Ten las zabrał życie trzech pokoleń. Mówi się, że za kapliczką gasną silniki
Leśną szosę przecinają pędzące samochody. Krążą też legendy, że spokój zakłóca coś jeszcze: tajemnica, przez którą giną ludzie. Po jednej stronie lasu wierzą w pecha. Po drugiej są jednak tacy, którzy trzy razy się żegnali, gdy szli leśną drogą.
Przez las wiedzie wąska szosa. Na jednym końcu podkarpacka wieś Gniewczyna, na drugim Jagiełła. W połowie stoi uschnięta sosna. Pourywane konary sterczą z poskręcanego pnia. Otaczają ją znicze, kwiaty i figurka Chrystusa. To dla miejscowych świętość.
Mówi się, że dawniej sosna ocaliła życie jednego z chłopów. Szedł wtedy pustą drogą. Był wczesny ranek, a on spieszył się na roraty. Nie dotarł, bo zaatakowała go wataha wilków. Uratował się wskakując na gałąź.
Wtedy w sośnie wykuto kapliczkę. Zaczęły stawać przed nią kondukty pogrzebowe. Modlono się tam o dusze zmarłych.
Później jednak las był świadkiem wydarzeń, które wstrząsały obiema wsiami: zamordowano Żydówkę i jej dziecko, samochody roztrzaskiwały się na drzewach. A w końcu ginęli po kolei członkowie jednej rodziny...
Dziadek, ojciec, syn…
Trzy pokolenia. Dziadek, ojciec i syn. Najpierw zginął Władysław. Potem jego zięć Jan. Niedawno wnuk Sylwester.
Władysław jechał załadowanym drewnem wozem. Wsiedli na niego w parę osób, ale wcześniej trochę popili. Władysław zleciał z wozu, gdy byli tuż przy lesie. Drewniane bele go przygniotły i zmiażdżyły kręgosłup. Zmarł po paru dniach.
Jan przepinał kolejowe wagony w zakładach na skraju lasu. Wtedy miało go tam nie być. Dorabiał sobie jako grabarz i tamtego dnia przygotowywał się do pochówku. Ale szef powiedział: leć na zakład, wagony trzeba przepiąć. Ubrał więc robocze ciuchy i poleciał. A wagon go potrącił i spłaszczył. Zginął na miejscu.
Sylwester mknął samochodem po wąskiej szosie. Spieszył się do dziewczyny, którą miał zawieźć na wieczór panieński. Tuż za leśną kapliczką roztrzaskał się o drzewo. Nie miał żadnych szans.
Po jednej stronie lasu wierzą, że to tylko pech. Po drugiej zaś opowiadają, jak między drzewami przemyka postać w czarnym kapeluszu.
Za kapliczką gasły silniki
Mijamy kapliczkę. Kwiaty, znicze, zawieszony na pniu różaniec. Parę kroków dalej znów znicze. I nowy, wbity niedawno krzyż.
- W tych drzewach coś jest… - mówi kobieta, która spaceruje wzdłuż szosy.
Raz jechała tędy z mężem. Była ciemna noc, środek zimy, padał śnieg. Nagle przemknęła obok nich czarna postać na rowerze. Wyłoniła się z gęstych drzew. Okryta była czarną chustą, a na głowie miała kapelusz.
- Na własne oczy tę postać widziałam - kobieta przystaje. - Wyglądała jak starsza pani, ten kapelusz miała jakby meksykański, a tak starego roweru w życiu nie widziałam.
Minęli ją też drugi raz, gdy wracali do domu. Patrzyła na zjawę z przerażeniem. Od tamtej pory nie przekroczyła granicy lasu po zmroku.
- Chłopcy jeździli tu nocami na skuterach. I gasły im silniki - mówi z przejęciem, gdy idziemy dalej w stronę wsi.
A jeździli często, bo pracowali w piekarni po drugiej stronie lasu. Zdarzało się, że zmiany mieli w środku nocy. Wtedy, gdy mijali kapliczkę, silniki gasły.
- Mówią, że jakieś to nawiedzone… - kobieta zamyśla się, spoglądając za siebie w las. - Widzi pan ile tu wypadków…
Babce się przyśniło
Po drugiej stronie jest podobnie: psy szczekają, pieją koguty. Ponad niskie domy wybija się okazała parafia. To Gniewczyna.
