Tłumaczka migowego oszukała wszystkich. Kuriozum na konferencji
Konferencja prasowa policji w Tampie w USA przyciągnęła uwagę internautów i mediów na całym świecie. Wszystko za sprawą tłumaczki języka migowego, tłumaczącej słowa komendanta. A raczej nie tłumaczącej, bo znaki, które pokazywała były wyssane z palca.
Sprawa morderstwa wstrząsnęła amerykańskim miastem, a zorganizowane przez policję spotkanie transmitowane "na żywo" miało być jej zamknięciem. Poważny komendant tłumaczył, co się wydarzyło i jaki wyrok czeka sprawcę. Obok stała tłumaczka, przekładająca jego słowa na język migowy. Nagranie obiegło internet, bulwersując społeczność Głuchych.
Ekspertka od języka migowego, oceniająca "miganie" tłumaczki stwierdziła, że "machała rękami jakby śpiewała 'Pada śnieg'". Dodała także, że jej zachowanie było "najgorszym", co do tej pory widziała. Dziś chce wiedzieć, czemu szef policji pozwolił na coś takiego.
Zamiast porządnego tłumaczenia Głusi dostali takie zdania, jak: "10 areszt morderstwo las" czy "morderstwo trzy minuty 14 tygodni temu". Nikt nie wie, czy kobieta posiada certyfikat tłumacza Amerykańskiego Języka Migowego. Szefostwo posterunku policji w Tampie w odpowiedzi na pytania mediów, stwierdziło, że "chciałoby pomóc, ale kompletnie nie rozumie przekazu lektorki".
Poprosiliśmy o komentarz Magdalenę Bielak-Kościńską, szefową firmy EduPJM, prowadzącej kursy języka migowego. - Poważne instytucje wybieraja osoby, ktore nie posiadaja kwalifakcji lub certyfikatów. Biorą ich aby tylko przetłumaczyć, nie sprawdzają ich umiejętnosci i czesto dochodzi do wpadek - mówi nam. - Kilka lat temu na pogrzebie Mandeli była podobna sytuacja. Nie chodzi o to, żeby mieć tłumacza, przekonywać, że jest równourawnienie i że jest dostep do informacji albo że to szczególna pomoc dla osob slabszych. Nie o to chodzi, trzeba sprawdzic znajomość języka, tak jak w przypadku języków fonetycznych, np. angielskiego czy francuskiego - podkreśla Bielak-Kościńska.