To słowo otwiera w Polsce wszystkie drzwi...
Jest coś, co możemy zrobić dla bankrutującej Irlandii: zaprośmy do Polski wszystkich bezrobotnych Irlandczyków, by myli nasze kible oraz zamiatali ulice. Zrobi się przez to jeszcze mniej miejsca dla nas samych, ale i na to jest metoda: wyjedźmy wszyscy do Irlandii, gdzie w międzyczasie oprócz irlandzkiej populacji zmaleje bezrobocie. Jedni i drudzy będą żyli długo i szczęśliwie, aczkolwiek o ich szczęściu nie byłbym taki przekonany. Ale cóż, wszystko ma swoją cenę. My dla odmiany spędzimy resztę życia w gumiakach i pod parasolami.
12.03.2012 | aktual.: 12.03.2012 11:08
Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Nie wiem jak wy, ale ja już nie mam siły słuchać o irlandzkim kryzysie. Nie mam nawet siły o tym pisać, chociaż to podobno leży u podstaw idealnego dziennikarskiego warsztatu, by umieć pisać o tym samym do tak zwanego twardego rzygu, czego dowodem jest dozgonna miłość polskiej prasy do Smoleńska, który nadszedł w samą porę, kiedy w mediach po woli następował przesyt Grunwaldem.
Zlećmy jednak z tej mgły na irlandzką ziemię. Myślę, że nie mają już siły pisać o tym nawet irlandzkie media, bo od jakiegoś czasu nawet najśmielsze rządowe propozycje wysępienia pieniędzy od całego świata nie robią już tutaj na nikim wrażenia. Największe wrażenie na mnie osobiście zrobiła niedawno wiadomość nadana w głównym wydaniu miejscowego dziennika publicznej telewizji. Powiedziano tam, że w samym tylko Dublinie jest do wzięcia kilka tysięcy prac, których nie mogą dostać tubylcy, ponieważ nigdzie w Irlandii nie można zdobyć tak wysokich kwalifikacji. Następnie o poziomie irlandzkiego wykształcenia wypowiedzieli się ze smutkiem kolejni siwogłowi o rumianych obliczach, przepowiadając rychły koniec irlandzkiego imperium, które co prawda jest od morza do morza z każdej strony, ale ten ogrom najwyraźniej je przytłacza. Od kiedy przeciętny Irlandczyk przestał mieć przekonanie, że z zawodu jest kierownikiem, samoocena Irlandczyków strasznie podupadła.
Chciałbym jakoś pomóc upadłej Irlandii i myślę, że znalazłem dla niej rozwiązanie wprost idealne: wyeksportujmy wszystkich bezrobotnych Irlandczyków do Polski. Jak wiadomo, panoszy się tam teraz wielki wzrost gospodarczy, zaś większość prac, które są do wzięcia, niezwykle trudno obsadzić z tej przyczyny, że prawie nikt w Polsce nie ma aż tak niskich kwalifikacji. Ponadto Polska zawsze była rajem możliwości dla ludzi, którzy nic nie potrafią, ale wiedzą, z kim wypić. Myślę, że Irlandczycy nie są w tym aż tak dobrzy jak członkowie naszych klubów kolesia, ale przy odrobinie starań świetnie by się w tym kraju odnaleźli. Polski wódz narodu (obojętnie który) powinien wystąpić w irlandzkim parlamencie i wzorem Mary McAleese, która onegdaj wykonała podobny numer w drugą mańkę, wygłosić orędzie powitalne do narodu irlandzkiego, zakończone wiekopomnymi słowami: „Polska was potrzebuje, przyjeżdżajcie!”. A jak wiadomo, kiedy w Polsce mówi się komuś, że Polska go potrzebuje, to znaczy że jest do zrobienia jakaś brudna
robota, czemuż by więc raz w życiu nie wykonać tej roboty cudzymi rękami.
Oprócz tego taki ruch miałby dla Polski i dla Irlandii wiele innych zalet. W Polsce istotne byłoby jego znaczenie prestiżowe, ponieważ tak bogatemu krajowi nie przystoi, by jego własni obywatele czyścili ubikacje, myli garnki, polewali benzynę, a w najlepszym razie kawę panom kierownikom. Gdy zaczną to za nas robić Irlandczycy, wzrośnie nasz prestiż w Europie, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, gdzie będziemy mogli chełpić się, że mamy teraz swoich własnych Irlandczyków i nikt nam nie podskoczy.
