PolskaTaniec życia. Dominika: możesz wsadzić człowieka do psychiatryka, ale nic tym nie osiągniesz

Taniec życia. Dominika: możesz wsadzić człowieka do psychiatryka, ale nic tym nie osiągniesz

- Prawda jest taka, że z bulimii czy anoreksji nie wyleczysz człowieka na siłę. Możesz go wsadzić do psychiatryka, leczyć go, ale póki on sam nie powie: chcę być zdrowy, i nie zacznie za tym zdaniem podążać z własnej woli, nic nie osiągniesz - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Dominika Śliwińska, prekursorka treningu twerkout w Polsce. Przez lata zmagała się z zaburzeniami odżywiania, które wyniszczały jej organizm. Teraz, za pomocą tańca i "potrząsania pośladkami", uczy inne kobiety samoakceptacji i pewności siebie.

Taniec życia. Dominika: możesz wsadzić człowieka do psychiatryka, ale nic tym nie osiągniesz
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska

WP: Monika Rozpędek: Opatentowałaś w Polsce trening twerkout. Na czym on polega i czym różni się od twerkingu, czyli tańca z potrząsaniem pupą?

Dominika Śliwińska: - To trening fitness, podczas którego tylko jednym z elementów jest aktywizacja pupy. Te ćwiczenia mogą wyglądać z boku trochę komicznie. Robimy pompki z potrząsaniem pupy czy zejścia w dół, podczas których również rozluźniamy pośladki. Ale nie chodzi o to, by nauczyć się ruszać pupą, ale by w ogóle nią ruszać w trakcie konkretnych ćwiczeń.

WP: Dla ludzi patrzących z boku, są to wyłącznie ćwiczenia i zmysłowy, momentami lekko erotyczny taniec. Dla ciebie ma drugie dno.

- Poza intensywnym fitnessem, który zajmuje minimum połowę treningu, twerkout to cały ruch promujący walkę z kompleksami i niską samooceną kobiet. Stworzyłam go z myślą o kobietach, które mają problemy z tym, by wyjść do ludzi, by zaakceptować siebie, które wpadają w bulimię, anoreksję, depresję przez to, że nie potrafią poradzić sobie same ze sobą.

WP: To także historia o Tobie. Sama zmagałaś się z bulimią, a później z anoreksją. A przecież myśląc o tancerzu czy tancerce, widzimy wysportowane, umięśnione, zadbane ciało. Skąd więc u ciebie te kompleksy, a później choroba?

- Dla mnie świat tancerza zawsze nierozerwalnie wiązał się z prezencją i tym, jakie mamy ciało i w jaki sposób nim pracujemy. Bardzo szybko zaczęłam zwracać uwagę na mój wygląd. Myślałam o tym, czy ludzie zaakceptują mnie jako tancerkę? Powinnam mieć przecież figurę idealną, a ja tymczasem, w wieku kilkunastu lat, przy wzroście 164 ważyłam 85 kg. Byłam chodzącą kulką. Próbowałam po omacku różnych diet, które nie przynosiły efektu. By to zmienić, nie wiedząc jaki powinnam przybrać styl życia, rzuciłam się na najłatwiejszy i jednocześnie najbardziej zgubny sposób.

WP: I ot tak, nastoletniej dziewczynie przyszedł do głowy pomysł, by wymiotować po każdym posiłku?

- Pewnego dnia zachorowałam na grypę żołądkową. W ciągu tygodnia ubyło mi 3 kg. Pomyślałam, że skoro tak to działa, postaram się utrzymać ten trend? Chcąc - nie chcąc, podświadomie zaprogramowałam się na to, że po każdym posiłku czułam mdłości. Wmawiałam to sobie i innym mówiąc, że wciąż nie wyleczyłam się z grypy żołądkowej. Trwało to miesiąc. Później zaczęłam się ukrywać i wymiotować tak, by nikt nie zauważył. Miałam wtedy niecałe 15 lat. Zachorowałam na bulimię świadomie i celowo. Zdawałam sobie sprawę co robię i wmawiałam sobie, że to kontroluję. Myślałam, że gdy nadejdzie moment, w którym będzie źle, bez problemu się z tego wycofam.

Obraz
© Dominika Śliwińska (fot. Archiwum prywatne)

WP: Przecież wiedziałaś z czym wiąże się ta choroba i jak potrafi spustoszyć organizm. Wiedziałaś też, że tancerz musi mieć wyrzeźbione, zdrowe ciało. Dlaczego więc brnęłaś w tę drakońską metodę?

- Byłam przecież jeszcze w gimnazjum i nie myślałam o karierze zawodowej. Tańczyłam dla przyjemności. Myślałam za to o tym, że chcę być szczupła i chcę podobać się chłopakom. I wreszcie chciałam poczuć się atrakcyjnie. Bałam się też, że na scenie, podczas pokazów tańca, wyglądam po prostu śmiesznie.

