To nie jest kandydat z "warszawki"
Ma poparcie na granicy błędu statystycznego, ale postanowił wystartować w wyborach prezydenckich. Wcześniej zasłynął z blokowania biur poselskich PO i wystawiania sobowtórów na listach Polskiej Partii Pracy. Przekonuje, że walczy o zlikwidowanie podatków dla najbiedniejszych i nowe miejsca pracy dla młodych. Z sentymentem wspomina jak razem z Lepperem bronił chłopów, nazywa Donalda Tuska meduzą i proponuje pracę sprzątacza prof. Balcerowiczowi. Kim jest Bogusław Ziętek?
01.06.2010 | aktual.: 01.06.2010 14:50
Zobacz także: wywiad z Andrzejem Olechowskim
Zobacz także: wywiad z Grzegorzem Napieralskim
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Próbował pan już dwukrotnie dostać się do Sejmu i raz do Parlamentu Europejskiego. Bez skutku. Dlaczego zdecydował się pan na start w wyborach prezydenckich?
Bogusław Ziętek: Bo na tym polega demokracja, ludzie mają prawo wybierać spośród różnych kandydatów i programów. Według sondaży ponad połowa obywateli domaga się debat ze wszystkimi zarejestrowanymi kandydatami. Startuję również dlatego, że nie chcę polityki w rodzaju PZPN, że rozstrzygnięcia w wielu sprawach zapadają w szatni a nie na boisku.
WP: Z etykietą związkowego „zadymiarza” trudno jednak panu będzie walczyć o tak prestiżowy urząd.
- Swoją karierę polityczną jako związkowiec zaczynał też Jerzy Buzek, który był premierem a obecnie jest szefem Parlamentu Europejskiego, czy marszałek senatu Bogdan Borusewicz. To, że ktoś jest związkowcem, nie oznacza, że nie może myśleć o Polsce w innych kategoriach. Nie patrzę na nasz kraj wyłącznie przez pryzmat związków zawodowych.
WP: Nie wymienił pan Lecha Wałęsy, który z barykad związkowych trafił do Belwederu. Celowo?
- O Lechu Wałęsie wolę nie mówić, to nie jest moja ulubiona postać. Kiedyś działał w związkach, ale teraz o tym zapomniał i wypiera się tego, że trampoliną do jego sukcesu, czyli wygrania wyborów prezydenckich, była „Solidarność”.
WP: Jakie są filary pana programu wyborczego?
- Najważniejsze jest to, co obchodzi Polaków, czyli przede wszystkim przyszłość systemu emerytalnego. Inni kandydaci milczą w tej sprawie, wolą wypowiadają się o ws. IPN i innych, ze społecznego punktu widzenia mało istotnych rzeczach. Nikt nie chce powiedzieć, co sądzi o pomyśle podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat dla wszystkich Polaków. Kluczowa jest też sprawa przyszłości służby zdrowia, prywatyzacji i komercjalizacji szpitali, a także miejsc pracy.
WP: Kampanię rozpoczął pan bardzo aktywnie, jeździ pan po Warszawie, Kielcach, Katowicach, Świdnicy. Według jakiego klucza dobiera pan miejsca spotkań z wyborcami?
- Jestem w miejscach, w których ludzie oczekują obecności kandydata na prezydenta i chcą zapoznać się z jego programem. W najbliższym czasie będę też w Wałbrzychu, Opolu, Szczecinie, miejscach zapomnianych, traktowanych jak prowincja. Bo uważam się za kandydata prowincji, a nie salonów warszawskich.
WP: Do jakiej grupy Polaków chce pan chce dotrzeć?
- Są trzy grupy. Po pierwsze do ludzi młodych, głównie ze środowisk akademickich. To oni pomogli mi zebrać 170 tys. podpisów. Druga grupa to ludzie pracy. Nie tylko robotnicy stojący przy maszynie, ale wszyscy wyzyskiwanymi przez pracodawców. Chcę trafić także do emerytów – ludzi wykluczonych, którzy najlepsze lata swojego życia poświęcili Polsce, a teraz są traktowani po macoszemu, a ich emerytury są ubogie.
