"To dzięki mnie ujawniono porywaczy Olewnika"
- Chcę przekonać komisję śledczą, że to moje działania doprowadziły do ujawnienia porywaczy Krzysztofa Olewnika i uporządkowania całego śledztwa - zeznał przed komisją śledczą prokurator
Radosław Wasilewski, który przejął to śledztwo we wrześniu 2004 r., gdy Olewnik od roku już nie żył.
- Tragedia taka jak ta sprzyja uproszczeniom. Chcę dowieść, że to moja praca doprowadziła do uporządkowania sprawy i ujęcia rzeczywistych sprawców tej zbrodni - mówił Wasilewski. Prowadził on śledztwo w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika do maja 2006 r., gdy sprawę przekazano specjalizującej się w wykrywaniu porwań Prokuratorze Okręgowej w Olsztynie.
- Nie mogę się pogodzić, że w mediach mówiono, iż w Olsztynie w kilka miesięcy udało się znaleźć sprawców, a w Warszawie nie zrobiono nic - mówił Wasilewski dodając, że ma za złe ówczesnemu Prokuratorowi Krajowemu Januszowi Kaczmarkowi za to, że "bez uzasadnienia" przeniósł sprawę do Olsztyna.
Wasilewski podkreślił, że to on - po zbadaniu wszystkich możliwych wątków - wykluczył wersję sfingowania przez Olewnika swego porwania i przyjął za jedyną - porwanie dla okupu. Pracował z nową grupą śledczą powołaną z CBŚ i - jak zaznaczył - do dziś jest przekonany o "profesjonalizmie i czystości intencji" członków z tej grupy.
- Zbadałem anonim przesłany do prokuratury (wskazywał on porywaczy już na początkowym etapie sprawy, ale śledczy nie robili z niego wcześniej użytku - przyp. red.) i billingi rozmów, co doprowadziło do zatrzymania porywaczy - dodał warszawski prokurator.
"Była wielka dezinformacja w śledztwie"
Jak dodał prokurator, skala dezinformacji i tzw. wrzutek, jakie prowadzący śledztwo ws. Krzysztofa Olewnika musieli weryfikować, była olbrzymia i precedensowa w polskim wymiarze sprawiedliwości.
- Zastanawiałem się wiele razy, kto miał tyle sił, środków i możliwości, by dokonywać tych "wrzutek" - zeznał prok. Wasilewski. Zauważył, że chodzi tu nie tylko o fałszywe informacje pozyskiwane przez policjantów drogą operacyjną, ale i świadków składających nieprawdziwe zeznania i kierujących śledztwo na ślepy tor.
Prokurator przyznał, że jeden z członków policyjnej grupy śledczej przez dłuższy czas wstrzymywał się z przekazaniem prokuraturze ważnej wiadomości o istnieniu nagrania z kamery przemysłowej, na której może być widać, kto kupuje duplikat karty SIM Krzysztofa Olewnika, z której dzwonili potem sprawcy.
Pytany przez wiceszefa komisji Zbigniewa Wassermanna (PiS) zeznał, że prowadząc śledztwo nie zajmował się wyciąganiem konsekwencji wobec tego policjanta. - Nie mieliśmy na to czasu. Prowadziłem śledztwo w przekonaniu, że Krzysztof Olewnik żyje. Miałem zaufanie i uznanie dla pracy policji, dzięki której za moich czasów doszło do przełomu w tej sprawie - dodał Wasilewski.
Krzysztofa Olewnika porwano w 2001 r. Sprawcy więzili go przez wiele miesięcy, potem postanowili zabić. Już po tym jak został zamordowany, jego rodzina - upewniana przez bandytów, że Krzysztof żyje - zapłaciła 300 tys. euro okupu za jego uwolnienie. Rodzina ma największe pretensje do władz o to, że na początkowym etapie sprawy prowadzono ją niefrasobliwie, zajmowano się pobocznymi wątkami i forsowano wersję o tym, że Olewnik - mając problemy w biznesie i życiu osobistym - sfingował swoje porwanie. Dopiero po kilku latach śledczy uwierzyli, że tak nie było.