Tego w historii jeszcze nie było. "Trzęsienie ziemi" w Waszyngtonie
Donald Trump znów znalazł się na ustach całego świata. Teraz zostanie postawiony w stan oskarżenia. Władze boją się protestów zwolenników byłego prezydenta, który wezwał ich do wyjścia na ulice. - To może mieć poważne konsekwencje - mówi w rozmowie z WP amerykanista Łukasz Pawłowski.
Wielka ława przysięgłych 31 marca przegłosowała postawienie w stan oskarżenia Donalda Trumpa. Po raz pierwszy w historii Ameryki były prezydent znajdzie się w takiej sytuacji.
Trump może usłyszeć m.in. zarzuty w związku z pieniędzmi, które miał zapłacić aktorce porno Stormy Daniels za milczenie. Miała ona milczeć w sprawie ich rzekomego romansu. "New York Times" poinformował, że były prezydent we wtorek 4 kwietnia dobrowolnie stawi się w sądzie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump wyniósł z Białego Domu tajne dokumenty? "Nie wykluczałbym jakiejś formy osądzenia"
Trump wydał oświadczenie w tej sprawie. - To są prześladowania polityczne i ingerencja w wybory na najwyższym poziomie w historii. (...) Wierzę, że to polowanie na czarownice obróci się przeciwko Joe Bidenowi. Naród amerykański dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, co robią tutaj radykalni lewicowi demokraci. Wyrzucimy z urzędu każdego z tych krzywych demokratów, abyśmy mogli znowu uczynić Amerykę wielką! - stwierdził.
"Wzywa do protestów i do przemocy"
Łukasz Pawłowski, dziennikarz i publicysta, ekspert ds. amerykańskich, współtwórca "Podkastu amerykańskiego", w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że Trump przygotowywał swoich wyborców i zwolenników do tego, że może zostać zatrzymany. - Tłumaczy, że to są działania motywowane politycznie. Uważa, że to próba powstrzymania go o ubieganie się o prezydenturę po raz kolejny, a jest wiodącym kandydatem Partii Republikańskiej. W związku z tym próbuje się jego wyborcom odebrać szansę na - jak mówi - odzyskanie kraju - ocenia.
- Wzywa do protestów i - w mniej lub bardziej zawoalowany sposób - do przemocy. To może mieć poważne konsekwencje. Nie wiem, czy w takiej formie jak 6 stycznia 2021 roku w momencie ataku na Kapitol. Tego obawia się nawet część Partii Republikańskiej - dodaje ekspert.
Przypomnijmy, że demonstranci, którzy nie zgadzali się z wynikami ostatnich wyborów prezydenckich w USA (przegrał w nich Donald Trump, osiągając wynik 46,86 proc., podczas gdy Joe Biden otrzymał ostatecznie 51,31 proc. - red.) otoczyli gmach Kapitolu, a następnie do niego wtargnęli.
Uczestnicy szturmu dopuszczali się licznych aktów wandalizmu i rabunku. Konieczne było przerwanie obrad izb Kongresu oraz pilna ewakuacja kongresmenów. Śmierć poniosło pięć osób, a co najmniej 138 policjantów zostało rannych. W stan oskarżenia postawionych zostało ponad 400 osób.
Trump przez ponad trzy godziny nie zrobił nic, by zatrzymać to, co działo się na Kapitolu. Dopiero po tym, jak FBI i wojsko rozpoczęły pacyfikację zamieszek, wezwał swych zwolenników, by rozeszli się do domów.
"Masowych protestów wykluczyć nie można"
Pawłowski podkreśla, że póki co mowa jest jednak o pokojowych protestach.
- Obawiałbym się, że kilka osób posłucha Trumpa i dokona zamachu, działając w pojedynkę. Z taką sytuacją mieliśmy już do czynienia po tym, jak FBI przeszukiwało dom Trumpa w Mar-a-Lago. Wówczas uzbrojony zwolennik byłego prezydenta próbował wedrzeć się do siedziby FBI w Ohio i został zastrzelony. Takich reakcji bardziej bym się obawiał, choć i masowych protestów wykluczyć nie można. Nie spodziewałbym się ich w Nowym Jorku, bo tam Trump nie cieszy się dużą popularnością - podkreśla rozmówca Wirtualnej Polski.