WP: Chce pan dotrzeć do młodych i do starszych, ale przecież interesy tych grup są rozbieżne. Już osoby po czterdziestce martwią się, że stracą pracę, że młodsi je wygryzą. Jak zamierza ich pan pogodzić?
- Tylko w filozofii ultraliberalnej, serwowanej społeczeństwu od 20 lat, ich interesy są rozbieżne. My uważamy inaczej. Chcemy, by powstawały miejsca pracy zwłaszcza dla ludzi młodych, z których pracy są utrzymywani emeryci. Jeśli dalej będziemy iść ścieżką liberałów, którzy chcą wydłużenia wieku emerytalnego - w ten sposób blokując miejsca pracy - dojdziemy do katastrofy.
WP: Wiele osób zbliżających się do wieku emerytalnego, chce nadal pracować. Dlaczego odmawia im pan prawa do tego i mówi, że zabierają pracę młodym? Może lepiej aktywizować środowiska 50+, a nie posyłać przed telewizor?
- Ani 50- ani 20-latkowie nie znajdą pracy w Polsce, bo miejsc po prostu nie ma. Program aktywizacji 50-latków nic nie znaczy, póki nie stworzy się miejsc pracy. Tymczasem politycy robią wszystko, by likwidować już istniejące.
WP: Na przykład?
- Niedawno wiele miejsc zlikwidowano w stoczniach, teraz tracimy setki w sektorze motoryzacyjnym. Przypomnę, że rząd Silvio Berlusconiego zmusił Fiata do przeniesienia produkcji z Polski do Włoch, mimo, że produkcja w ich kraju jest mniej opłacalna niż w Polsce. 10 tys. miejsc pracy pada, a polski rząd biernie się temu przygląda.
WP: A co z emeryturami pomostowymi? Bronił ich pan, okupując w 2008 roku biura Donalda Tuska. Prof. Balcerowicz uważa jednak, że za przywilej dla jednej grupy płacą wszyscy inni. W rozmowie z Wirtualną Polska przekonywał, że np. górnicy nie muszą całe życie ciężko pracować pod ziemią. Wystarczy przeorganizować ich pracę.
- Zapraszam profesora na 25 lat pracy w górnictwie, a potem go zatrudnimy jako sprzątacza na powierzchni. On w swoim życiu nic nie wyprodukował, a żyje z podatków ludzi, którzy ciężko pracują pod ziemią. Niech więc zrezygnuje z wynagrodzenia, które pochodzi z tego co wypracuje górnik, kierowca autobusu czy nauczyciel. To samo jest z pomysłami PO na wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat. Mówienie, że pracujemy krócej niż inne kraje to bzdura, bo rocznie przebywamy w pracy o sto godzin dłużej niż obywatele Niemiec, czy Wielkiej Brytanii. Poza tym średnia życia Polaka jest krótsza niż Francuza. Francuz, który przechodzi na emeryturę w wieku 60 lat ma jeszcze 8-12 lat życia, a Polak ma przejść na emeryturę po śmierci.
WP: Czym zająłby się pan w pierwszej kolejności jako prezydent?
- Warto przypomnieć, że oprócz weta, prezydent może podejmować również działania w ramach inicjatywy prezydenckiej. Pierwszym krokiem byłaby likwidacja tzw. umowy śmieciowej (o dzieło lub zlecenie). Ponad 5 mln ludzi jest zatrudnionych poza kodeksem pracy na umowę-zlecenie i o dzieło, zmuszani do zakładania własnej działalności lub umowy na czas określony. Ci ludzie nie mają prawa do urlopu, chorobowego, nie mają zabezpieczenia emerytalnego, a nawet kredytu na lodówkę. Chcę przygotować pakiet ustaw, aby pomóc im w tym zakresie. Chcę zmiany systemu podatkowego, wprowadzenia kwot wolnych od podatku dla najbiedniejszych i przywrócenia podatku progresywnego, w którym najbogatsi płacą najwięcej. WP: W ten sposób nie przyciągnie pan jednak bogatych do inwestowania w Polsce. Nie boi się pan, że uciekną do rajów podatkowych?