Siwowłosy mężczyzna przechadza się po zagraconym podwórku. - Jak żem tam łaził pijany, to żem nic nie widział, niczego się nie bał - zapewnia nas ochrypłym głosem i opiera się o bramę. - Ja mogę mieć halucynacje, ale tylko przed piciem.
- Ludzie tak mówią, że fatum jakieś… - zamyśla się kobieta w sklepie. - Tylko z jakiego powodu? To wszystko dobre ludzie były. Nieszczęśliwe wypadki i tyle.
Za rogiem sklepu zaczyna się wąska ścieżka która prowadzi do cmentarza. Dalej widać już tylko połacie pól i las.
- Wcale nie mamy więcej zamówień przez las - narzeka kamieniarz, który kończy przycinać granitowe płyty. - Teraz to w ogóle cienko się interes kręci.
Wokół porozrzucane są bezimienne nagrobki. Dwóch pracowników przewala łopatami gruz wysypany na podwórku.
- Ojciec zginął, dziadek zginął, teraz wnuk… Tak widocznie miało być.
Trzy razy się żegnał, jak przez las szedł
Znów mijam kapliczkę. Kwiaty, znicze, zawieszony na pniu różaniec. Parę łuków leśnej szosy i już widać zabudowania po drugiej stronie.
Panią Kazię odrywam od pryskania ziemniaków. - Tyle tej stonki… - wzdycha i zdejmuje swoje oprzyrządowanie.
- Chciałbym porozmawiać o lesie - mówię, stając w progu stodoły.
- Ach, las… - Kazia wskazuje ręką ławeczkę pod ścianą.
Siadamy wpatrzeni w psa, który szczeka na biegającą w kółko kurę. W chlewie za nami kwiczą świniaki.
- Mówili, że jak chłop szedł przez las, to się żegnał trzy razy. Na początku, w środku i na końcu. Szedł do roboty i ino się żegnał, bo się bał.
Pies zaczyna szarpać starą gumową rękawicę. Kazia odwraca się w moją stronę.
- Bał się postaci przy kapliczce... Czarnej i niemej.
Ludzie mówią też, że kapliczki nic nie zniszczy. Próbowali sosnę ściąć żołnierze. Zostały tylko ślady po siekierach na pniu. Przyszła raz wichura, to powyrywała drzewa wokół, a sosna przetrwała nietknięta.
Po nierównym chodniku jedzie mężczyzna. Podskakuje na siodełku swojego roweru. - Zanim dziadek zmarł, to babce się śniło, że widziała ich trzech, gdy szli razem w lesie - rzuca zagadkowo.
Tajemnica nieznana w ogóle
Dla jednych nad lasem ciąży fatum, dla innych to po prostu pech. A są i tacy, którzy mówią, że tej tajemnicy nie poznamy nigdy.
Znów kapliczka. Kwiaty, znicze, parę łuków. Przejazd przez tory na drugą stronę.
- Niektóre wypadki są niewytłumaczalne - oznajmia mężczyzna, drapiąc się po głowie zapalniczką.
Przez kilkadziesiąt lat był kierowcą autobusu. Raz w jego zajezdni jeden kierowca przypadkiem przejechał drugiego. Dostał obłędu, bo zabił najlepszego kolegę. Mieszkali niedaleko siebie, razem służyli w wojsku.
Był tam też Romek, co właśnie emeryturę miał zacząć. Po ostatnium dniu pracy szedł zadowolony do domu. Zmarł w nocy. Dlaczego? Nie wiadomo.
Nawet droga, na której stoimy, co kilkaset metrów zabierała czyjeś życie.
- Śmierć przychodzi znienacka... Ta tajemnica śmierci jest w ogóle nieznana - ciągnie dalej mężczyzna.
Poza legendą, w którą obrósł pobliski las, skłania on mieszkańców do refleksji: śmierć jest blisko. Nie wiadomo kiedy i po kogo przyjdzie. Może zabierze każdego członka rodziny, jednego po drugim... Może zginą tuż obok siebie...
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Syryjscy uchodźcy w Jordanii. Życie jest silniejsze od wojny