- Myślę, że Donald Trump stawi się raczej na wezwanie do sądu. Mam nadzieję, że nie będzie wielkiego dramatyzmu, choć trudno to przewidzieć - dodaje.
I podkreśla, że myśli o długofalowych konsekwencjach tej sprawy, czyli to, jakie ostatecznie będą zarzuty, czy opinia publiczna uzna ich sensowność i czy uda się doprowadzić do skazania Trumpa.
- Jeśli zostanie uniewinniony, będzie mógł mówić, że triumfuje nad upolitycznionym wymiarem sprawiedliwości i że udało się pokonać zakusy na zakończenie jego kariery politycznej. Jeśli zostanie skazany, będzie mógł grać opowieścią o ciemnych siłach, państwie w państwie, które uwzięło się na Trumpa - prognozuje Pawłowski.
"Bardzo wstępna faza"
Prof. Zbigniew Lewicki w rozmowie z Wirtualną Polską zwraca uwagę na to, jak wygląda postępowanie przed wielką ławą przysięgłych. - Tam jest tylko prokurator - nie ma obrony, ani podejrzanej osoby. Prokurator ma wolną rękę w przedstawieniu wersji według siebie. Ma za zadanie przekonać przysięgłych, że istnieją wystarczające przesłanki do wszczęcia procesu. To nie jest postępowanie sądowe tylko prezentacja tego, co prokurator zebrał - mówi.
I zaznacza, że "wielka ława przysięgłych stwierdziła, że istnieje pewne prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa, więc zgodziła się na postawienie Trumpowi zarzutów - to bardzo wstępna faza".
- Jeśli dojdzie do procesu, będziemy mieć do czynienia z argumentami i kontrargumentami. Według tego, co na ten moment wiadomo (a nie wiemy wszystkiego, bo prokurator nie przedstawił pełni zarzutów), chodzi najprawdopodobniej o to, że Trump użył pieniędzy z Funduszu Wyborczego dla uciszenia gwiazdki porno, bo mogło to zaszkodzić mu w kampanii wyborczej - wyjaśnia prof. Lewicki.
"Liczba zwolenników Trumpa tylko wzrośnie"
Jak wyjaśnia prof. Lewicki, sprawa użycia tych pieniędzy jest przedawniona. - Nie ma o czym dyskutować - mówi profesor. I dodaje: - Jeśli jednak chodzi o użycie pieniędzy, by wpłynąć na wynik wyborów - tutaj można postawić zarzut, ale prokurator musi udowodnić, że tylko o to chodziło.
- Obrona bowiem może mówić, że chodziło o ukrycie romansu przed żoną. Na ten moment istnieje więc wysokie prawdopodobieństwo, że prokurator chce po prostu zdobyć popularność i zadowolić swoich zwolenników oraz tych, którzy nienawidzą Trumpa - zaznacza rozmówca Wirtualnej Polski.
"Nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji"
Pawłowski zwraca także uwagę na jeszcze jeden istotny czynnik, czyli to, że przeciwko Trumpowi toczą się też inne sprawy, gdzie również może usłyszeć zarzuty. Jak podkreśla Pawłowski, dla niego porażką systemu nie jest to, że Trump został prezydentem, ale że po wielu dekadach swojej kariery biznesowej, w której nie zabrakło bankructw i procesów, nie poniósł on żadnej odpowiedzialności.
W ocenie prof. Lewickiego, "liczba zwolenników Trumpa tylko wzrośnie". - Proces nie przekona bowiem ani zwolenników, ani przeciwników byłego prezydenta. Jedynie grupa niezdecydowanych oceni, czy jest to proces uzasadniony, czy też jest to jedynie próba pogrążenia kandydata na prezydenta - podkreśla.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski