzy okrzyknęli elektrownie wiatrowe i wodne. W Europie, poza niektórymi wybrzeżami morskimi, właściwie nie ma rejonów, w których wieją na tyle silne wiatry, by budowa wiatraków była opłacalna.

18.07.2005 | aktual.: 26.07.2005 10:53

Niemcy liczyli na to, że 16 tys. wiatraków zaspokoi 15 proc. potrzeb energetycznych kraju, tymczasem dostarczają one zaledwie 6 proc. zużywanego prądu. Coraz częściej przeciw takim elektrowniom protestują ekolodzy. Twierdzą, że turbiny szpecą krajobraz, rujnują lokalny mikroklimat, zabijają ptaki i niszczą ich naturalne szlaki migracyjne. Według szacunków organizacji G3 Energy, tylko w Kalifornii w ten sposób rocznie ginie prawie 5 tys. ptaków. Do tego dochodzi hałas, który w pobliżu intensywnie pracującego wiatraka znacznie przekracza 100 dB, czyli poziom grożący trwałym uszkodzeniem słuchu.

Mimo to ciągle stawia się na rozwój elektrowni wiatrowych, bo wytwarzanie "zielonego prądu" w Unii Europejskiej to świetny interes. Producent ma gwarancję, że rząd odkupi od niego każdą ilość - wyjaśnia "Wprost" Martin Unfried, ekspert z Europejskiego Instytutu Administracji Publicznej (EIPA). Szwecja chce do 2010 r. zbudować 100 turbin na brzegu Bałtyku i w ten sposób wytwarzać co najmniej 500 MW prądu. Podobne plany ma Wielka Brytania, mimo że elektrownie wiatrowe zajmują 85 razy więcej przestrzeni niż tradycyjne! W tym kraju działa już 1230 turbin w elektrowniach wiatrowych, a w najbliższych pięciu latach ich liczba ma się zwiększyć o kolejne 3,5 tys. W Niemczech stoi już 16 tys. wiatraków produkujących energię elektryczną. W ubiegłym roku uruchomiono turbinę o mocy 4,5 MW, która zaspokaja potrzeby energetyczne ponad 4 tys. trzyosobowych rodzin. Wiatrak o wysokości 180 m (wieża Eiffla ma 320 m) to największa tego typu instalacja na świecie. W 2006 r. ruszy tam turbina o mocy 5 MW.

Alternatywna drożyzna

Komisja Europejska wprowadziła zapis, że do 2010 r. w Europie 12 proc. elektryczności ma być wytwarzane przez źródła odnawialne, takie jak tamy wodne, elektrownie wiatrowe czy baterie słoneczne. - To błąd, bo alternatywne źródła pozyskiwania energii są zawodne, mało wydajne, a w dodatku szkodzą środowisku - podkreśla w rozmowie z "Wprost" Robert Bradley, szef Instytutu Badań Energetycznych w Houston. Jego zdaniem, rządy wydają mnóstwo pieniędzy na rozwój tzw. zielonej energetyki, niepotrzebnie podnosząc koszty uzyskiwania energii. Najtańszym sposobem pozyskiwania energii elektrycznej jest spiętrzanie wody, ale zyski są niewspółmierne do kosztów inwestycji. Skonstruowanie zapory kosztuje od kilkunastu do kilkudziesięciu miliardów dolarów, wymaga zalania wodą ogromnych obszarów, zabija życie w rzekach i uniemożliwia migracje ryb, na przykład łososi. Z powodu budowy nowych tam dotychczas na świecie przesiedlono 80 mln osób.

Elektrownie wodne, usytuowane na rzecznych tamach, też nie są ekologiczne - wytwarzają więcej gazów cieplarnianych niż tradycyjne zakłady! Dzieje się tak, ponieważ z roślin gnijących na dnie zbiornika wskutek rozkładu beztlenowego powstaje metan - gaz zatrzymujący ciepło w atmosferze 22 razy silniej niż dwutlenek węgla. Efekt cieplarniany związany z emisją gazów z brazylijskiej tamy Curua-Una w Para był ponad 3,5 raza większy, niż byłby podczas produkcji tej samej ilości energii z ropy. - Już w latach 90. elektrownie wodne przestano zaliczać do ekologicznych źródeł energii - przypomina Bradley.

Agaton Koziński

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)