PolskaTłumacz Terry'ego Pratchetta: świat stał się smutniejszy

Tłumacz Terry'ego Pratchetta: świat stał się smutniejszy

Terry Pratchett był swego rodzaju zjawiskiem, pisarzem często niedocenianym za humorystyczną formę książek, choć były świetne literacko i poruszały poważne tematy. To wielka strata, świat stał się smutniejszy - mówi Piotr W. Cholewa, tłumacz zmarłego pisarza fantasy.

Tłumacz Terry'ego Pratchetta: świat stał się smutniejszy
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | ALESSANDRO DELLA BELLA

Terry Pratchett, twórca znanego cyklu "Świat Dysku", autor ponad 70 książek zmarł w wieku 66 lat na rzadką odmianę choroby Alzheimera. W ocenie jego tłumacza był swego rodzaju zjawiskiem, a zaletą jego książek była możliwość odczytywania ich w warstwie dosłownej, ale też wnikania głębiej i doszukiwania alegorycznych znaczeń.

- W obu przypadkach były ciekawe. Jego śmierć jest wielką stratą i myślę, że wielu doceni go dopiero w wyniku jego nieobecności. Bo był jednak trochę niedoceniany, zwłaszcza przez krytykę. Spotykałem się z opiniami 'Czytałem Świat Dysku, nawet mi się podobał, ale potem przeszedłem do poważniejszej literatury'. A to przecież była świetna literatura, w której poruszał naprawdę poważne tematy, choć pod płaszczykiem humoru - mówił Cholewa.

Przyznał, że po śmierci pisarza świat "stał się trochę smutniejszy". - I to jest przykre. Wszyscy wiedzieliśmy, że to nastąpi, raczej wcześniej niż później, ale to nie zmniejsza tego szoku. Bardzo go lubiłem także jako człowieka i jest mi strasznie przykro, że już go nie zobaczę - zaakcentował tłumacz.

Jak wspominał, w ubiegłoroczne wakacje był na konwencie miłośników Pratchetta w Manchesterze. - Miałem nadzieję go jeszcze zobaczyć, bo niestety wszyscy obawialiśmy się, że to już ostatni raz, ale nie przyjechał. Przysłał jednak rozmowę nagraną z nim w przeddzień. I szczerze mówiąc, brzmiał w niej jak dawny Terry, umysłowo wydawał się w świetnej formie. Natomiast fizycznie wyglądał marnie. Jednak widać było, że są takie książki, które jeszcze rozpaczliwie chce napisać - opowiadał Cholewa.

Przypomniał, że wiele wątków zarówno w "Świecie Dysku", jak i w nowym cyklu pisarza o Nowej Ziemi pozostało otwartych. - Chociaż rzeczywiście w ostatnich książkach ze "Świata Dysku" było widać, że starał się zamykać pewne wątki. "Niuch" jest przecież rodzajem pożegnania z komendantem Vimesem, który odkrywa życie poza Strażą. Wszyscy liczyliśmy, że się wyjaśni, co się stanie z samym Ankh-Morpork, głównym miastem cyklu, bo przecież Patrycjusz się starzeje. Chociaż były opinie, że może zostać wampirem i rządzić wiecznie. Chyba już się nie dowiemy - zauważył tłumacz.

"Jeszcze wiele chciał napisać"

Jednak - jak podkreślił - podczas ubiegłorocznego konwentu Pratchett zapowiadał wydanie nowej książki poświęconej jednej z bohaterek cyklu, Tiffany. Miała nosić tytuł "Korona pasterza", brytyjskie wydawnictwo pisarza zapowiada, że ma ukazać się jeszcze w tym roku.

- Przysłał nam wtedy jako ciekawostkę pierwszych parę stron. Było też pytanie czy pisze jakąś nową książkę. Odpowiedział, że tak, a pytany czy może coś o niej powiedzieć powiedział "nie, kupcie sobie". To było zupełnie w jego starym stylu - zaakcentował Cholewa.

Jego zdaniem widać było, że Pratchett jeszcze wiele chciał napisać. Jego nowy cykl o Długiej Ziemi pisany wspólnie ze Stephenem Baxterem miał być planowany na pięcioksiąg (dotąd wydano trzy książki - przyp. red.). - Pomysłem byłoby, gdyby już sam Baxter zdecydował się chociaż na domknięcie wątków, chociaż podobno dotąd nie dogadali się jak cykl ma się kończyć. Spuściznę Pratchett pozostawił córce Rhiannie, jednak nie sądzę, by chciała kontynuować jego prace, chociaż trochę zajmuje się pisaniem - ocenił tłumacz.

