ŚwiatTam rządzą tony kokainy, miliony dolarów i śmierć

Tam rządzą tony kokainy, miliony dolarów i śmierć

Tysiące morderstw, porwania, strzelaniny. Ulice, które lepiej omijać nawet za dnia. Bezkarni gangsterzy i bezsilni policjanci. Jeszcze niedawno Kolumbijczykom wydawało się, że ten koszmar w końcu się skończy. Mylili się.

Tam rządzą tony kokainy, miliony dolarów i śmierć
Źródło zdjęć: © AFP | Raul Arboleda

15.10.2010 | aktual.: 15.10.2010 15:19

Dziesięć lat temu Kolumbia była jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Od blisko czterech dekad kraj trawiła wojna domowa. Tysiące ludzi ginęły z rąk lewicowych guerillas, prawicowych paramilitares i rządowych soldados.

Jeszcze więcej krwi przelewało się poza frontem. W kraju dochodziło do 26 tysięcy morderstw rocznie. Ponad połowa była sprawką mafii. Miastami władali przestępcy, którzy nie obawiali się nikogo i niczego.

Początek nowego tysiąclecia przyniósł zmiany. Rząd obrał odmienną strategię, pozyskał pomoc USA. Zaczął wygrywać. Komunistyczni partyzanci słabli, prawicowe szwadrony śmierci zostały oficjalnie rozwiązane. Najważniejsi mafiosi kończyli w więzieniach lub na cmentarzach. Ginęło mniej cywilów, ulice stały się bezpieczniejsze. Miało być już tylko lepiej. Ale nie jest.

Od dwóch lat ilość zabójstw w Kolumbii systematycznie rośnie. W zeszłym roku zamordowano 16 363 osób. To o 16% więcej niż w ciągu wcześniejszych dwunastu miesięcy. A to nie wszystko - kolumbijskie statystyki nie obejmują ofiar walk z partyzantami. Dla porównania, w Polsce dochodzi do około 500 mordów rocznie.

Wszystko wskazuje na to, że będzie coraz gorzej. Kolumbijczycy znów mają powody, by się bać. Jeszcze długo będą się żegnać słowami "ten cuidado" - bądź ostrożny.

Pajęcza sieć

Medellin symbolizuje wszystko, co w Kolumbii poszło źle. To w tym mieście zrodził się najpotężniejszy niegdyś kartel narkotykowy świata ze słynnym Pablo Escobarem na czele. To tu z nowoczesnych biznesowych wieżowców widać dzielnice nędzy i rozpaczy, do których boją się wchodzić nawet stróże prawa. I to tu od stycznia zginęło już ponad 1300 osób.

Przeczytaj wywiad z synem Pablo Escobara!

Sytuacja w Medellin pogorszyła się po 2008 roku, gdy do więzienia trafił lider tamtejszego półświatka, Diego Murillo Bejarano. O schedę po "Donie Bernie" zaczęli walczyć jego dawni podwładni: Maximiliano "Valenciano" Bonilla i Erick "Sebastian" Vargas. Dla pierwszego pracuje ponad półtora tysiąca ludzi. Drugiemu służy około dwóch tysięcy bandytów. Obaj eksportują tony kokainy, piorą brudne pieniądze, wymuszają haracze i zlecają porwania dla okupu. Miesięczne zyski medellińskich przestępców szacowane są łącznie na 20 milionów dolarów.

Walka o wpływy w Medellin jest wyjątkowo okrutna. Na początku lipca grupa wysłana przez "Valenciano" weszła do klubu w podmiejskim Envigado. Po chwili zalali bawiących się tam gości deszczem kul z karabinów maszynowych. Dziewięciu cywilów straciło życie. Celem ataku miał być człowiek Vargasa, mafioso znany jako "Grubas". Uciekł.

Podobne tragedie są niemal codziennością w mieście, w którym każdego dnia zostają zamordowane średnio cztery osoby.

Przestępcy stali się tak potężni, że w zeszłym roku burmistrz Medellin wezwał na pomoc wojsko. Żołnierze próbują zabezpieczyć najbardziej niespokojne regiony. - Pomagamy policji w walce z gangami, które często mają do dyspozycji broń automatyczną, granaty i materiały wybuchowe - powiedział BBC gen. Alberto Mejia, dowódca Czwartej Brygady.