W dodatku nikt inny nie ma tak dobrego przygotowania teoretycznego do masowej migracji nad Wisłę. Każdy szanujący się Irlandczyk z pewnością spotkał przynajmniej kilku kompletnie nie szanujących się Polaków, dzięki czemu ma opanowane podstawy polskiego savoir vivre’u oraz języka polskiego, w tym magiczne słowo „kułwa”, które jak wiadomo otwiera w Polsce wszystkie drzwi. Z pewnością otworzy je również i Irlandzkim przybyszom, którzy powinni nieomylnie konotować wątki polskie z wątkiem pracy za najniższą stawkę: odtąd mogliby wykonywać takie prace sami, w ojczyźnie najniższych stawek. Mało tego: mogę ich już teraz zapewnić, że byłyby to stawki absolutnie najniższe w całej Europie.
Dla Polski byłby to wielki wkład w ratowanie Europy przez zgubą oraz rozwój multikulturowego społeczeństwa. Polacy mogliby kupować ziemniaki i czapeczki z koniczynką w irlandzkich sklepach, poznawać bliżej nawalone w trupa irlandzkie dziewczyny oraz ćwiczyć poprawność polityczną, nabijając się z przybyszów wyłącznie w domach i psiocząc na nich wyłącznie anonimowo za pomocą Internetu. W naszych mediach przy każdym zachwianiu gospodarki natychmiast pojawiałby się wątek Irlandczyków, kradnących polskie prace i żerujących na polskim systemie socjalnym, zaś dowcipy o siedmiu Irlandczykach mieszkających w jednopokojowym mieszkaniu i latającym na święta liniami Ryanair stałyby się popularniejsze od kawałów o Chucku Norrisie. Irlandczycy oczywiście przyjeżdżaliby do naszego kraju bez wystarczającej znajomości języka, bo samo „kułwa” wystarczy tak naprawdę tylko do zakupów w sklepie monopolowym, stąd wielkie wzięcie mieliby nareszcie nauczyciele języka polskiego, zaś autorzy kabaretowych skeczy niewyczerpane źródło
inspiacji broken Polishem. No i nikt już nigdy nie nazwałby Polaków pijakami; odtąd mielibyśmy we własnych oczach opinię cnotliwych degustatorów, brzydzących się nadmiernym spożyciem.
Ponadto Irlandczycy mogliby żyć swoim etosem wiecznie prześladowanych lekkoduchów, w kraju, gdzie wzajemne prześladowanie ma charakter religijny. I najważniejsze: mogliby się przekonać na własne oczy, jak wygląda słońce, zaś wynalazek letnich upałów całkowicie roztopiłby irlandzkie serca: odtąd nie musieliby się już bawić w lato, nosząc ciemne okulary i krótkie spodenki o każdej porze roku, czyli jesienią. Na pewno jakoś by się urządzili. Nawet do ciepłej wody w jednym kranie oraz firanek w oknach można się przecież przyzwyczaić. Myślę, że w ramach akcji „I ty możesz zostać Polakiem” w końcu zjechaliby nad Wisłę wszyscy.
W Irlandii natomiast równolegle malałoby bezrobocie, a także ilość osób żerujących na systemie socjalnym; odtąd całą winę za życie na zasiłku można by było całkowicie zwalać na Polaków. Polacy staliby się w tym czasie większością narodową na wyspie, przez co „akcent irlandzki” byłby odtąd znany na całym świecie jako angielski z polskim akcentem. Nie dość powiedzieć, że z powodu masowego najazdu Irlandczyków do Polski nie byłoby już w Polsce miejsca dla Polaków, którzy z braku innej możliwości zaczęliby masowo wyjeżdżać do Irlandii. Beznadziejnie zawyżona populacja przyjezdnych z Polski zawyżyłaby też miejscowe standardy edukacji, musieliby przeto wyemigrować w te strony polscy nauczyciele, a najlepiej całe polskie szkoły i uniwersytety. W ślad za nimi, w ramach ogólnokrajowej akcji „I ty możesz zostać Irolem”, wyjechaliby wszyscy inżynierowie, lekarze, informatycy i artyści, a na koniec wszyscy piśmienni. Ostatni z pewnością zgasiłby światło, gdyby nie fakt, że na miejscu zostaną przecież Irlandczycy, którym
coś przyświecać musi.
W końcu stałoby się to, co powinno się stać już dawno: Irlandia stałaby się Polską bis, a Polska drugą Irlandią. Byłyby z tego same korzyści, Niemcy nigdy by nie napadli swoich irlandzkich sąsiadów, a Rosjanie nigdy nic by do nich nie mieli. Nas dla odmiany nigdy by napastowali przyjaciele z Wielkiej Brytanii, mający już i tak wystarczające obrzydzenie do wszystkiego, co polskie. I żylibyśmy tak sobie długo i szczęśliwie, w nowej lepszej Europie, tylko zapomniałem o jednym - co zrobimy z politykami? Z obu państw tylko Irlandia ma polityków. Jasny gwint! Nie możemy ich wszystkich odesłać do Polski :-)
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com