Pożegnanie

Jak dodał, na wspomniany konwent, by "wynagrodzić swoją nieobecność" Pratchett wydał też małą książeczkę dla uczestników w nakładzie 888 egzemplarzy, bo "ósemka to magiczna liczba w 'Świecie Dysku'". - Ona też robi takie wrażenie pożegnania, bo pisarz dziękuje w niej wszystkim, z którymi kiedykolwiek pracował. Łącznie z Joshem Kirbym, już zmarłym autorem wspaniałych ilustracji okładek jego książek - mówił Cholewa.

Wspominając pracę nad tłumaczeniem książek Pratchetta, podkreślił, że było w nich dużo nawiązań i cytatów. - Szczerze powiem, że gdyby nie koledzy z Anglii, to bym sobie nie poradził, bo część z nich odnosiła się do rzeczy u nas mało znanych. Było wiele nawiązań do filmów czy zespołów muzycznych. Tu szczególnie było mi trudniej, bo on był o pokolenie starszy ode mnie. Także niektóre filmy kultowe w Anglii, nie miały aż takiego statusu u nas. Miał też wiele odniesień do kultury masowej - opowiadał.

Przyznał, że książki Pratchetta zawsze bardzo fajnie mu się czytało i był okres, że znał nawet cztery do przodu, w stosunku do tego, co tłumaczył. - Natomiast podczas samych tłumaczeń zawsze zdarzały się zagadki i niespodzianki. Kiedyś do niego napisałem z takim drobnym pytaniem, czy jakaś postać będzie występować dalej, bo wtedy przydałoby się przetłumaczyć nazwisko. Opisał "Teraz nie planuję, ale wiesz jak jest. Może za trzy lata zrobię powieść tylko o niej". Taki był - powiedział tłumacz.

"Mieć dobry żart"

- Kiedyś napisał, że kiedy chce się mieć dobry żart, to się bierze schemat i albo trzeba go przełamać z hukiem albo potraktować absolutnie dosłownie. W jednym z tekstów np. wspomina, że ktoś kiedyś wymyślił, że Stonehenge to był taki wielki kamienny komputer. I w jednej z książek Pratchetta jest druid, konserwator komputerów. Opowiada o Stonehenge jako o prawdziwym komputerze, któremu oprogramowanie siada, ale nadal to triumf technologii krzemu - relacjonował Cholewa.

Zresztą sam pisarz był fanem nowoczesnej techniki. - Pamiętam jego trzy przyjazdy do Polski. Za każdym razem miał ze sobą mały komputer do pisania. I za każdym razem bardziej nowoczesny. Lubił być na bieżąco. Chwalił się też, że jego domowy komputer ma sześć monitorów. Mówił, że kiedyś miał cztery, ale kiedy się dowiedział, że jego agent też ma tyle - musiał być lepszy. Miał jednak też mnóstwo książek papierowych, bo cenił też tradycyjne formy - zaznaczył tłumacz.

Fan astronomii

Pratchett w dzieciństwie był fanem astronomii, miał nawet mały teleskop. - Ale potem postanowił zostać pisarzem. Miał 13 lat kiedy sprzedał pierwsze opowiadanie. A ponieważ wszyscy mówili, że ciężko się utrzymać z pisania, postanowił zostać dziennikarzem, a pisać na boku. Robił różne rzeczy zanim został także rzecznikiem prasowym elektrowni atomowej. Z anegdot z tego okresu mówił, że znajomi fizycy z piętra wyliczyli, że według przepisów pracownicy elektrowni nie mogą spędzać urlopów w Walii bez ubrań ochronnych w związku z tamtejszym wysokim naturalnym promieniowaniem granitu - wspominał Cholewa.

Pisarz - jak mówił - chwalił się też, że kilka razy dostał doktorat honoris causa, a edukację tak naprawdę skończył na poziomie naszej matury. - Ale był człowiekiem niezwykle ciekawym świata i miał masę wiedzy o rzeczach, które go interesowały, bo się sam dokształcał, ale tylko na temat interesujących go kwestii. Chociaż nawiasem mówiąc prawie wszystko było dla niego ciekawe - przyznał tłumacz.

Entuzjasta orangutanów

Pratchett był też entuzjastą orangutanów, aktywnie wspierał fundację je chroniącą. - Amatorskie zespoły teatralne często wystawiały sztuki na podstawie jego książek. Zawsze kazał się o tym zawiadamiać i wymagał by wpłacić odpowiednią kwotę na konto tej fundacji. Była ona specjalnie wyliczona w zależności od ilości sal, liczby biletów. Kiedyś zapytałem co z teatrami totalnie amatorskimi, które nie sprzedają biletów. Odpowiedział "To proste. Wtedy mówimy, że robimy składkę i puszczamy kapelusz po sali" - mówił Cholewa.

Tłumacz pracuje obecnie nad przekładem starych nieliterackich tekstów pisarza. - To głównie jego felietony, wystąpienia i wykłady. Są tam też np. dwa krótkie opowiadania z czasów młodzieńczych - dodał. Jak zapowiedział, książka powinna się ukazać w kwietniu.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)