Obecność armii nie polepszyła jednak sytuacji. Służby porządkowe mają swoje placówki na obrzeżach najniebezpieczniejszych "barrios" - dzielnic. Rzadko patrolują wnętrza osiedli śmierci, zwłaszcza w nocy. Zanim pojawią się na miejscu strzelaniny czy wybuchu, sprawcy zdążą się ukryć w labiryntach ściśniętych budynków. Funkcjonariusze zazwyczaj docierają na miejsce zbrodni już tylko po to, by jeszcze przed świtem zapakować ciała ofiar do czarnych worków.

To nie jedyny problem. Kolumbijskie prawo, mimo korzystnych modyfikacji w ostatnich latach, ciągle utrudnia skuteczną walkę z bandytami. - Czasami musimy czekać aż dwa miesiące, zanim uzyskamy prawny nakaz przeszukania miejsc, które znamy jako siedziby gangów - opowiadał BBC kap. Elkin Bernal, dowodzący ochroną Komuny 13, jednego z najniebezpieczniejszych obszarów. - Praca tutaj jest frustrująca - wyznał.

Podobne realia panują w innych wielkich miastach Kolumbii, szczególnie w Cali i Bogocie. W tym pierwszym karty rozdaje kilka organizacji, między innymi Los Combas. Drugim wstrząsa ERPAC Daniela "Szaleńca" Barrery i Pedra "Noża" Castillo - najpotężniejszych baronów narkotykowych w Kolumbii. W ostatnich tygodniach państwowa policja zadała im jednak potężne ciosy. Podczas czterech akcji funkcjonariusze przejęli ponad 120 milionów dolarów w gotówce. Miała to być meksykańska zapłata dla Barrery za kokainę. Sam gangster pozostaje nieuchwytny. ERPAC czy Los Combas to mafijne organizacje w starym stylu - grupy hierarchiczne o skomplikowanej strukturze, wieloletniej tradycji i międzynarodowych wpływach. Oplatają kraj niczym pajęcza sieć. Kiedyś, obok lewicowych rebeliantów z FARC i ELN, stanowiły największe zagrożenie dla państwa. Ale ostatnimi czasy na horyzoncie pojawiło się nowe zło. Narcoparamilitares mogą ponownie wepchnąć Kolumbię w otchłań.

Rykoszet

W latach 80. ubiegłego wieku kolumbijscy bogacze czuli się zagrożeni przez wyciągających ręce po ich majątek komunistów. Z pomocą wojska uzbroili i wyszkolili więc "autodefensas" - grupy samoobrony. Były to bojówki złożone z ochotników, którzy chcieli ochronić swoje domy lub szukali zemsty na partyzantach, każdego roku mordujących i porywających tysiące ludzi. Do paramilitarnych oddziałów dołączało coraz więcej osób. W następnej dekadzie prawicowcy połączyli siły i stworzyli potężne, liczące kilkanaście tysięcy członków Zjednoczone Siły Samoobrony Kolumbii (AUC).

Czytaj więcej: Obcinał głowy maczetą, bo zabili mu tatę

Organizacja ta szybko stała się zarazą równie groźną jak FARC. Paramilitaryści w okrutny sposób mordowali każdego, kogo podejrzewali o sympatyzowanie z socjalistami. Wkrótce mieli na sumieniu więcej ofiar niż znienawidzeni przez nich rebelianci. Bez oporów, wzorem swych wrogów, zaangażowali się także w produkcję i eksport narkotyków. Inkasowali dzięki temu miliony dolarów.

Rząd ówczesnego prezydenta Alvaro Uribe, przyciśnięty przez Amerykanów i organizacje międzynarodowe, postanowił zdemobilizować AUC. W 2006 szwadrony śmierci zaczęły składać broń. Okazało się jednak, że państwo nie potrafi pomóc w powrocie do normalnego życia kilkunastu tysiącom bojowników, których żywiołem przez wiele lat była przemoc. Paramilitares wrócili więc tam, gdzie czuli się najlepiej - do świata zbrodni i okrucieństwa, gdzie liczy się tylko siła pięści i ilość naboi w magazynku.

