PublicystykaTaśmy Kaczyńskiego. To, jak Lis i "GW" spalili tę aferę, jest medialnie nie do obrony [OPINIA]

Taśmy Kaczyńskiego. To, jak Lis i "GW" spalili tę aferę, jest medialnie nie do obrony [OPINIA]

Tak, taśma Kaczyńskiego to jest afera. I to gruba. Ale byłaby jeszcze większa, gdyby zapowiadający ujawnienie taśmy dziennikarze nie napompowali oczekiwań do kosmicznego poziomu.

Taśmy Kaczyńskiego. To, jak Lis i "GW" spalili tę aferę, jest medialnie nie do obrony [OPINIA]
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Molęcki
Michał Gostkiewicz

29.01.2019 | aktual.: 29.01.2019 11:40

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Aferę Kaczyńskiego da się opisać w trzech zdaniach.

Nieposiadający konta w banku sprawny biznesmen, z zawodu poseł i prezes partii obecnie rządzącej krajem, chce wykorzystać kontrolowany przez swój rząd bank do wsparcia kredytem na 300 mln euro budowy dwóch ogromnych wieżowców. Budować ma spółka należąca do fundacji, w której radzie jest ów poseł. Ale tylko wtedy wejdzie w ten biznes, jeżeli jego partia wygra wybory w Warszawie.

To opis ujawnionej przez "Gazetę Wyborczą" afery. A raczej tego, co byłoby znacznie większą aferą, gdyby nie to, że niektórzy zbyt mocno się ucieszyli, że już – już mają prezesa PiS na widelcu. Zamiast tego nie dość, że niezbyt mocno go nadziali, to jeszcze sami sprawili, że z tego widelca spadł.

Oto dramat w trzech akapitach: "Krótka historia fakapu, czyli jak spalić aferę roku".

"29 stycznia 2019 - to będzie jeden z najważniejszych dni w osiemnastoletniej historii PIS. A z całą pewnością najprawdziwszy" - pisze na Twitterze Tomasz Lis. Choć naczelny „Newsweeka” znany jest z, delikatnie mówiąc, krytycznego stosunku do partii rządzącej, to media nadstawiają uszu.

Po niedługim czasie okazuje się, że chodzi o publikację szykowaną przez "GW". "Niestety, nie zdążyliśmy podnieść nakładu jutrzejszego wydania. A zatem, jeśli ktoś nie ma jeszcze naszej cyfrowej prenumeraty (zawsze może wykupić), to spacer do kiosku rekomenduję z samego rana" – pisze tajemniczo wicenaczelny dziennika, Jarosław Kurski, tylko podgrzewając atmosferę nerwowego oczekiwania.

"Drogie koleżanki i koledzy. Nie wysyłajcie mi już pytań na DM. Wstańcie jutro o szóstej rano i wejdźcie na portal Gazety Wyborczej" - wtóruje Bartosz Wieliński.

Po południu zaczynają przeciekać szczegóły. Dziennikarze od prawa do lewa odmieniają na Twitterze przez wszystkie przypadki słowo "Srebrna" – chodzi o spółkę obrotu nieruchomościami kontrolowaną przez ludzi PiS. Zaczyna rozchodzić się plotka, że może chodzić o samego Jarosława Kaczyńskiego – i że został nagrany. A potem – że nagrań dokonał ktoś powiązany rodzinnie z prezesem PiS. Obie, jak się okaże później, są prawdziwe.

Na prawicy zaczyna się robić nerwowo, kiedy politycy PiS jeden po drugim odwołują występy w porannych programach telewizyjnych i radiowych. Rzeczniczka partii Beata Mazurek wykonuje manewr, jakiego w polskich mediach jeszcze nie było - publikuje dementi do tekstu, którego jeszcze nie ma. Koledzy z branży piszą, że nie idą spać, tylko czekają do północy, a nawet trochę później, bo w jednym z płatnych kanałów dystrybucji „GW” tekst będzie wcześniej niż o 6:00 rano. Wszyscy piszą tylko o tym. Prawicowi politycy i dziennikarze nerwowo wyczekują, co takiego zabójczego "Gazeta" może mieć na niekwestionowanego przywódcę ich obozu. Opozycja i krytyczni wobec rządu dziennikarze nie mogą się doczekać na publikację, która zatopi znienawidzonego przez nich Kaczyńskiego.

A potem wszystko jest już jasne i… w niezręcznej ciszy słychać jęk zawodu na centrolewicy i triumfalne kpiny na prawicy. "Tylko" tyle? Niejasne na pierwszy rzut oka negocjacje biznesowe, skomplikowana sprawa, w tle wielkie pieniądze i wielkie firmy, zero wulgarnego "mięsa" jak z taśm, które pogrążyły rząd PO. No nic, co może zmieść w ciągu jednego dnia rząd PiS i zaprowadzić prezesa za kratki. Serio? Pompować tak oczekiwania przed ujawnieniem informacji tak trudnej do sprzedania "suwerenowi", tak nieatrakcyjnej medialnie?

Gdyby to, co jest na taśmie, miało skalą skandalu odpowiadać nakręconej przed publikacją ekscytacji, Jarosław Kaczyński musiałby chyba nakazać Zbigniewowi Ziobrze, w obecności premiera Morawieckiego, fabrykowanie fałszywych kwitów dowodzących, że Donald Tusk zaprzedał się Władimirowi Putinowi za garść euro, a po pracy osobiście ukradł polskie klejnoty koronne (te repliki, prawdziwe zaginęły w pomroce dziejów).

Owszem, skandal jest, i to gruby. "To medialnie nie do obrony. Taka jest polityka" – mówi w pewnym momencie na nagraniu Jarosław Kaczyński, mając na myśli to, co by się działo, gdyby jego plany i działania wyszły na jaw. Zgadzam się z panem prezesem, to, co zostało ujawnione, jest nie do obrony. Ale to, w jaki sposób ta afera została spalona, zanim wybuchła, również jest medialnie nie do obrony.

A na koniec dołożę jeszcze łyżeczkę dziegciu.

Jeśli okaże się, że istotnie jest z czego w tej aferze stawiać zarzuty - to który prokurator ośmieli się je postawić szefowi swojego szefa? Jaki Sejm - bo przecież nie ten - odbierze Kaczyńskiemu immunitet poselski? Kto postawi prezesa przed Trybunałem Stanu? Jaki sędzia ośmieli się go skazać? Która głowa państwa go ułaskawi...a nie, to akurat w dzisiejszej Polsce da się zrobić. Bez żadnego trybu.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)