To trzeba zlikwidować raje podatkowe. Nie rozumiem dlaczego dla jednego procenta Polaków tworzyć szczególne uprawnienia, oni powinni płacić wysokie podatki. A jeśli chodzi o raje to trzeba je zlikwidować.
WP: Mówił pan, że polityka liberalna doprowadzi nas do katastrofy, a prof. Balcerowicz powtarza, że dotknie nas kryzys jeśli ugniemy się pod naciskiem związków zawodowych, czyli takich ludzi jak pan.
Jeśli będziemy słuchać pana Balcerowicza to za kilka lat będziemy wyglądać jak Grecja. Jego recepty skończyły się tym, że dziesiątki tysięcy ludzi wychodzi na ulicę. Efektem tego co nam zafundował jest to o czym mówią raporty UE - mamy jednocześnie najwyższy wskaźnik niedożywienia dzieci i bezrobocia wśród ludzi młodych. Wkrótce nie będzie żadnych miejsc pracy a emeryci będą otrzymywać z nowego systemu 300-400 zł. Dziwne, że kraje zachodnie dbają o swoje miejsca pracy, robią wszystko by zachować własne zakłady i przemysł, ratować gospodarki. U nas jest inaczej, to obłęd.
WP: Nawiązał pan do Grecji, ale tam oprócz wprowadzenia euro również rozdęta polityka socjalna przyłożyła się do kryzysu.
- Ilość kłamstw wypowiadanych w tej sprawie przez mądrali ekonomicznych, którzy wpuścili takie kraje jak Grecja do strefy euro, doprowadziłq do wybuchu. Tymczasem społeczeństwo greckie nie ma nadzwyczajnych przywilejów w porównaniu do innych społeczeństw. Rok temu głupcy polityczni mówili, że Polska musi natychmiast wejść do strefy euro. Dziś ta cała propaganda się zawaliła.
WP: Czyli jest pan przeciwnikiem wprowadzenia europejskiej waluty w Polsce?
- Jestem za integracją europejską, ale wokół hasła Europy socjalnej - wspólnej polityki zatrudnienia, miejsc pracy, płacy minimalnej, równych standardów dotyczących dostępności do służby zdrowia, edukacji. Nie jestem przeciwny wprowadzeniu wspólnej waluty, ale uważam, że nie można się spieszyć i dostawać gorączki. Jak na razie Unia mówi, że Polska nie spełnia żadnego z kryteriów kwalifikujących nas do strefy euro, więc o czym mowa.
WP: Jaki byłby rozsądny termin wprowadzenia euro?
- To jest dyskusja o niczym, już kiedyś premier Tusk ogłosił, że będzie to 2013 rok, ale nie wiem na jakiej podstawie budował tę tezę. Ciekawe, czy dziś by ją podtrzymał.
WP:
Krytycznie wypowiada się pan o premierze, ale jeśli zostałby prezydentem, musiałby pan z nim współpracować. Jak pan sobie to wyobraża?
- Nie wyobrażam sobie, bo nie sądzę, żeby Tusk był nieśmiertelny. Myśli, że będzie rządził sto lat, ale jest w błędzie.
WP: Rok temu blokował pan biura posłów PO, zarzucał im pan, że marnotrawią miliony z kieszeni podatników na ich utrzymanie. Czy jako prezydent również zadeklaruje pan, że obetnie wydatki na kancelarię prezydenta?