Młode wilki

Część siepaczy dołączyła do istniejących już gangów. Wojskowe wyszkolenie i doświadczenie w walce uczyniły ich doskonałymi kandydatami na mafijnych egzekutorów. Inni wykorzystali to, że rząd od kilku lat koncentruje się głównie na miażdżeniu FARC. Pozostawieni w spokoju przez żołnierzy, stworzyli oddziały, dla których priorytetem nie jest już walka z komunistami, lecz zbijanie fortun na przemycie narkotyków, prostytucji i wymuszeniach. Od tradycyjnych mafii różnią się chociażby strukturą i metodami walki przypominającymi regularną armię. Gangi nowej generacji nazwano więc narcoparamilitares.

Początkowo grupy te działały na obszarach wiejskich i w dżungli. Kolumbijskie lasy i góry są doskonałym terenem dla tworzenia nielegalnych plantacji i laboratoriów do obróbki narkotyków. Posiadając wiele kontaktów z przeszłości, kryminaliści prędko nawiązali biznesowe relacje z kartelami z Ameryki Środkowej, zwłaszcza Meksyku. - Te organizacje zajmują się tym wszystkim, co robili paramilitaryści - analizowała w rozmowie z "Newsweekiem" Maria McFarland, wicedyrektor Human Rights Watch. To głównie powstaniu tej trzeciej siły przypisuje się obecny wzrost przemocy.

Od dwóch lat narkobojownicy coraz odważniej wdzierają się do kolumbijskich metropolii. Starsze grupy przestępcze same osłabiają się konfliktami takimi jak ten "Sebastiana" z "Valenciano". Policja z Medellin alarmuje, że w barrios często pojawią się członkowie Los Rastrojos i Los Urabenos, dwóch potężnych szajek z prawicowym rodowodem. Najpewniej wypatrują oni momentu, w którym będą mogli wyprzeć weteranów i przejąć władzę nad ciemną stroną miasta.

Znaczna część byłych bojowników dołączyła do organizacji znanej jako "Aguilas Negras" - Czarne Orły. Jest to siatka grup terroryzujących północ kraju, czyli tereny opanowane niegdyś przez AUC. Szacuje się, że należą do niej aż cztery tysiące osób. Bandy takie jak ta operują w 24 z 32 kolumbijskich stanów. Często walczą między sobą.

Spirala

Po paru latach względnego spokoju przestraszeni Kolumbijczycy znów zaczynają opuszczać swoje domy. Według ONZ w kraju żyje 3,3 mln osób przesiedlonych. Liczba ta rośnie o kolejnych 500 nieszczęśników dziennie. Każdej doby do sąsiedniego, ubogiego Ekwadoru ucieka tysiąc ludzi. I to wszystko w momencie, gdy wojsko szczyci się kolejnymi zwycięstwami nad partyzantami z FARC. Rząd nie potrafi sobie poradzić ze wszystkimi wyzwaniami. Jest ich zbyt dużo.

Co trzeci z 45 milionów Kolumbijczyków żyje w biedzie, prawie co piąty - w skrajnej nędzy. Niegdyś to utopijne idee lewicowych rebeliantów przyciągały masy bez perspektyw - tych, którzy nie mogli znieść głodu, bosych stóp i widoku kolumbijskich bogaczy, żyjących w tym samym kraju, a jakby w innym świecie. Dziś marksistom wierzy coraz mniej osób. Do wyobraźni młodych mężczyzn i kobiet z biedoty znacznie bardziej przemawiają gangsterzy, którzy nie obiecują nowego lepszego świata, lecz coś bardziej namacalnego - szybkie pieniądze oraz namiastkę szacunku, chociażby opartego na strachu. To dlatego lgną do nich nie tylko zdeprawowani psychopaci, lecz także tabuny zdesperowanych i wściekłych dzieciaków.

Pojawienie się nowych, dynamicznych grup przestępczych bardzo źle wróży Kolumbii. Jeśli rządowi Juana Manuela Santosa nie uda się zmniejszyć ogromnych różnic społecznych i polepszyć sytuacji najuboższych, narcoparamilitares mogą rozrosnąć się do kolosalnych rozmiarów. Pieniędzy ze sprzedaży narkotyków, tonami konsumowanych przez mieszkańców USA i Europy, im nie zabraknie. Tak samo jak rekrutów.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj bloog autora: Blizny Świata

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)