"Talibowie będą atakować polskich żołnierzy"
Talibowie będą nas atakować, by doprowadzić
do wycofania polskich żołnierzy - ostrzega gen. Marek Ojrzanowski
z Kwatery Głównej NATO w Brukseli. NATO - jak powiedział "Gazecie
Wyborczej" generał - prowadzi na bieżąco symulacje i prognozy
sytuacji w Afganistanie. Rokowania dla misji Sojuszu są zaś złe.
04.11.2006 | aktual.: 04.11.2006 10:12
W zimie aktywność talibów powinna być mniejsza. Ale to nie oznacza, że można czuć się bezpiecznie - uważa Ojrzanowski, zastępca szefa Zarządu ds. Współpracy i Bezpieczeństwa Regionalnego w Międzynarodowym Sztabie Wojskowym NATO w Brukseli. Ojrzanowski dowodził polską brygadą w pierwszej zmianie w Iraku.
Według generała talibowie prowadzą wojnę, którą nazywamy wojną czwartej generacji. Ich celem jest osłabienie woli politycznej państw NATO, które wysyłają swoich żołnierzy na afgańską operację.
Kiedy NATO przejęło dowodzenie nad operacją afgańską, nasiliły się tam ataki terrorystyczne - tłumaczy dalej generał. Jeśli talibowie dowiedzą się, że pojawił się polski kontyngent, na pewno będą atakować naszych żołnierzy - dodaje rozmówca dziennika.
Zdaniem Ojrzanowskiego NATO przygotowuje polski kontyngent do roli odwodu dla operacji sił koalicyjnych: Słyszałem wielokrotnie o takim planie z ust dowódcy sił NATO gen. Jamesa Jonesa. To oznacza, że nie będziemy samodzielnie toczyć bitew z partyzantami, ale w razie potrzeby nasi żołnierze będą służyli jako wsparcie, mogą więc w takich bitwach brać udział - uważa.
Polscy żołnierze są nawet gotowi do walk w jaskiniach. Przygotowania do takich operacji nasze jednostki przeszły już w polskich Tatrach.
A to wszystko oznacza, że trzeba się liczyć ze stratami. Czy takimi jak w Iraku (gdzie zginęło 17 polskich żołnierzy) generał mówić nie chce. Ale takie są realia wojny. Dlatego praca rządu powinna skupić się w tej chwili na tym, by wyjaśnić polskiemu społeczeństwu, po co jedziemy do Afganistanu. Żeby nie doszło do sytuacji, w której nagle społeczeństwo i politycy zażądają wycofania sił z Afganistanu - mówi "Gazecie Wyborczej". (PAP)