- Jeśli prezydent jest aktywny i zgłasza projekty ustaw ważnych społecznie to funkcjonowanie kancelarii w obecnym wymiarze finansowym jest uzasadnione. Idealnym rozwiązaniem byłoby gdyby miesięcznie prezydent tworzył jeden projekt. Jeśli prezydent będzie – tak jak chce tego Tusk – tylko żyrandolem pod którym wiszą wąsy, to wydawanie tyle na kancelarię nie ma sensu. Nie sądzę jednak, aby trzeba było ciąć wydatki na wizyty i przeloty. Z tego co wiem, czarterowanie samolotu dla przelotów tego typu nie jest tańsze od lotu samolotem rejsowym. Sądzę, że bójki o pieniądze na samolot są sposobem na zatuszowanie ważniejszych spraw.
WP: Czy oprócz cięcia wydatków poselskich jeszcze komuś okroiłby pan pensję?
- Senatorom. Uważam, że senat jest niepotrzebny i trzeba go zlikwidować.
WP: To może zapisze się pan do Platformy, jej członkowie też chcą zmniejszenia liczby senatorów.
- Ale oni mówią i nie robią, a ja mówię i zrobię. PO jest niewiarygodna, bo przed wyborami parlamentarnymi zapowiadała, że nie weźmie złotówki na funkcjonowanie partii, a teraz szasta naszymi pieniędzmi na billboardy i plakaty. Wolą to niż debatę z innymi kandydatami. Denerwuje mnie, że taki Komorowski, choć codziennie ma darmową kampanię w mediach, wydaje 15 milionów żeby było go jeszcze więcej. Czy za te pieniądze będzie bardziej wiarygodny dla wyborców? To paranoja.
WP: No właśnie, pan zaproponował wszystkim kandydatom spotkanie. Był jakiś odzew?
- Tak, ale nie chce o jeszcze zdradzać szczegółów. Cały czas czekamy, ale mamy problem ze sztabem Komorowskiego. Chcieliśmy zaprosić kandydata PO do debaty, ale okazało się, że pod zgłoszonym do PKW adresem... sztab nie istnieje.
WP: Mówi pan, że trudno jest przebić się z własnymi postulatami, a myślał, aby nawiązać współpracę z większą partią polityczną?
- Gdyby partie, które są w parlamencie, przejmowały się problemami społeczeństwa to zrobiłbym to. Z moich doświadczeń wynika jednak, że nie ma na to szansy. Wiem, że aby wygrać wybory lepiej jest zapisać się do jakiejś bandy, ale nam nie chodzi o zdobycie mandatów poselskich. Chcemy realnie coś zrobić.
WP: Ale o przywileje socjalne, o których pan mówił walczyły również inne partie, jak choćby LPR czy Samoobrona.
- Pamiętam Leppera z czasów, gdy razem organizowaliśmy blokady, by ratować polskich chłopów. Gdyby był wierny swoim przekonaniom byłoby nam po drodze. Gdy został marszałkiem i wicepremierem bardzo się zmienił. Mam nadzieję, że doświadczenia, które go dotknęły sprawią, że wróci do korzeni. Na razie nie ma partii, które reprezentują interesy tych, o których my się upominamy.
WP: Czyta pan opinie o sobie w internecie? Wiele osób zarzuca panu, że kryjąc się za związkowcami, załatwia własne interesy, walczy o "ciepły stołek". Co pan na to?
- To zarzut chybiony. Potrafię porozumiewać się nie tylko ze swoim związkiem, ale również innymi. Robię wiele dla ludzi pracy i realizuję to, do czego zostałem powołany. Wiem jednak, że tym, którzy mnie krytykują jest to nie na rękę, bo chcą dokonać zamachu na ruch związkowy, który broni ostatnich uprawnień jakie społeczeństwo posiada w kwestii emerytur, czy prywatyzacji całego sektora usług publicznych. Proszę spojrzeć, co się dzieje w firmach gdzie nie istnieje ruch zawodowy, z jakimi patologiami mamy tam do czynienia. W żadnym z cywilizowanych krajów partie nie wstydzą się tego, że mają przyjacielskie kontakty z ruchem związkowym, tylko u nas jest inaczej.
WP: Ale już raz pan ludzi oszukał. Podczas ostatnich wyborów wystawił pan z ramienia swojej Polskiej Partii Pracy ludzi o takich samych nazwiskach jak znane osoby z największych partii – np. Buzek, Ziobro, Borowski, Polko. Myślał pan, że osiągnie coś przez ten chwyt?
- Ta sprawa ma głębsze dno. Wyborcom usiłuje się wmówić, że są tylko kandydaci największych partii. Gdyby na miesiąc wyłączyć telewizor, ci ludzie przestaliby istnieć, bo oni żyją tylko w mediach. Np. Andrzej Olechowski zgubiłby się w realnym świecie. Ma nazwisko, ale nie ma nic do powiedzenia i żadnych dokonań w życiu społecznym. To był taki trick, aby pokazać, że liczą się tylko nazwiska. Poza tym inne partie też to wykorzystały – posłem PO ze Śląska został Jerzy Ziętek. Czy ja też mam mieć pretensje o to do PO, że ukradła moje nazwisko?
WP: Jakie kierunki w polityce zagranicznej obrałby pan jako przyszły prezydent?
- Jestem za pogłębianiem integracji europejskiej według hasła Europy socjalnej. To jest kierunek, który musi być kontynuowany, a akcenty muszą być położone na sprawy pracy, polityki bezpieczeństwa energetycznego, budowanie dobrych stosunków z Rosją, przeorientowanie się na budowanie dobrych stosunków z państwami, które stają się centrum cywilizacyjnym świata – Chiny i Indie.
WP: A co z USA?
- Jesteśmy przyjaciółmi dla USA tylko wtedy, gdy mogą na nas zrobić interes lub potrzebują nas w Afganistanie i Iraku. Inaczej jest z wizami. Jesteśmy jedynym europejskim krajem z grupy Schengen, którego obywatele muszą przechodzić upokarzające procedury, aby wjechać do USA. Podobne zasady powinny dotyczyć Amerykanów starających się o wjazd do Polski. Wracając do Afganistanu, powinniśmy się natychmiast wycofać z tego regionu.
WP: Jak pan ocenia działania w sferze bezpieczeństwa energetycznego? Nad naszymi głowami podjęto decyzję ws. budowy gazociągu północnego.
- W polityce energetycznej i polityce z Rosją w tym wymiarze gospodarczym żaden polski rząd nie odniósł sukcesu. Nikt nie dopilnował też sprawy gazociągu. Bardziej uderza mnie jednak nieświadomość tego, że to Polska jest potęgą energetyczną, jednym z 17 państw, które mają surowce służące do produkcji energii – węgiel kamienny i brunatny, które są tańsze od ropy i gazu. Zadaniem polskiego rządu powinno być przekonanie krajów Europy do budowania wspólnej polityki na podstawie potencjału zasobów, które mamy i nie uleganie presji zastępowania tego innymi źródłami np. budując elektrownię atomową.
WP: Jakie kierunki działań prezydenta Lecha Kaczyńskiego uważa pan za właściwe, które pan krytykował?
- Doceniam to, że dotrzymał obietnicy, że będzie prezydentem Polski socjalnej a nie liberalnej. Podjął starania w zakresie zablokowania ustawy o emeryturach pomostowych i ustawy, która pozwoliłaby na prywatyzację służby zdrowia. Zarzutem jest to, że nie skorzystał z możliwości inicjatywy ustawodawczej np. sprawach miejsc pracy, standardów zatrudnienia. Jeśli chodzi o Gruzję i Rosję to w wielu sprawach się z nim nie zgadzałem, ale przynajmniej miał, w odróżnieniu od meduzy Donalda Tuska, twarde poglądy. Nie popierałem emocjonalnego działania ws. Gruzji, bo lepiej nie mieszać się w sprawy innych.
WP: Ale Lech Wałęsa też walczył o interesy słabszych narodów, np. o demokrację na Kubie.
- Szkoda, że Polakom nie pomaga.
WP: Kogo poprze pan w drugiej turze?
- Jest na to czas, ale najchętniej siebie oczywiście.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska