Teatr niezaspokojonego pożądania
W Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji plany teatrów są ogłaszane przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem. Widzowie znają dokładne daty premier (nie są rzadkością plany kilkuletnie). U nas niemal nic nie jest pewne. I żadnym wytłumaczeniem nie jest twierdzenie, że plany zależą od pieniędzy. Owszem, zależą, ale przede wszystkim są robione z szacunku dla widzów. A to, że w Polsce nie ma pieniędzy dla wielu scen, wynika z przeniesienia teatralnej PRL w czasy III RP.
13.09.2004 | aktual.: 13.09.2004 08:48
Utopijny peerelowski pomysł, by każde miasto średniej wielkości miało swój stacjonarny teatr, splajtował ekonomicznie i ośmieszył się artystycznie. Dotacje miałyby jeszcze jakiś sens, gdyby - jak w Niemczech - zależały od liczby sprzedanych biletów, a nie od wielkości widowni czy tzw. prestiżu sceny, zależnego od opinii środowiskowych koterii. Tylko kto by je wówczas otrzymał?
Fety kontra hibernacja
Codzienne życie teatralne na tzw. prowincji rzadko jest godne uwagi i raczej nie zaprząta głów mieszkańców. Grając lepsze czy gorsze przedstawienia, liczy się czas do święta, kiedy to przez kilka dni miejscowy teatr przypomina o swoim istnieniu, organizując przegląd, festiwal czy inną fetę, na którą zjeżdżają goście. Do wiosny będzie czekać na swoje pięć minut Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu, świętujący w tym sezonie podwójne trzydziestolecie: działalności w obecnym gmachu i istnienia Opolskich Konfrontacji Teatralnych. Z tej okazji odbędzie się specjalny przegląd najlepszych przedstawień, a miasto odwiedzą m.in. Andrzej Wajda (przygotowujący właśnie w Krakowie "Makbeta") i Adam Hanuszkiewicz, by jeszcze raz poodcinać kupony od dawnej świetności.
Swoje festiwale mają też m.in. Zabrze, Gliwice, Kalisz, Olsztyn i wiele innych ośrodków, nie mówiąc o większych miastach, takich jak na przykład Łódź (Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych) i Bydgoszcz (Festiwal Prapremier). Najciekawsze, poświęcone twórczości Gombrowicza (z okazji roku pisarza), odbędą się w Radomiu i Lublinie, gdzie w amerykańskim przedstawieniu pojawi się niegdysiejsza wielka gwiazda - Barbara Krafftówna
Papież na nartach
W przeciwieństwie do większości polskich scen stołeczny Teatr Narodowy jest miejscem, w którym wszystko wiadomo z wyprzedzeniem. Poza jednym: czy propozycja w ogóle będzie oglądalna, czy też trzeba będzie uciekać z teatru - jak w wypadku "3 maja" Andrzeja Saramonowicza. A nie jest to wykluczone, bo niebawem odbędzie się prapremiera dramatu Jerzego Pilcha "Narty Ojca Świętego". Pomysł spektaklu został wysnuty z powieści Pilcha "Miasto utrapienia", więc byłoby nie lada sztuką zrobić z tego nienudne przedstawienie. Widzowie pewnie dopiszą, bo pomyślą, że zobaczą papieża na nartach. Twórcy zapewne sądzą, że w tej sytuacji reszta nie ma znaczenia. Podobnie ma się rzecz z Szekspirowskim "Ryszardem II", reżyserowanym przez Andrzeja Seweryna, z Michałem Żebrowskim w roli tytułowej. Te nazwiska mówią same za siebie, choć dość bezbarwny dyżurny amant naszego kina może tej poprzeczki nie przeskoczyć.
Jacek Melchior