Trwa ładowanie...
01-02-2012 08:00

Takiego końca afgańskiej wojny nikt nie przewidział?

Determinacja Zachodu, aby wyjść z afgańskiej pułapki, jest tak wielka, że za wszelką cenę szuka się obecnie rozwiązań politycznych, co oznacza konieczność bezpośredniego "dogadania się" z talibami, również tymi współpracującymi z Al-Kaidą. A to byłoby najbardziej paradoksalne zakończenie kilkunastoletniego konfliktu, rozpoczętego w reakcji na zamachy Al-Kaidy na USA w 2001 roku i mającego na celu wykorzenienie islamskiego ekstremizmu - pisze Jerzy T. Leszczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski.

Takiego końca afgańskiej wojny nikt nie przewidział?Źródło: AFP, fot: Saeed Khan
d1mpr3k
d1mpr3k

Jeden z największych klasyków teorii wojskowości i strategii militarnej, Carl von Clausewitz, ukuł swego czasu słynną maksymę, że wojna jest kontynuacją polityki, prowadzoną jedynie innymi środkami. Jeśli tak, to również wojna musi mieć swą kontynuację w postaci działań stricte politycznych. Innymi słowy, w każdej kampanii wojennej nadchodzi prędzej czy później czas na poszukiwanie rozwiązań politycznych i dyplomatycznych. Bez znaczenia są przy tym faktyczne rezultaty działań militarnych "w polu" - jedna ze stron zawsze zacznie skłaniać się na pewnym etapie konfliktu ku rozwiązaniom dyplomatycznym. Jak wszystko na to wskazuje, dziś taki moment nadchodzi także w wojnie afgańskiej, choć do rozmów prze strona, która wcale nie jest przegrywającą w sensie militarnym.

Samobójcza decyzja koalicji

W ponad dziesięć lat od chwili rozpoczęcia operacji "Enduring Freedom" Stany Zjednoczone i większość ich sojuszników są zdeterminowane, aby zakończyć konflikt w Afganistanie, czy też - mówiąc precyzyjnie - zakończyć swój udział w tej ciągnącej się bez końca, kosztownej i niepopularnej społecznie wojnie. Determinacja ta jest tak duża, że koalicja państw skupionych w kierowanej przez NATO operacji sił ISAF zdecydowała się nawet na publiczne, oficjalne ogłoszenie daty zakończenia ich udziału w wojnie (!). Daty, która nie podlegać będzie żadnym zmianom, niezależnie od faktycznego rozwoju sytuacji na froncie. Rzecz bezprecedensowa, a ze strategicznego, militarnego punktu widzenia wręcz samobójcza. To trochę tak, jakby Alianci w czasie II wojny światowej dali w 1941 r. do zrozumienia, że będą walczyć jeszcze tylko przez kolejne trzy lata, a potem się zobaczy...

Determinacja Zachodu, aby wyjść z afgańskiej pułapki, jest tak wielka, że za wszelką cenę szuka się obecnie rozwiązań politycznych. Wymaga to jednak sporej gimnastyki dyplomatycznej i propagandowej, bowiem dążenie do znalezienia politycznego uregulowania konfliktu oznacza konieczność bezpośredniego "dogadania się" z talibami. Zasadniczy problem tkwi jednak w tym, że główny nurt afgańskiej rebelii - talibowie skupieni w tzw. Najwyższej Radzie (Rahbari Shura), będącej głównym ośrodkiem kierowniczym Islamskiego Emiratu Afganistanu, kierowanego przez charyzmatycznego mułłę Mohammada Omara - nie bardzo chce na razie negocjować z Zachodem. I w zasadzie trudno im się dziwić. Bo niby o czym mieliby rozmawiać z Amerykanami i NATO - o podzieleniu się władzą po 2014 r. z Hamidem Karzajem, zwanym przez nich "marionetką Waszyngtonu"? Skoro Zachód sam już zapowiedział, że po 2014 r. nie będzie w Afganistanie operacji NATO, a liczba zachodnich żołnierzy nie przekroczy zapewne 20-30 tys. ludzi, to po co wchodzić dziś w
jakieś skomplikowane układy polityczne, które wiązałyby ręce na przyszłość?

Talibowie otwierają biuro

Talibowie, cokolwiek możemy o nich sądzić, są jednak wytrawnymi graczami strategicznymi, mają też zapewne dobrych doradców politycznych, tak wśród liderów Al-Kaidy, jak i w pakistańskich służbach specjalnych. Mułła Omar doskonale zdaje więc sobie sprawę, że nie może wprost odmówić jakichkolwiek kontaktów politycznych i rozmów z wrogami, zarówno tymi z Waszyngtonu czy Brukseli, jak i z Kabulu. Sprawia to, że wokół kwestii rozmów politycznych z talibami mamy od kilku miesięcy niekończący się kontredans sprzecznych oświadczeń i komunikatów zainteresowanych stron; nieustającą grę pozorów, w której więcej jest dezinformacji, niż rzetelnych doniesień odzwierciedlających stan faktyczny. Dla rebeliantów stawką w tej mętnej grze jest z jednej strony jak najdłuższe przeciąganie całej sprawy - pamiętajmy wszak, że czas gra na korzyść talibów! Z drugiej zaś chęć wzmocnienia własnej pozycji względem Kabulu i zyskania silniejszej legitymacji międzynarodowej.

