Tak zmieniał się Sopot: od kurortu uzdrowiskowego do nocnej imprezowni
Każdy weekend wakacji boleśnie uświadamia, co stracił Sopot. Dystyngowane i ekskluzywne miasto, będące niegdyś szanowanym uzdrowiskiem, stało się tandetnym i kiczowatym miejscem imprez. Czy miasto naprawdę musi stawiać na ilość, zamiast na jakość?
Mało odkrywczym wnioskiem byłaby konkluzja, że Sopotowi brakuje długofalowej strategii rozwoju i bezpieczeństwa. Dzisiaj turyści miasto kojarzą już głównie z czerwoną hondą civic (kierowca tego auta w nocy 19 lipca tego roku wjechał w spacerowiczów na Monciaku, raniąc ponad 20 osób - przyp. red.) oraz "imprezownią" jak nazywają, nie bez słuszności, główny deptak wraz z molem.
Genezy problemu należy szukać w początkach lat 90. To wtedy zapadła bowiem decyzja o "uwolnieniu" lokali na sopockim deptaku i ich sprzedaży dotychczasowym dzierżawcom, często w sposób całkowicie bezplanowy. Działki były sprzedawane wedle zasady: byle szybciej, byle drożej. Brakowało zagospodarowania Monte Cassino i tak zamiast deptaku z galeriami sztuki, czy antykwariatami powstają kolejne lokale gastronomiczne. Tutaj rodzi się kolejne pytanie, czy naprawdę w tak prestiżowym miejscu nie należałoby wspierać polskich firm, zamiast dopuszczać szpecące sieciówki fastfoodowe?
Ciekawym przedsięwzięciem, które każdorazowo zmieniało odbiór ulicy był festiwal "Ulica Sztuki". W czasie jego trwania sopockie sklepy, apteki, kluby i restauracje zamieniały się w galerie sztuki, pokazujące powstałe podczas warsztatów prace twórców niepełnosprawnych oraz dzieła najbardziej znanych artystów związanych z Sopotem.
Niestety, kontrolę nad popularnym Monciakiem przejęli podchmieleni imprezowicze, którzy wodę zdrojową zamienili na wodę ognistą. Kiedy kilka lat temu radny miejski Wojciech Fułek zaproponował, aby zorganizować akcje społeczną przeciwko "bojlerom" (mężczyznom, którzy szpanują bogactwem poprzez prezentację nagich torsów oraz nadwagi - przyp. red.), został wówczas zbyty śmiechem.
Obecny wizerunek Sopotu jako centrum rozrywki, by nie rzec nocnej imprezowni, gdzie wszystko może się zdarzyć, został już skutecznie utrwalony. Sopot utracił, jak się wydaje bezpowrotnie, status kurortu uzdrowiskowego. W powszechnym odbiorze stał się miejscem, które jest kojarzone z brakiem zakazu picia na plaży, strumieniami alkoholu oraz czerwoną hondą civic.
Kilka tygodni temu zostałem zapytany przez jedną z turystek, która przybyła do miasta, jak dojść na deptak Obrońców Monte Cassino! Pani musiała być z Niemiec ("obrońcami" Monte Cassino w czasie II wojny światowej były wojska niemieckie), bo Monciak nosi imię Bohaterów Monte Cassino, a nie obrońców. Nie mniej, uprzejmie odpowiedziałem, że nie mam pojęcia, ale chyba najbliższy jest w Stuttgarcie.
Powyższa anegdota nieco obrazuje, jak średnio rozgarnięty turysta postrzega miasto - przejść się molem, poleżeć na plaży, a potem impreza w jednym z klubów. Czy o to chodziło włodarzom?
Tomasz Gdaniec dla WP.PL