WP: Usłyszałaś kiedyś przytyk dotyczący twojej ówczesnej wagi?

- Wiele razy. Ważyłam przecież 85 kg. Niemało. To był mój kompleks i coś, na co rówieśnicy zwracali uwagę już w przedszkolu, i co później ciągnęło się za mną przez lata. Jeśli ktoś wytykał mnie palcem, nie byłam zaskoczona. Przyjmowałam zachowanie rówieśników jako smutną rzeczywistość, w której żyłam. Jednocześnie nie potrafiłam jej zmienić. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.

WP: Twoja rodzina czy przyjaciele nie zauważyli, że coś jest nie tak?

- O takich rzeczach ciężko się mówi. Nie mnie - ludziom. Jeśli ktoś zauważy, że masz problem, nie podejdzie do ciebie i nie powie: ej, wymiotujesz? Co jest grane? Ludzie raczej unikają zadawania takich pytań. Poza tym, jeśli już by padły, osoba chora na bulimię czy anoreksję zawsze zaprzeczy i zacznie zapewniać, że wszystko gra.

WP: Masz żal do bliskich, że nie zareagowali dość stanowczo i nawet siłą nie próbowali ci pomóc?

- Zupełnie nie. Podejmowali próby, ale ja w swoim założeniu byłam bardzo uparta. Prawda jest jednak taka, że z tego typu chorób nie wyleczysz człowieka na siłę. Możesz go wsadzić do psychiatryka, leczyć go, ale póki on sam nie powie: chcę być zdrowy, i nie zacznie za tym zdaniem podążać z własnej woli, nic nie osiągniesz.

WP: Coś musiało nie podobać ci się w bulimii, bo przecież "zostawiłaś" ją na rzecz anoreksji.

- Bulimia przebarwiała mi zęby, wypadały mi włosy, na ciele pojawiły się rany. Do tego wyczerpanie. To nie jest hop-siup. Trochę trwa, zanim wyrzucisz z siebie cały posiłek. Trzeba się napracować. Wysiłek, który wkładałam w wymioty, zwalał mnie z nóg na resztę dnia. Pomyślałam, że skoro pozbywam się pokarmu, bo moja głowa nie pozwala mi na nic innego, to po prostu przestanę jeść.

WP: Kiedy pojawił się moment, w którym pomyślałaś sobie: chcę być zdrowa?

- Jako instruktorka tańca i trener fitness prowadziłam bardzo intensywne zajęcia. Doszło do tego, że podczas zajęć zaczęłam ślepnąć. Dosłownie. Mówiłam do czarnej przestrzeni, bo moje oczy przestawały widzieć. Nie mogłam tego po sobie pokazać, bo przecież ludzie zauważyliby, że jestem chora. A przecież chciałam utrzymać to w tajemnicy. Mój organizm nie był już w stanie wykrzesać tyle siły, by połączyć energię, przetworzyć hałas, krzyk i dorzucić do tego patrzenie. Zaczęłam słabnąć. To mną wstrząsnęło.

WP: Później mama wzięła cię za rękę i zaprowadziła do psychologa. To było dobre posunięcie?

- Na wizycie wyrzuciłam z siebie dosłownie wszystko, co siedziało mi w głowie. A pani psycholog co chwilę spoglądała na zegarek. W końcu powiedziała: czas minął, musimy spotkać się jeszcze raz. Pomyślałam sobie, że przecież przed chwilą całkowicie się przed tą kobietą otworzyłam, a ona nawet na mnie nie spojrzała. Tylko ten zegarek. To była moja pierwsza i ostatnia wizyta.

Drugim etapem była pani dietetyk, która mnie wyśmiała. Zapytała ile jem, odpowiedziałam, że mało. Dopytywała: jedno jabłko dziennie? Usłyszała, że jedną piątą dziennie. I ani grama więcej. Spojrzała na mnie i stwierdziła, że muszę zacząć jeść. Na to zdanie byłam szczególnie uczulona. I przede wszystkim nie było dla mnie żadnym argumentem. Po czasie zrozumiałam, że osobie chorej na anoreksję czy bulimię nie pomoże nikt, prócz niej samej. Żaden specjalista.

WP: Wiesz, że to bardzo kontrowersyjna teza? Jesteś chory, lecz się sam.

- Wiem, ale to jedyna działająca metoda. Tylko ja, chcąc być zdrowa, zdołałam wyjść z choroby. Tylko ja, chcąc się naprawić, zacznę się naprawiać. Specjaliści nie są wstanie przewrócić mi klepki w głowie mówiąc: od dziś jesteś zdrowa. Psycholog i dietetyk mogą pomóc, ale wyłącznie osobie, która chce wyzdrowieć. Pierwsze i najważniejsze starcie jest w naszych głowach. Zrozumienie, że wybór należy do nas. Że nikt mnie nie zmusza, bym każdego dnia klęczała przy toalecie.

