To kwestia szacunku dla różnorodności, a nie bluźnierstwa [OPINIA]

Jawna kpina z uczuć wielu ludzi wierzących, próba sprowokowania ich, jaką było queerowe nawiązanie do Ostatniej Wieczerzy w czasie otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, może być - z perspektywy całkowicie świeckiej - oceniane nie z perspektywy uczuć religijnych czy bluźnierstwa - ale spokoju społecznego i szacunku dla różnorodności. I tak to spróbuję zrobić - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Ceremonia otwarcia igrzysk wywołała ogromne kontrowersje
Ceremonia otwarcia igrzysk wywołała ogromne kontrowersje
Źródło zdjęć: © X
Tomasz P. Terlikowski

27.07.2024 | aktual.: 27.07.2024 13:56

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Otwarcie igrzysk olimpijskich to każdorazowo jest wielki show, w którym nie tylko ujawnia się specyfika danego narodu czy społeczeństwa, ale także świata, który nas otacza. I jeśli z tej perspektywy spojrzeć na to, co zobaczyliśmy, ogromna większość obrazów i scen nie będzie zaskakiwać.

Jest bowiem faktem, że świat, który nas otacza, jest już nie tylko postnowoczesny, ale także w znacznym stopniu - przynajmniej postulatywnie - nieheteronormatywny, queerowy, postoświeceniowy i postreligijny.

Francja, i to także nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem, od pokoleń buduje swoją tożsamość nie tylko na emocjach niekiedy silnie antykatolickich, sekularnych i laickich, ale także prowokujących ostre reakcje ludzi wierzących (by nie powiedzieć - używając terminologii religijnej - bluźnierczych). To wszystko - niezależnie od oceny estetycznej - zobaczyliśmy w czasie otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Świadome działanie

Ocenę estetyczną pozostawiam czytelnikom, ale jednocześnie przypominam, że poza kwestiami estetyki są jeszcze kwestie etyki i polityki. I z tej perspektywy także ta sprawa może być oceniana.

I tak, nie ulega wątpliwości, że autorzy inscenizacji, sięgając po wizerunek Ostatniej Wieczerzy i nadając mu zupełnie nowe, narracyjne znaczenie, wpisując w niego inne osoby i innych bohaterów, mogli i powinni byli mieć świadomość, że ich działanie wywoła sprzeciw, frustrację, ból, a nawet sprzeciw czy złość.

Chrześcijanie - nie tylko katolicy - w tym wizerunku wspominają ostatnie godziny życia Jezusa Chrystusa, którego uważają nie tylko za założyciela swojej religii, ale przede wszystkim za Boga, który stał się człowiekiem. Religijność, emocje, zaangażowanie grubo ponad dwóch i pół miliarda ludzi na świecie skupionych jest na tej postaci, jej wizerunków, obrazów czy opisów z nią związanych.

Wiele z nich - choć nie wszyscy, bo ludzkie emocje, zaangażowanie, a nawet podejście od transgresji artystycznej są różne - mogło poczuć się urażonych, dotkniętych, a nawet zaatakowanych taką formą ekspresji. Oto bowiem ktoś im drogi został przebrany w zupełnie inne szaty, ubrany w obcy im kulturowo i moralnie kontekst, i do tego wykorzystany do budowania narracji, która jest sprzeczna z ich postrzeganiem rzeczywistości i wiary.

Istotą kultury europejskiej, postsekularnej, postoświeceniowej i postnowoczesnej jest jednak - natychmiast pospieszą z wyjaśnieniem obrońcy tej inscenizacji - prawo do wolnej interpretacji kodów kulturowych, narracji religijnych czy sakralnych obrazów. I nie ulega wątpliwości, że to prawda, że wiele z dzieł współczesnej kultury i sztuki opiera się na bluźnierczych z perspektywy religii (różnych) interpretacjach kodów, mitów czy narracji religijnych, a wiele z tych dzieł weszło już nawet - niekiedy tylnymi drzwiami - do duszpasterstwa czy kaznodziejstwa (tak jest z "Ostatnim kuszeniem Chrystusa").

Inne, choć budzą sprzeciw, weszły do kanonu kultury lub, prowokując, jednocześnie otwierają na inne problemy moralne czy społeczne.

Argumentacja ta, choć można ją stosować do rozmaitych wydarzeń artystycznych, nie odnosi się jednak do imprez masowych, globalnych, a takim właśnie jest otwarcie igrzysk olimpijskich. Dlaczego? Bo w tym przypadku, choć istnieje wartość jaką jest wolność słowa, wolność ekspresji artystycznej skonfrontowana powinna być z innymi wartościami, choćby spokojem społecznym czy szacunkiem dla poglądów i emocji religijnych. Autorzy inscenizacji w Paryżu wiedzieli, że ich dzieło, które dotrze do miliardów odbiorców będzie miało takich efekt u niektórych, a mimo to zrobili to, nie licząc się z emocjami i myśleniem innych. I to może i powinno podlegać ocenie moralnej i politycznej.