d1mpr3k

Temu ostatniemu celowi służyć ma właśnie uruchomienie talibskiego "przedstawicielstwa politycznego" w Katarze, które miałoby koordynować "negocjacje pokojowe" z Zachodem w sprawie zakończenia wojny afgańskiej. Trudno się dziwić, że takie stawianie sprawy przez podwładnych mułły Omara doprowadza do białej gorączki władze w Kabulu, które uważają - i słusznie - że wszelkie rozmowy na temat zakończenia wojny powinny toczyć się z ich udziałem. Ale Amerykanie i ich sojusznicy są bardzo zdeterminowani, Karzajowi zostaje więc naprawdę niewiele możliwości manewru. Pozorna spoistość rebelii

Oprócz szantażowania NATO groźbą zablokowania procesu przekazywania Afgańczykom odpowiedzialności za bezpieczeństwo (tzw. transition), jedną z potencjalnie najskuteczniejszych opcji działania Kabulu jest próba rozbicia jedności obozu rebelianckiego. Jedności w gruncie rzeczy pozornej, istniejącej jedynie w wymiarze propagandowym i PR-owskim, ale starannie pielęgnowanej w oficjalnym przekazie medialnym Talibów. W rzeczywistości trzy główne nurty afgańskiej rebelii - talibowie z Rahbari Shura, osławiona Siatka Haqqanich (Haqqani Network, HQN) oraz Hezb-e-Islami Gulbuddin (HIG) - nie tylko istotnie różnią się w wielu kwestiach strategicznych, politycznych, a nawet ideologicznych, ale też ich liderzy nie przepadają zbytnio za sobą, co w warunkach kulturowych Afganistanu ma bodaj największe znaczenie.

Spośród tych trzech filarów rebelii to właśnie HIG - założone i kierowane przez legendarnego dowódcę mudżahedinów z lat 80. ub. wieku, Gulbuddina Hekmatiara - skłania się dziś ku porozumieniu z rządem afgańskim. Prezydent Karzaj zdaje się skwapliwie wykorzystywać ten fakt: spotkał się niedawno z przedstawicielami ugrupowania Hekmatiara i nieoficjalne doniesienia z Kabulu sugerują, że jakieś porozumienie z HIG jest tylko kwestią czasu. Zawarcie takiej umowy wzmocniłoby pozycję rządu w Kabulu, pokazując jego skuteczność w dążeniu do pokojowej regulacji konfliktu. Byłoby to jednocześnie zagranie na nosie Amerykanom (niechętnym zbytniej samodzielności Karzaja w kwestii rozmów pokojowych) oraz osłabienie pozycji talibów, którzy usiłują zmonopolizować po stronie rebelii wszelkie próby negocjacji politycznych z Zachodem. Wyłamanie się HIG spod kurateli Islamskiego Emiratu skutecznie podważyłoby nie tylko twierdzenia talibów o pełnej spoistości rebelii, ale też osłabiło ich dążenia do przejęcia pełnej władzy w kraju
po 2014 roku.

Dwuznaczne intencje

O tym, że intencje afgańskich talibów w odniesieniu do negocjacji pokojowych są co najmniej dwuznaczne, świadczy również zawarcie przez nich w grudniu ubiegłego roku porozumienia o ścisłej współpracy polityczno-militarnej z talibami pakistańskimi (z ugrupowania Tehrik-e-Taliban Pakistan, TTP), kilkoma mniejszymi grupami islamistycznymi z Pakistanu oraz z Al-Kaidą. Układ ten, przewidujący m.in. powołanie do życia wspólnej rady konsultacyjno-kierowniczej (Shura-e-Murakaba), ma wzmocnić i zinstytucjonalizować wsparcie udzielane afgańskim talibom przez ich pakistańskich pobratymców i islamistów operujących w Pakistanie.

d1mpr3k

Oprócz wymiernych operacyjnych korzyści dla afgańskiej rebelii (siły samego TTP szacuje się na kilkadziesiąt tysięcy bojowników), formalna współpraca między talibami a Al-Kaidą i pakistańskimi islamistami mieć będzie także określone konsekwencje strategiczne, szczególnie w aspekcie planowanych "rozmów pokojowych" w Afganistanie. Od tej chwili bowiem nie będzie już żadnych wątpliwości, że wszelkie negocjacje prowadzone przez Zachód z mułłą Omarem będą równocześnie pośrednimi kontaktami z samą Al-Kaidą i jej nowym kierownictwem, z emirem Ajmanem az-Zawahirim na czele. Trudno nie zauważyć, że byłoby to najbardziej paradoksalne zakończenie kilkunastoletniego konfliktu w Afganistanie, rozpoczętego w reakcji na krwawe zamachy terrorystyczne Al-Kaidy na USA w 2001 roku i mającego na celu wykorzenienie islamskiego ekstremizmu.

Jerzy T. Leszczyński specjalnie dla Wirtualnej Polski

d1mpr3k
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1mpr3k
Więcej tematów