To Moskwa rozpętała tę wojnę
Dwa bloki mieszkalne stały w ogniu. Podwórze było pełne ciał. Z budynków dochodziły przerażające krzyki. Zaczęliśmy filmować te sceny. I w tym momencie w blok znowu uderzyła bomba – wbiegliśmy do piwnicy. Zobaczyliśmy jeszcze bardziej przerażający widok. Na podłodze leżało więcej martwych ludzi – Koba Liklikadze, korespondent RFE/RL.
12.08.2008 | aktual.: 12.08.2008 10:51
Rosyjskie bomby spadły na mieszkańców Gori 9 sierpnia. W ten sposób Moskwa przymusza stronę gruzińską do pokoju (jak operację wojskową na Kaukazie określił Dmitrij Miedwiediew). Naloty na gruzińskie miasta (w ciągu pierwszych dwóch dni wojny ich ofiarą, oprócz Gori, stały się Poti i Kareli), wprowadzenie co najmniej 10 tys. żołnierzy do Osetii Płd., wszczęcie walk w Abchazji oraz wprowadzona w niedzielę blokada wybrzeży morskich – tu już nie chodzi tylko o Osetię. Kreml chce rzucić na kolana Gruzję, a być może nawet obalić prozachodnie władze ze znienawidzonym przez Kreml Micheilem Saakaszwilim na czele.
Jak Rosjanie sprowokowali wojnę
Światowe media, opierając się na ogół na doniesieniach rosyjskich (najważniejsze rządowe i newsowe strony internetowe gruzińskie zaraz po wybuchu wojny zablokowali hakerzy rosyjscy), powtarzają tezę, że to Gruzja rozpoczęła tę wojnę. Byłoby to twierdzenie prawdziwe, ale tylko wtedy, gdyby przyjąć, że ofensywa gruzińska na Cchinwali w nocy z 7 na 8 sierpnia była pierwszym aktem wojny. Analiza wydarzeń z dni poprzedzających ten moment pokazuje, że było przeciwnie. To pewne siły po stronie rosyjsko-osetyjskiej sprowokowały konflikt, do którego przygotowano się na długo przed wkroczeniem armii gruzińskiej.
2 sierpnia – rozpoczyna się ewakuacja kobiet i dzieci z Osetii Płd. do Rosji.
3 sierpnia – „prezydent” Kokojty ogłasza, że Gruzini mieszkający w Osetii Płd. w rejonach kontrolowanych przez Tbilisi błagają o „wyzwolenie”.
5 sierpnia – do Osetii dociera 300 „ochotników” z Rosji.
6 sierpnia – separatyści odwołują planowane na następny dzień, pierwsze od ponad 10 lat bezpośrednie ich rozmowy z przedstawicielami Gruzji. Zaczyna się ciężki ostrzał leżących wokół Cchinwali wsi gruzińskich, przy biernej postawie rosyjskich „sił pokojowych”.
7 sierpnia – MSZ Rosji: Gruzja przygotowuje się do wojny. Nasila się ostrzał. Mamy tu przykład wyraźnej próby wciągnięcia Gruzji w konflikt militarny na pełną skalę – mówi gruziński minister ds. reintegracji Temur Jakobaszwili.
7 sierpnia, godz. 19 lokalnego czasu – Saakaszwili w telewizyjnym wystąpieniu mówi, że polecił gruzińskim siłom bezpieczeństwa nie odpowiadać na ataki. Wzywa do rozmów i ponawia ofertę pełnej autonomii dla Osetii.
7 sierpnia, godz. 22.30 – Gruzini odpowiadają ogniem. Kolumny wozów bojowych i czołgów rozpoczynają marsz na Cchinwali.
To była dramatyczna, i jak się po kilku dniach okazało, brzemienna w skutkach decyzja Saakaszwilego. Wiedział, że to uderzenie zostanie źle odebrane na Zachodzie, że staje się wygodnym celem rosyjskiej propagandy, że ryzykuje otwartą wojnę z Rosją. Wydaje się, że podjął decyzję o tak ostrej odpowiedzi na ustawiczne prowokacje, ponieważ uznał, że szanse na przyznanie Gruzji Planu Działań na rzecz Członkostwa w NATO (MAP) w grudniu 2008 są nikłe.
Kiedy Gruzini niemal w całości opanowali Cchinwali, do Osetii wjechała kolumna pancerna 58. Armii rosyjskiej (150 czołgów), a lotnictwo zaczęło bombardować cele w Gruzji. Widać było, że Rosjanie byli dobrze przygotowani do interwencji wojskowej na dużą skalę. Ale rozkazy dla generałów padły dopiero po kilkunastu godzinach.
Jesteśmy fanatykami Putina
Dość długie oczekiwanie na odpowiedź rosyjską wskazuje, że w Moskwie nie było jednomyślności, jak reagować. W końcu górę wzięły „jastrzębie” z Putinem na czele. To rosyjscy „siłowicy”: Putin, generałowie i posłuszni im przywódcy osetyjskich separatystów rozpętali wojnę na taką skalę. Wykorzystali nieobecność w Moskwie prezydenta Miedwiediewa i szefa MSZ Ławrowa (obaj na urlopie). Putin też był poza krajem – w Pekinie – ale jego zdecydowane wypowiedzi i błyskawiczny przelot w rejon konfliktu, do Osetii Północnej, wskazują, że wybuch walk wcale go nie zaskoczył. Dlaczego „siłowicy” zdecydowali się na konfrontację? Pomijając kwestie prestiżowe, nienawiści do prozachodniej Gruzji, strategiczny wymiar Kaukazu dla Moskwy i kwestie bezpieczeństwa energetycznego, w grę wchodzą finansowe interesy wielu ważnych ludzi w Moskwie.
Niezależna rosyjska publicystka Julia Łatynina pisze o swoistym „joint venture” czekistów z Łubianki i bandytów z Osetii, która przez wiele lat umożliwiała wyciąganie dużych pieniędzy z budżetu rosyjskiego. Tyle że sumy te szły w większości do kieszeni prywatnych, a nie dla mieszkańców republiki. Wystarczy spojrzeć na przywódców separatystów. Szef osetyjskiego KGB Anatolij Baranow był wcześniej szefem rosyjskiej FSB w Mordowii. Szef MSW Osetii Płd. Michaił Mindzajew służył wcześniej w MSW Osetii Płn. (części Federacji Rosyjskiej). „Minister obrony” Wasilij Lunew był wcześniej komisarzem wojskowym w obwodzie permskim (Rosja centralna), a sekretarz Rady Bezpieczeństwa Anatolij Barankiewicz to były zastępca komisarza wojskowego w Kraju Stawropolskim. „Premier” Jurij Morozow jest rdzennym Rosjaninem, a sam „prezydent” Eduard Kokojty jest oskarżany o związki z petersburską mafią.
Nie dziwią więc słowa osetyjskiego żołnierza, który korespondentowi BBC powiedział wprost: „Jesteśmy fanatykami Putina”. Wojna na Kaukazie pokazuje, że w Rosji nadal rządzi Władimir Władimirowicz i ludzie bezpieki oraz armii. Miedwiediew stracił nie tylko twarz „liberała” w oczach Zachodu, ale też znakomitą okazję na przejęcie realnej władzy w Rosji – powstrzymanie się od wojny i oddanie Osetii Gruzinom byłoby klęską „siłowików”.
Jak w 1939 roku
Operacja rosyjska była niemal kopią interwencji z początku lat 1990 w Naddniestrzu i Abchazji. Najpierw rozpętana medialna histeria, która mały kraj wybrany na cel ataku przedstawia jako agresora. Potem separatyści atakują lokalne pozycje legalnych władz. Na pomoc podążają im „ochotnicy” (Kozacy itd.) – a Moskwa mówi, że nie może nad nimi zapanować. Operację koordynuje rosyjski wywiad, a armia zapewnia osłonę i logistykę. Następuje eskalacja walk i wtedy do akcji na wielką skalę wkraczają rosyjscy „mirotworcy” („siły pokojowe”). Zachodnie rządy są zaś tym wszystkim skonfundowane, reagują za późno lub wcale, nieudolnie wzywając do zaprzestania walk „obie strony” i tolerując brutalność Rosji. Agresję wojskową na Gruzję Moskwa uzasadnia potrzebą ochrony swoich obywateli. 90 proc. mieszkańców Osetii Płd. ma rosyjskie paszporty – Kreml zadbał o to w ramach wieloletniego procesu odrywania regionu od Gruzji. (Warto przypomnieć, że podobnej argumentacji Moskwa używała 17 września 1939 r., wkraczając na polskie
Kresy). Rosjanie, jak zawsze, zadbali o propagandową oprawę wojny. Putin mówi o „ludobójstwie” i „zbrodniach” wojsk gruzińskich – a posłuszne media stale wpajają to Rosjanom. Co gorsza, zmanipulowane informacje powtarzają światowe media – w tej rywalizacji gruzińskie i niezależne media nie mają szans z rosyjskimi agencjami prasowymi i telewizją.
