To prawdopodobnie najmniejsza wieś w Polsce. "Jako sołtys zarządzam sam sobą i żoną. Jak król jestem"
Wieś Dąbrowa ma tylko dwóje mieszkańców – sołtysa i jego żonę. - Linie energetyczne już u nas likwidują. Mi na razie prądu nie odcinają, ale na drugim końcu wsi słupy pozabierali. Dużo domów zostało, ale w domach nikogo nie ma – mówi Wirtualnej Polsce Marian Kołtunicki, sołtys Dąbrowy.
- Sołtys? Zaraz go zawołam, bo na polu gdzieś jest.
I po chwili krzyk:
- Chodź, bo telefon masz. Słyszysz? Ogłuchł chyba całkiem. Telefon masz.
- Zamknij się - także krzykiem odpowiada głos z oddali.
- Jakaś pani do ciebie, a ty do mnie, że zamknij się. Co się tak tarabanisz. Masz telefon. Pani sołtysa szuka, chce tu przyjechać do nas. No to masz, gadaj z nią.
Najmniejsza wieś
Marian Kołtunicki jest sołtysem prawdopodobnie najmniejszej wsi w Polsce. Oficjalnie są w niej zameldowane cztery osoby, ale mieszkają tylko dwie - sołtys i jego żona.
Wieś Dąbrowa - województwo lubelskie, powiat hrubieszowski, gmina Mircze. Najbliższe duże miasta to Hrubieszów i Zamość. Kilka kilometrów na północ leży wieś Ameryka. Ale w Dąbrowie "Ameryki" nie ma. Nie ma też ludzi, asfaltowych dróg, a miejscami nawet prądu. Prowadzi do niej z jednej strony kamienista, z drugiej - polna droga.
Z każdej strony straszą opuszczone chaty, szkielety murów, porzucone w pośpiechu meble, które zdążyła już obrosnąć trawa i chwasty. Na uboczu pod lasem stoi nagrobek szeregowego Romana Szadyna ps. Sułtan, żołnierza Wołyńskiego Oddziału AK pod dowództwem p.por . Jana Ochmana ps. "Kozak". Jak głosi napis na obelisku, żołnierz poległ 2 czerwca 1944 r. u boku dowódcy w walce z Niemcami.
Córki nie chciały mieszkać na odludziu
– Mieszkamy tu sami już z pięć lat. Córki były, ale wyjechały do Zamościa. Jedna do pracy, druga się tam uczy – mówi Wirtualnej Polsce sołtys Dąbrowy Marian Kołtunicki. I dodaje: - Nie chciały mieszkać na odludziu. Kto tu będzie siedział. Nawet większe wioski się wyludniają.
Do najbliższego sąsiada sołtys ma kilometr. Żeby dojść do sklepu, trzeba się wybrać na dłuższy spacer - trzy kilometry w jedną stronę.
- Tak się stało, taki dobrobyt mamy na wsi, że ludzie uciekają. Starsi powymierali, młodsi się wyprowadzili do większych miast. I koniec – mówi Kołtunicki. - Zarządzam sam sobą i żoną. Jak król na wsi jestem – dodaje i śmieje się głośno.
Gdy siedem lat temu przeprowadzano ostatni Narodowy Spis Powszechny, rachmistrze policzyli mieszkańców Dąbrowy. Wtedy było ich siedmioro. "Już wtedy była to najmniej zasiedlona miejscowość w gminie Mircze" – pisze lokalne pismo "Kronika tygodnia".
Wybory były atrakcją
Marian Kołtunicki jest sołtysem Dąbrowy od 11 lat. Ostatnie wybory były atrakcją całej gminy. - Do wsi pojechaliśmy jako trzyosobowa komisja. Kandydaturę Mariana Kołtunickiego zgłosiła jego żona. Nie było kontrkandydatów. Głosował sołtys, jego żona i córka. Komisja policzyła głosy. I wybrano sołtysa. Mieliśmy z tym kupę śmiechu – mówi Wirtualnej Polsce Marta Małyszek, wójt gminy Mircze.
Jakie obowiązki ma Kołtunicki? Zgodnie z prawem, jako sołtys między innymi zwołuje zebrania wiejskie i rozwiesza ogłoszenia, kiedy i gdzie się ono odbędą. Umożliwia też zapoznanie się z uchwałami rady jak najszerszemu kręgowi mieszkańców sołectwa.
- Pracy raczej dużo nie ma. Ale zysk też nieduży. Za uczestnictwo w sesjach rady gminy dostaje ok. 80 zł. Ma też 9 proc. od uzyskanej kwoty z zebranego podatku rolnego. Jakieś groszowe sprawy z tego są – mówi wójt gminy Mircze. I dodaje: - Z tego, co wiem, sołtys ma mieszkanie w większej wsi, ale po pierwsze chyba związał się z tą ziemią, kocha ją, a po drugiej, wtedy nie byłby sołtysem.
Jak się żyje? Lepiej nie mówić
Chyba rzeczywiście sołtysa we wsi trzyma miłość do ziemi, bo w Dąbrowie żyje się ciężko. – Lepiej nie mówić. Wieś jakoś funkcjonuje, ale na gospodarce dzisiaj trudno zarobić. Jak duże pole, zmechanizowana gospodarka, to można pożyć, a na takiej, jak moja, to nie ma co wojować. Bieda – przyznaje sołtys.
Jeszcze trzy lata temu w gminie Mircze mieszkało 7620 mieszkańców. – Co roku ubywa nam ponad 100 osób. Teraz jest około 7300 osób. Rolnik, który ma 10 hektarów, nie utrzyma rodziny, nie przeżyje z gospodarki. Dzierżawi ja więc rolnikom wielkoobszarowym, a sam najczęściej wyjeżdża do większego miasta lub za granicę – mówi wójt Małyszek. – Ci, co mają 50 hektarów i więcej, żyją przyzwoicie – dodaje.
Nie ma nadziei, że ktoś się tu sprowadzi. Nawet firma energetyczna nie chce utrzymywać infrastruktury, z której niemal nikt nie korzysta. - Linie energetyczne likwidują. Mi na razie prądu nie odcinają, ale tam gdzie już pusto - na drugim końcu wsi - słupy pozabierali. Dużo domów zostało, ale w domach nikogo nie ma – mówi Kołtunicki.