WP: Specjaliści, którzy powinni ci pomóc ewidentnie zawiedli. Więc kto był tym, który zmobilizował cię do zmiany?

- Najpierw znajoma mojej znajomej. Trenerka. Pisałyśmy ze sobą. Kiedyś powiedziała mi: dziewczyno, ty się wykańczasz. Sama coś z tym zrób, ja ci nie pomogę. Napisała też, że wykańczam się na własne życzenie. I właśnie te słowa do mnie dotarły. Poczułam, że sama jestem temu winna. Że szukam masę usprawiedliwień, by nic nie zmieniać i na własne życzenie dalej pakuję się w błoto. Dała mi też namiary na dietetyka pana Łukasza, z którym wyłącznie korespondowałam. Nie układał mi diety. Zadawał dużo pytań, sugerował, nie nakazywał. Zaczął sugerować, bym dokształcała się w dietetyce. Jednak to nie sprawiło, że zaczęłam jeść.

Później pojawił się chłopak. Powiedział: kocham cię, ale jeżeli nie przestaniesz się zabijać, to ja nie chcę na to patrzeć. Masz to zrobić natychmiast, albo się rozstajemy. To był prawdziwy bodziec. Dał mi siłę i zmusił do wyjścia z choroby. Nagle znalazł się ktoś, dla kogo chciało mi się walczyć. I to nie byłam ja.

WP: Pamiętasz swój pierwszy krok do normalnego życia?

- Z dnia na dzień rozplanowałam sobie dietę na 2 tys. kalorii. Jadłam regularnie. Tego samego dnia postanowiłam, że nie będę patrzeć w lustro. Rozpraszałoby mnie. Podobnie z ważeniem. Tylko dlatego, by moja głowa nie krzyczała. Później, podczas zajęć, zaczęłam zerkać na swoje odbicie. Cieszyłam się, że w końcu mam nogę i nie jest to suchy patyk. Że kolor mojej skóry nie jest już papierowy, jak u smutnego człowieka. To były drobne rzeczy, które wtedy niesamowicie mnie cieszyły. Zaczęłam z powrotem lubić jeść.

WP: I teraz próbujesz zachęcić do tego inne kobiety. Uczysz ich samoakceptacji i reperujesz ich niską samoocenę. Jak wygląda ta metafizyczna część twojego treningu?

- Przez pierwsze pół godziny muszę wymęczyć uczestniczki na tyle, bym przez kolejne pół godziny mogła pracować nad ich pewnością siebie. Uczę kobiety obycia się ze swoim ciałem. Mają dotknąć się po twarzy i zrozumieć, że ona jest tego dotyku warta. Uczę, by spojrzały w lustro i zobaczyły piękną kobietę, a nie znienawidzonego potwora. Po tak intensywnym treningu kobiety naprawdę nie mają siły myśleć o tym, jak wyglądają. I dzięki temu mogą się otworzyć podczas tańca. Odgrywamy też różne role: złość, radość, smutek, by dziewczyny przestały wstydzić się wyrażania swoich emocji.

WP: Trochę przypomina mi to ćwiczenia terapeutyczne u psychologa.

- Rzeczywiście trochę tak jest. Staram się wyciągnąć z nich złość, doświadczenia minionego dnia, albo znaleźć wesołe wspomnienie. By oderwały się od codzienności i od odgrywanych ról, którym muszą sprostać. Na sali mają się zapomnieć i stać się lepszą wersją siebie. Chodzi o zmianę nastawienia, o polubienie siebie samej, o docenienie tego, jakim się jest.

WP: Taniec, albo, mówiąc kolokwialnie - trzęsienie pupą, rzeczywiście może do zera zniwelować kompleksy?

- Może, ale nie musi. Wszystko zależy od człowieka. Podczas zajęć mam jedną zasadę: albo nie myśl w ogóle, albo myśl wyłącznie o rzeczach abstrakcyjnych. Dopiero gdy polubisz siebie, zacznij myśleć o tym, jak w tańcu wyglądasz i jak możesz modelować swoje ciało. Ale to już jest kolejny, dalszy etap.

WP: Miałaś kiedykolwiek moment zwątpienia i chęć powrotu do starej metody?

- Oczywiście, że tak. Kusił mnie powrót do niejedzenia, do bycia smutną. Bo tak jest wygodniej. Walka wymaga przecież wysiłku i konsekwencji. A my, ludzie, jesteśmy najbardziej niekonsekwentną istotą na ziemi. Przed powrotem powstrzymały mnie efekty, które udało mi się osiągnąć ciężką pracą. Nie chciałam ich zmarnować.

Wciąż nad sobą pracuję. Jednak z pełną świadomością mówię, że jestem zadowolona z tego, jak wyglądam. Polubiłam moje ciało. Za to wciąż zaskakuje mnie, jak wiele pięknych osób w siebie nie wierzy. Chcę to zmienić. Właśnie dlatego stworzyłam twerkout. Wiem, że to, co robię, ma sens.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (21)