Rosja posługuje się na każdym kroku pokojową retoryką. Resort obrony wysłanie setek czołgów i tysięcy żołnierzy tłumaczy chęcią... „uniknięcia rozlewu krwi”, a prezydent i dowództwo inwazję nazywa operacją „przymuszania do pokoju”. Generałowie kłamliwie przekonują, że rosyjskie wojska działają w Osetii Południowej w ramach operacji pokojowej z mandatu ONZ. Według dziennika „Kommiersant”, kojarzonego z bardziej umiarkowanym, prezydenckim obozem w Moskwie, „rosyjskie władze postanowiły skorzystać z doświadczeń USA, które w 1999 roku zainicjowały operację sił NATO w byłej Jugosławii bez zgody ONZ, uzasadniając to etnicznymi czystkami wśród albańskiej ludności”. Stąd powtarzane kłamstwa o rzekomych czystkach etnicznych prowadzonych przez Gruzję w Osetii. Rosja wykorzystała fakt, że Rada Bezpieczeństwa ONZ natychmiast w piątek (pierwszy dzień rosyjskiej inwazji) nie zdołała podjąć żadnej decyzji. „Gdy ONZ faktycznie dowiodła swojej bezsilności, Moskwa miała rozwiązane ręce, by uregulować konflikt według swojego
uznania” – napisał „Kommiersant”.
Powtarzane bezmyślnie (lub z premedytacją) kłamstwa Rosji łatwo zdemaskować. Choćby na przykładzie wiadomości o uchodźcach. Już dzień po rozpoczęciu walk propaganda kremlowska alarmowała o ponad 30 tys. uciekinierów z Osetii Płd. Putin powtórzył je, mówiąc o 34 tys. uchodźców. Gdyby to była prawda, oznaczałoby to, że w ciągu jednej doby z Osetii uciekła połowa ludności! A jedyna sensowna droga ucieczki – autostrada i tunel łączący z Rosją – były zablokowane przez rosyjskie czołgi, jadące w przeciwnym, południowym kierunku. Oenzetowska agencja UNHCR mówi jedynie o 4 tys. uchodźców.
Zachód traci Kaukaz
Putin zauważył, że „trudno sobie wyobrazić, by po tym, co się stało, i tym, co się jeszcze stanie, Osetia Południowa dała się przekonać do wejścia w skład państwa gruzińskiego”. Ostateczna likwidacja wpływów Tbilisi w zbuntowanej republice (upadek progruzińskiej administracji Sanakojewa, możliwe czystki etniczne – wygnanie tutejszych Gruzinów) oraz wypchnięcie Gruzji z wąwozu Kodori w Abchazji – to cele taktyczne wojskowej operacji Rosji. Ale Moskwie chodzi o całą Gruzję. Bynajmniej nie żeby ją podbijać – wystarczy zmiana władz na prorosyjskie. Taki może być cel Rosjan, gdyby zdecydowali się na lądową inwazję. Obalenie Saakaszwilego wywróciłoby geopolityczny układ sił na Kaukazie. Zmusiło do uległości Azerbejdżan i ostatecznie odcięło Zachód od kaspijskich zasobów ropy i gazu (koniec marzeń o Nabucco, Odessa–Brody itd.). Nie jest dziełem przypadku, że Rosjanie bombardują ropociągi i terminale naftowe w Gruzji. Już osiągnęli częściowo swój cel – z powodu walk Azerbejdżan zawiesił eksport ropy przez Kulevi i
Batumi nad Morzem Czarnym. Surowiec nie płynie też rurociągiem Baku–Tbilisi–Ceyhan; dziwnym zbiegiem okoliczności 6 sierpnia został wysadzony na swoim tureckim odcinku przez kurdyjskich separatystów (wedlug Azerbejdżanu, palce maczały w tym służby specjalne Armenii, wiernego sojusznika Rosji na Kaukazie).
Europa i Ameryka tracą więc już w tym momencie ekonomicznie. Brak zdecydowanej reakcji USA i NATO czy też totalna klęska Saakaszwilego oznaczałyby też ogromne straty polityczne. To będzie faktycznie koniec obecności Zachodu w tym regionie, przekreślenie lat dyplomatycznej pracy i wysiłków samych narodów kaukaskich („rewolucja róż”, bolesne reformy rynkowe). To będzie powrót do stanu niemal jak z 1991 roku.
Antoni Rybczyński