Tu nie chodzi o bluźnierstwo

Nie chodzi tu o to, by zakazać bluźnierstwa (choć przypomnijmy taki zakaz w niektórych z systemów prawnych państw zachodnich nadal istnieje), bo to - w pluralistycznych społeczeństwach, w których toczy się debata religijna - jest zwyczajnie niemożliwe. W klasycznym rozumieniu zakaz bluźnierstwa czy "szydzenia z religii" wiązał się przecież z sytuacją, w której w państwie obowiązywał spójny i (przynajmniej w miarę) wspólny system religijny czy aksjologiczny. Tylko w takiej sytuacji możliwa jest jasna i zdecydowana jego obrona, i to nawet bez potrzeby odwołania się w dotyczących istnienia lub nie rzeczywistości transcendentnej.

Problem polega tylko na tym, że - pomijając już fakt, czy można obecnie mówić o takich połączonych wspólną religią państwach i społeczeństwach – by posłużyć się słowami Johna Rawlsa - "wspólne wszystkim rozumienie i podzielanie jednej rozległej doktryny religijnej, filozoficznej czy moralnej może być trwale utrzymane tylko za pomocą opresywnego użycia władzy państwowej. Jeśli myślimy o społeczeństwie politycznym jako o wspólnocie zjednoczonej w wyznawaniu jednej i tej samej rozległej doktryny, to opresywna siła państwa jest dla wspólnoty politycznej niezbędna".

Współczesne państwo - obejmujące tak różnorodnych światopoglądowo i religijnie obywateli - nie może sobie na taką opresyjność pozwolić, powinno akceptować różnorodność i realny pluralizm.

Zgoda na taką różnorodność zawiera w sobie nie tylko akceptację debaty, wzajemnej krytyki, niekiedy ostrej polemiki, ale także wzajemne szacunek. Jeśli wiadomo, że coś może i będzie ranić, dotykać, krzywdzić pewną, znaczącą część naszych współobywateli, to - w imię zachowania spokoju społecznego, ale i szacunku dla inności - warto unikać najbardziej raniących czy emocjonalnie krzywdzących sformułowań.

Wolność słowa, której z taką zaciętością broni się przy okazji sporu i bluźnierstwa, już dawno jest ograniczona, gdy chodzi o kwestie fundamentalne dla współczesnej kultury. I tak od lat 60. trwa - i bardzo dobrze, że trwa - proces penalizowania wypowiedzi antysemickich, rasistowskich czy homofobicznych, a od lat 90. nawet proces wprowadzania do systemów prawnych zakazu "mowy nienawiści" i surowego za nie karania.

Wolność słowa, wyrażania opinii zostaje tu więc, z pełną akceptacją wszystkich stron debaty, ograniczona a niekiedy zakazana. U podstaw tych rozwiązań leżą, oczywiście, doświadczenia II wojny światowej, a także ukształtowana - w dużej mierze pod jej wpływem i na podstawie zlaicyzowanej chrześcijańskiej koncepcji prawa naturalnego - koncepcja praw człowieka.

Badania nauk społecznych stopniowo uświadamiały, że język, narracja ma znaczenie w budowaniu postaw wrogich pewnym grupom społecznym, a to oznacza, że trzeba je - dla zachowania praw jednostek, ale także bezpieczeństwa społecznego - ograniczać.

I te same zasady mogą i powinny być zastosowane w odniesieniu do religijności.

Tożsamość religijna pozostaje istotnym elementem kształtującym naszą osobowość, nasze samopostrzeganie, nasz stosunek do własnej i cudzych godności. Jeśli więc godzimy się, by poprzez ograniczenia wolności słowa chronić najgłębszą tożsamość osoby związaną z jego rasą, tożsamością seksualną, płcią czy narodowością, to nie widać powodu, by uznać, że religijność powinna być z tych zapisów wyłączona.

Mowa nienawiści niszczy nie tylko ludzi ze względu na ich płeć, ale także ze względu na ich religię. Ochrona praw jednostek zawierać więc powinna także obronę przed szyderstwem z kwestii religijnych czy niszczenia symboli religijnych.

Igrzyska mają być wspólne

Na wywołujący ostre emocje części ludzi wierzących element inscenizacji otwarcia igrzysk olimpijskich warto też spojrzeć z perspektywy czysto politycznej.

Igrzyska mają być - z samej swojej natury - czasem łączenia, a nie dzielenia, czasem, gdy ustają wszelkie wojny. A skoro tak, to powstaje pytanie, czy rzeczywiście jasny i oczywisty akt artystycznego uderzenia w emocje wielu chrześcijan, jest zgodny z takim celem igrzysk? Czy rzeczywiście tak otwarte nawiązanie do chrześcijańskiej symboliki, dodatkowo uzupełnione odwróceniem jego znaczenia, nie jest w istocie uznaniem otwarcia igrzysk za przestrzeń wojny kulturowej, w której tradycyjnie myślący chrześcijanie mogą być zaatakowani czy zaczepieni? I czy rzeczywiście nie może istnieć, ani jedna przestrzeń, w której spokój społeczny i powstrzymanie się od realnych i głębokich cywilizacyjnych sporów nie mogłyby być rzeczywistością?

Jeśli igrzyska olimpijskie mają łączyć, to warto o tym także myśleć. Emocjonalne prowokowanie tradycyjnie myślących chrześcijan z pewnością nie jest drogą do budowania wspólnej przestrzeni społecznej.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

*Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podkastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
igrzyskaparyżostatnia wieczerza
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (830)