To on może być kandydatem, dla którego "zdradzą" swoje partie wyborcy PiS i KO [OPINIA]
Kalendarz polityczny jest bezwzględny. Niezależnie bowiem od poważnych, nierozstrzygniętych dylematów, jakie w związku z kampanią prezydencką mają ciągle liderzy obozów politycznych, nadszedł czas na trudne i bardzo dziś ryzykowne decyzje personalne - pisze dla WP Sławomir Sowiński z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW.
27.10.2024 17:25
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Termin wyborów prezydenckich i faktyczny start kampanii marszałek Sejmu ogłosić musi już w styczniu lub na początku lutego. Nie trzeba przypominać, o jak wielką polityczną, czy wręcz ustrojową stawkę, rozpoczyna się gra.
Dla Platformy Obywatelskiej prezydencka elekcja to gra dosłownie o wszystko. Zwycięstwo daje szansę na pełną władzę, przegrana będzie zaś krachem snu z 15 października. Kluczowe jednak w tej rozgrywce jest to, że trzeba będzie grać po prawej, suwerennościowej, PiS-owskiej dotąd stronie, politycznego boiska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak wygrać z PiS-em po prawej stronie boiska?
Presja migracyjna, wojna w Ukrainie, geopolityczny wstrząs jaki wywoła ewentualna reelekcja Donalda Trumpa, sprawiają bowiem, że nasza polityka już teraz przesuwa się w prawo, a hasła bezpieczeństwa, suwerenności i asertywności Polski są dziś w samym jej centrum. I tam pozostaną w trakcie prezydenckiej kampanii.
Kłopot PO polega na tym, że choć świetnie czuje i ogrywa ten polityczny klimat premier Tusk, to zupełnie nie rymuje się z nim sylwetka powszechnie dziś typowanego na kandydata Platformy Rafała Trzaskowskiego. Prezydent stolicy ma szereg wizerunkowych zalet i wad, ale - inaczej niż premier Tusk - nie kojarzy się zupełnie z geopolityką, asertywnością, uporem, twardością czy zdecydowaniem wobec wrogów i wobec partnerów. Trudno też wyobrazić sobie, w jaki sposób Rafał Trzaskowski przekona do siebie bardziej konserwatywną część wyborców, bez których trudno będzie o 10 mln potrzebnych w drugiej turze głosów.
Jest na pokładzie Platformy oczywiście jeszcze minister Radosław Sikorski i jego znakomita w ostatnich tygodniach forma, skrząca się wprost polityczną pasją, refleksem, asertywnością i pewnością siebie. Tyle tylko, że wszystkie te cechy uczynić by mogły jego prezydenturę niestandardową i nieprzewidywalną, także dla samej Platformy.
Dlatego większe szanse na nominację mimo wszystko ma dziś chyba prezydent stolicy. Choć jego kampania na nieznanym mu boisku suwerenności i bezpieczeństwa będzie dużo trudniejsza, bardziej wyczerpująca i bardziej ryzykowna, niż sugerują to jego entuzjaści i obecne sondaże.
O co gra PiS?
PiS z kolei, by po ośmiu latach swych niedawnych rządów wygrać prezydencki wyścig, potrzebuje dziś niemal cudu i kandydata w praktyce niemal nieistniejącego. Zarazem rozpoznawalnego i rymującego się z polityczną skutecznością i doświadczeniem, a jednocześnie niekojarzonego zupełnie z polityczną butą, błędami i wypaczeniami Zjednoczonej Prawicy jeszcze sprzed roku.
Pamiętna dynamika kampanii prezydenckiej roku 2015 uczy oczywiście intelektualnej pokory i żadnego scenariusza, także katastrofy u konkurentów i sukcesu PiS-u, definitywnie wykluczyć nie pozwala. Tym jednak, co wydaje się znacznie pewniejsze i będące w zasięgu kampanii PiS już dziś, jest powalczenie o mocne drugie miejsce i 9-9,5 mln głosów na finiszu, a więc sięgnięcie także po część elektoratu Konfederacji i wyborców konserwatywnych, z różnych powodów na PiS dziś niegłosujących. A poprzez to, ponowne zdominowanie prawej strony sceny politycznej, być może przygotowanie gruntu pod koalicję z Konfederacją, a na pewno odzyskanie politycznej energii.
Kto do realizacji takiego planu minimum nadaje się najbardziej? Tu sprawa jest chyba prostsza niż w Platformie. Wydaje się, że to były minister Przemysław Czarnek, przy całym jego negatywnym elektoracie, ze swą sprawną retoryką i konserwatywną wyrazistością najbardziej dziś może zmobilizować wyborców PiS, i w największym stopniu przyciągnąć w drugiej turze ciągle rosnący i stabilizujący się elektorat Konfederacji.
Perspektywa jego zwycięstwa w kampanii prezydenckiej dziś zakrawa wprawdzie na polityczny cud. Ale cuda, zwłaszcza jeśli przygotowuje się im grunt, także w polityce, jak w pamiętnym roku 2015, czasem się zdarzają.
Ten trzeci
I tu dochodzimy do sprawy zasadniczej. To, czy kampania Rafała Trzaskowskiego, zwłaszcza w drugiej turze, będzie spacerkiem czy balansowaniem nad przepaścią, i czy szanse na ponowny cud ma kandydat PiS-u, w dużej mierze zależeć będzie od "tego trzeciego".
Jeśli elektorat zmęczony duopolem PiS-PO podzieli swe głosy między Sławomirem Menzenem, Szymonem Hołownią i kandydatką Lewicy, wtedy kandydat Platformy (i to każdy) może być spokojniejszy, a szanse na sukces kandydata PiS (każdego) znacznie się marginalizują.
Inaczej, gdy – podobnie jak w roku 2015 Paweł Kukiz – na scenę z przytupem wskoczy ktoś nowy, na przykład wojskowy, samorządowiec, dziennikarz czy przedsiębiorca. Ktoś, kto swą świeżością, ale też zawodowym sukcesem i kompetencją, obudzi na nowo elektorat aspiracyjny, i nadzieje kilku milionów wyborców na Polskę bardziej bezpieczną i nowoczesną niż ta, którą opowiedzieć potrafią, zmęczone swym dwudziestoletnim konfliktem, PiS i PO.
Taka kandydatura stworzyć może – podobnie jak kiedyś Paweł Kukiz – swoistą wyborczą stację przesiadkową, zarówno dla wyborców PiS, jak i Koalicji 15 X. A tym samym nieprzewidywalną zupełnie dynamikę kampanii.
I nawet jeśli temu trzeciemu bardzo trudno będzie wejść do drugiej tury, to on ze swym poparciem i głosem może mieć na finiszu kampanii swoisty pakiet kontrolny.
Warto więc w najbliższych tygodniach śledzić, czy pojawi się "ten trzeci".
Sławomir Sowiński Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW