Telefon wsadził go do aresztu
Prawie trzy miesiące przesiedział w łódzkim areszcie mieszkaniec Gliwic, bo niesłusznie podejrzewano go o udział w porwaniu i wymuszeniu okupu. Co go obciążyło? Piętnastocyfrowy numer, który identyfikuje każdy telefon komórkowy. Jego obrońca mecenas Piotr Dębski przyznaje, że przez prawie 30 lat pracy w tym zawodzie nie spotkał się z taką sprawą: - Najbardziej wstrząsające jest, że mogło się to przydarzyć każdemu z nas.
W czerwcowy poranek 27-letni Robert Z. jechał swoim samochodem, gdy nagle drogę zajechał mu inny. Wyskoczyli z niego dwaj mężczyźni, wyciągnęli go z samochodu, przeszukali, zakuli w kajdanki. Jeden z policjantów napisał potem w notatce: "W czasie zatrzymania użyto siły fizycznej w postaci chwytów obezwładniających oraz kajdanek".
- Myślałem, że zostałem uprowadzony, a tymczasem usłyszałem, że to ją uczestniczyłem w jakimś porwaniu - mówi dziś.
Skutego Roberta przewieziono do Łodzi. Tam usłyszał zarzut: między 14 a 24 czerwca ubiegłego roku w porozumieniu z innymi osobami brał udział w porwaniu łodzianina i wymuszeniu od jego ojca 70 tysięcy dolarów za jego uwolnienie.
Nie przyznał się do winy: - Nigdy w życiu nie byłem w Łodzi, ani w okolicach - tłumaczył przesłuchującym.
Szczegółowo wypytywano go o telefony komórkowe, które posiadał on i jego żona. Główny dowód, jakim dysponowała prokuratura, to informacje, uzyskane od operatora sieci telefonii komórkowej: wykaz połączeń z numerem ojca porwanego i IMEI telefonu, z których je wykonywano. Wynikało z nich, że to z aparatu, który był w posiadaniu Roberta Z., kontaktowano się z rodziną uprowadzonego. Tłumaczył, że jeden telefon mu ukradziono, ale nie przekonał prowadzących śledztwo, że jest niewinny...
Prokuratura wystąpiła więc z wnioskiem o aresztowanie go. Krzysztof Kopania z łódzkiej Prokuratury Okręgowej: - Na tamtym etapie wniosek wydawał się uzasadniony. Podejrzanemu postawiono bardzo poważne zarzuty, zagrożone surową karę. Jego wersja wymagała zweryfikowania. Istniała obawa, że na wolności mógłby utrudniać postępowania i kontaktować się z innymi uczestnikami porwania.
Dwa dni później sąd przyznał rację prokuraturze i aresztował go na trzy miesiące. - Myślałem, że w więzieniu siedzą tylko winni ludzie. Teraz wiem, że mogą tam trafić także niewinni. Ja nawet mandatu za złe parkowanie w życiu nie zapłaciłem - mówi.
W areszcie na ul. Smutnej inni osadzeni mówili do niego: - Chłopie, co ty tu robisz? Przecież po twarzy widać, że nic złego nie mogłeś zrobić.
Mecenas Piotr Dębski: - Jaki tam z niego porywacz. Porządny, młody człowiek. Gdy trafił do aresztu, świat mu się zawalił na głowę.
Nie kłamał
Robert Z. odwołał się od decyzji o aresztowaniu: - Nie jestem w stanie dokładnie sprecyzować, co się działo z telefonem i kto mógł wejść w jego posiadanie. Ja nigdy go nie pożyczałem, ale też nie wiem, kto bez mojej wiedzy mógł go użyć. Nigdy nie miałem styczności z policją i nigdy nie zadawałem się z elementem przestępczym.
O uchylenie aresztu wnioskował też jego obrońca. - Gdyby mój klient wysyłał SMS do rodziny porwanego z swego telefonu, próbowałby go raczej zniszczyć lub ukryć, a nie nosił przy sobie - argumentował adwokat.
Prowadzący śledztwo zaczęli sprawdzać wersję Roberta Z. i coraz więcej wskazywało na to, że nie kłamał. Uprowadzony mężczyzna nie rozpoznał w nim porywacza, nie zidentyfikował także jego głosu. Ekspertyzy kryminalistyczne potwierdziły, że nie był w Łodzi i nie kontaktował się z innym podejrzanymi. Kropkę nad i postawiły zeznania specjalisty od telefonii komórkowej, zatrudnionego u jednego z operatorów.
Krzysztof Kopania: - Zeznał on, że jest możliwe podrobienie numeru IMEI telefonu, choć wymaga specjalistycznej wiedzy i sprzętu.
W ten sposób w sieci mogą działać dwa i więcej telefony o tym samym IMEI. Przesłuchany ekspert potwierdził, że zmieniony numer komórki, którą posługiwali się przestępcy, mógł być zbieżny z numerem telefonu Roberta Z.
- Na początkowym etapie śledztwa nie braliśmy pod uwagę możliwości zafałszowania numeru IMEI... - przyznaje prokurator Krzysztof Kopania.
W połowie września Robert Z. wyszedł na wolność. Areszt zamieniono na dozór policji, kaucję i zakaz opuszczania kraju. Nie mógł wrócić do pracy ochroniarza, bo Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach, która wydała mu licencję, wszczęła postępowania o jej cofnięcie. Powód? Utrata nienagannej opinii. Nie doszło do tego i teraz Robert Z. znów pracuje w ochronie: - Przed aresztowaniem starałem się o pracę w służbie więziennej, zdałem już testy. To paradoks, że chciano ze mnie zrobić kryminalistę.
Po wyjściu na wolność nie czekało też obiecane przed aresztowaniem bardzo dobrze płatne zajęcie w warsztacie samochodowym. Gdy nie pojawił się w pracy, stanowisko przepadło. Niedoszły chlebodawca napisał: "Mimo pozytywnego przejścia rozmowy kwalifikacyjnej umowę rozwiązano z powodu niestawiennictwa w dniu 1 lipca w celu podjęcia pracy".
W kwietniu tego roku postępowanie umorzono. Prokuratura uznała, że nie popełnił przestępstwa, o które go podejrzewano: "Sprawcy dokonywali zafałszowania informacji, dotyczących telefonów komórkowych, które wykorzystywano do połączeń z ojcem porwanego", napisał prokurator.
Bez komórki
Robert Z. chce teraz, aby państwo wynagrodziło mu pomyłkę swych urzędników. Żeby zapłaciło za krzywdy, brak kontaktu z żoną i maleńkim dzieckiem, utratę intratnego zajęcia i możliwości zarabiania.
- Żadne pieniądze nie wynagrodzą mi tego koszmaru, to się będzie ciągnęło za mną przez całe życie - mówi. - Kilka miesięcy przed aresztowaniem urodziła mi się córka, moje pierwsze dziecko. Nikt nie zwróci mi tego czasu, kiedy rosła beze mnie.
We wniosku, który adwokat skierował w jego imieniu do łódzkiego Sądu Okręgowego, domaga się ponad 31 tys. zł. - Do dnia zatrzymania cieszył się nienaganną opinią w miejscu pracy i sumiennie wykonywał powierzone mu obowiązki - argumentuje adwokat. - Nigdy nie było żadnych wątpliwości co do jego uczciwości. Nigdy nie był karany. Na skutek tymczasowego aresztowania utracił dobre imię, możliwości zarobkowania i zdrowie.
Dziś ani Robert Z., ani jego żona nie mają telefonu komórkowego: - Nie chcemy mieć z tymi urządzeniami nic wspólnego.
Taki właśnie aparat zgubił Robert Z. To mało nie zgubiło jego…
Anna Kołakowska