Terroryzm - zagrożenie medialne czy rzeczywiste?
Terroryzm z natury musi być medialny, nie byłoby terroru, gdyby nie towarzyszył mu rozgłos. Nie jest to też wymysł nowy. Dawniej, zanim okrutne armie docierały pod mury grodów i miast, często wyprzedzała je legenda zbrodni, których po drodze dokonywały. Tak może być i dzisiaj, z mediów dowiadujemy się ciągle o jakichś zamachach w Europie, co potęguje nasze poczucie zagrożenia. A przecież wystarczy rzut oka na proste statystyki, żeby przekonać się, że w ubiegłym wieku wydarzeń terrorystycznych było znacznie więcej - pisze w komentarzu dla Wirtualnej Polski Jan Wójcik, założyciel portalu Euroislam.pl i stowarzyszenia Europa Przyszłości.
Polecamy również: Szokujący postulat "Rzeczpospolitej" - strefy szariatu w całej Europie
Te proste dane liczbowe mówią, że w latach 70. na terenie naszego kontynentu co roku dochodziło do 1000 zamachów. Jeszcze do połowy lat 90. było to nawet 500 zamachów rocznie, czyli około 10 na tydzień. Cóż to więc jest w porównaniu z bezpieczeństwem, które mają teraz zagwarantowane mieszkańcy Paryża, Nicei, Londynu, Madrytu, Monachium, czy podróżujący w pociągach w Bawarii. Według ekspertów psychologii społecznej bardziej odczuwamy to zagrożenie na poziomie emocjonalnym, ponieważ jest wzmocnione poprzez medialny przekaz, który dostarcza nam samych krwawych obrazów, bez statystyk, bez pokazania konsekwencji dla zamachowców.
A to jeszcze nie wszystko. W nadbałtyckich kąpieliskach utonęło już więcej osób niż zginęło w atakach terrorystycznych w Europie w całym 2016 roku. Mało? Zestawmy to więc z ofiarami pijanych polskich kierowców na drodze, tych jest znacznie więcej. W ten sposób udowadnia się, że terroryzm nie jest tak istotnym zagrożeniem, żeby się nim przejmować, ani też specjalnie o nim dyskutować w kontekście decyzji politycznych o przyjęciu uchodźców czy imigrantów.
Problem w tym, że statystyka nie jest prostą nauką. Nie po to studiuje się ją na wyższych uczelniach, żeby pierwszy z brzegu ignorant kłuł w oczy średnią arytmetyczną czy zwykłym porównaniem zbiorów. Co więcej - zbiorów zupełnie nieprzystających do siebie, jak w przypadku porównywania gruszek z jabłkami. Oczywiście możemy zrobić zestawienie przyczyn śmierci w naszym kraju. Tylko jeśli okaże się, że najczęstszą przyczyną śmierci są choroby układu krążenia, nie będziemy już łatać dróg, budować autostrad i zlikwidujemy miejsca pracy nadmorskich ratowników?
Kolejnym aspektem, którego nie biorą pod uwagę autorzy takich porównań, jest możliwość zarządzania danym ryzykiem. Idę na plażę, czerwona flaga, nie kąpię się. Odżywiam się zdrowo, nie palę papierosów, uprawiam sport, serce pracuje. Jeżdżę ostrożnie, stosuję zasadę ograniczonego zaufania itd. W tym przypadku państwo też musi pomóc: lepiej jest, jak powstaje sieć szerokich autostrad, a policja bezpardonowo eliminuje pijanych kierowców z dróg, bo rzeczywiście trudno ustrzec się przed kimś takim na drodze. Ale są i ludzie, którzy przy okazji świąt rezygnują z podróży samochodem lub wyjeżdżają dzień wcześniej, żeby zminimalizować ryzyko.
A jak jest z terroryzmem? Co sami możemy tu zrobić, a co musi zrobić państwo? I najważniejsze - jak bezpieczne czasy XXI wieku różnią się od tych niebezpiecznych XX wieku? Przede wszystkim sami nie możemy wiele. Można nauczyć się zachowania w sytuacji zagrożenia, co zwiększy nasze szanse. Ale może to i tak okazać się niewystarczające, podobnie jak w przypadku znalezienia się na wąskiej drodze z jadącym z naprzeciwka pijanym kierowcą. Tu bardziej musimy polegać na państwie, którego zadaniem jest zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa. Zdaniem komentatorów, podpierających się prostymi statystykami, z tego zadania państwo wywiązuje się ponoć lepiej niż kiedykolwiek. Możliwe, że to prawda, ale równie prawdopodobne jest, że zagrożenie dla przeciętnego obywatela jest większe niż kiedykolwiek.
Statystyki przekonujące o bezpieczniejszej niż kiedykolwiek Europie podważyliśmy na portalu Euroislam, podobnie zrobił później "Dziennik Gazeta Prawna". Proste zestawienie liczby zamachów daje pewien obraz, ale bez analizy jakościowej będzie on zafałszowany. Obydwu redakcjom po analizie największej bazy zamachów Global Terrorism Database nasuwają się podobne wnioski. Terroryzm ostatniej ćwiartki XX wieku ograniczał się głównie do dwóch państw: Hiszpanii i Wielkiej Brytanii i związany był z konfliktami etnicznymi, dlatego jego cele były przewidywalne, a zasięg działania ograniczony.
Skala ofiar śmiertelnych w zamachach dokonywanych przez ugrupowania terroryzmu etnicznego i lewackiego była też nieporównywalnie mniejsza. Ofiarą ataków rzadko padały osoby, które przypadkowo znalazły się w danym miejscu. Lewackie ugrupowania w Niemczech często "pracowały" przez dwie dekady, a i tak nie osiągnęły wyniku, który w jeden dzień odnotowało Państwo Islamskie w Paryżu. Jak podpowiada "DGP", jedyny krwawy zamach dokonany przez wywodzące się z Europy ugrupowanie, jaki miał miejsce we wspomnianym 20-leciu, to zamach neofaszytów z Nuclei Armati Rivoluzionari w sierpniu 1980 roku w Bolonii. Większość zamachów powodujących śmierć na wielką skalę w wieku XX została do Europy wprowadzona przez ugrupowania bliskowschodnie, chociaż odwołujące się bardziej do ideologii lewackiej lub nacjonalizmu niż religijnej (np. ugrupowania palestyńskie Abu Nidala). To zmienia perspektywę na te proste, wydawać by się mogło, porównania.
Czy ma to jednak znaczenie, pod cyrografem jakiej ideologii podpisał się zamachowiec krwią ofiar? Dla służb państwowych, które mają nas przed nim zabezpieczyć, tak. Terroryzm motywowany etnicznie też był w pewien sposób ryzykiem, którym można było zarządzać. Poza rutynowymi działaniami służb bezpieczeństwa i wywiadu doszło do zaangażowania w proces polityczny środowisk powiązanych z organizacjami terrorystycznymi ETA i IRA. Proces pokojowy, autonomia i inne koncesje polityczne ograniczyły rozlew krwi. O czym będziemy jednak dyskutować z religijnymi fanatykami Państwa Islamskiego czy Al-Kaidy? Jak spełnić żądania domagających się nawrócenia, walczących w imię wyrównania rachunku krzywd (wyimaginowanego czy rzeczywistego), chcących przybliżyć apokaliptyczny konflikt? Jak wyrwać ze szponów terroryzmu osoby, które przeszły pranie mózgu jak w sekcie?
Ci, którzy chcą byśmy uwierzyli w bezpieczniejszą niż kiedykolwiek Europę, na te pytania zapewne nie mają odpowiedzi. Zdają się za to przedstawiać bardzo proste zestawienia, żeby stłamsić tak potrzebną dzisiaj dyskusję. Okazało się bowiem, że uchodźcy zostali wykorzystani do przemycenia wśród nich uśpionych dżihadystów. Na alarm bije wywiad niemiecki i włoski, francuski zaś podaje konkretne nazwiska zamachowców z Paryża i Brukseli, którzy wykorzystali ludzki potok, by przedostać się wraz z nim do Europy. Służby bezpieczeństwa prawdopodobnie przeciążone są ponad miarę, bo poza zagrożeniem terrorystycznym związanym ze zradykalizowanym drugim i trzecim pokoleniem imigrantów, muszą zajmować się sprawdzaniem nowych przybyszów. Do tego dochodzą coraz liczniejsze konflikty imigrantów z autochtonami, a także konflikty wewnątrz grup imigranckich.
Wreszcie kolejny problem: jak radzić sobie ze zradykalizowaną młodzieżą muzułmańską, salafickimi ugrupowaniami i islamem politycznym, które ciągle sączą w uszy muzułmanów pieśń o krzywdzie, jakiej świat islamu doznaje ze strony Zachodu? Kiedy zacznie zamykać się ich meczety, może to powodować radykalizację postaw. Kiedy zacznie się wydalać kaznodziejów nienawiści oraz wprowadzi się ograniczenia manifestacji islamizmu w sferze publicznej, nie zostanie to dobrze przyjęte. Wszystko to stanie się powodem do umacniania obrazu Zachodu jako wroga islamu. To pierwszy etap w procesie radykalizacji, z którego - przy odpowiednich warunkach i przy udziale rekrutujących - wyrastają terroryści.
Na dodatek jest jeszcze Turcja, członek NATO, niedoszły członek Unii Europejskiej, która jest przekonana o spisku Zachodu, a przynajmniej USA, mającym na celu jej zniszczenie. I to nie żart, takie zdanie padło nawet z ust muzułmańskiego doktora, wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tymczasem to piąta kolumna tureckich imamów, sterowana przez tureckie ministerstwo ds. religii, sprawuje rząd dusz w niemieckich i austriackich meczetach. Jak przyjmą krytykę posunięć tureckich władz, które chociażby ostatnio pozwoliły na seks z osobami poniżej 15 lat? I ostanie pytanie: czy Erdogan zrealizuje groźby wysłania kolejnej partii imigrantów do Europy, czy też sami zezwolimy na bezwizowy ruch Turków i spotkamy się z falą kurdyjskich uchodźców, których prezydent Turcji "produkuje" od roku?
Wygląda więc na to, że Europa siedzi okrakiem na beczce prochu, a zagrożenie terroryzmem nasili się, zamiast osłabnąć. Można też jednak zarzucić mi, że straszę, że buduję negatywny obraz, a terroryzm, w porównaniu z zagrożeniem ze strony pijanych polskich kierowców, ma wymiar głównie medialny. Europa jest bezpieczniejsza niż kiedykolwiek po II wojnie światowej, potwierdzają to przecież statystyki, koniec dyskusji.