PolitykaTak wyglądały transporty broni na Ukrainę. Radosław Sikorski odegrał ważną rolę?

Tak wyglądały transporty broni na Ukrainę. Radosław Sikorski odegrał ważną rolę?

Gdyby nie pomoc wolontariuszy, rosyjskie czołgi dojechałyby do Kijowa - mówią ukraińscy żołnierze zaopatrywani w hełmy i kamizelki kuloodporne m.in. przez fundację "Otwarty Dialog". Według TVP broń mogła być wykorzystana do obalenia rządu PiS. Propagandyści nie odkryli, że w sprawę był zamieszany Radosław Sikorski.

Tak wyglądały transporty broni na Ukrainę. Radosław Sikorski odegrał ważną rolę?
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Grzegorz Łakomski

07.08.2017 | aktual.: 08.08.2017 14:22

Lipiec 2014 roku. Rządowy Embraer z Radosławem Sikorskim wznosi się nad Warszawą. Tuż po starcie szef MSZ pojawia się w tylnej części samolotu, gdzie siedzą dziennikarze. – Jest tu ktoś z "Wprost"? – rzuca na wstępie, nawiązując do ujawnionych przez ten tygodnik rozmów podsłuchanych w restauracji "Sowa i Przyjaciele". – Nie. I nikt nie nagrywa – żartuje jeden z reporterów. – Hehehe – uśmiecha się krzywo minister dając do zrozumienia, że uważa dowcip za kiepski. Szef MSZ ma w Kijowie rozmawiać z ukraińskim prezydentem Petrem Poroszenką. Ukraińcy proszą wówczas o zmianę polskich przepisów, która ułatwi przewożenie przez granicę broni defensywnej, jak hełmy czy kamizelki. Według informacji Wirtualnej Polski podczas wizyty Sikorskiego dochodzi do kluczowych ustaleń w tej sprawie, a po niej polskie służby graniczne zmieniają podejście do przewożenia takiej broni przez granicę. Jedną z organizacji, które wspierają w ten sposób walczącą z rosyjskim agresorem Ukrainę jest fundacja "Otwarty Dialog".

TVP staje po stronie Berkutu. "Brutalny protest na Majdanie"

Ostatnio fundację na cel wzięły prorządowe media po tym, jak jej szef Bartosz Kramek wyraził poparcie dla protestów odbywających się w lipcu pod Sejmem. Pada zarzut, że fundacja planowała wykorzystać otrzymaną w 2014 roku koncesję na handel bronią do obalenia rządu PiS. Program "Nie da się ukryć" pokazuje ujęcia z Majdanu, na których Berkut zabija bezbronnych demonstrantów. W tle padają słowa reportera TVP Info, że "w wyniku brutalnych protestów zginęło 700 osób". "Organizacji krwawego protestu przyglądali się wówczas przedstawiciele fundacji "Otwarty Dialog", którzy po 3 latach od tamtych wydarzeń chcą powtórzyć scenariusz obalenia rządu w Warszawie" - przekonuje.

Wojciech Mucha, dziennikarz sprzyjającej PiS "Gazety Polskiej Codziennie", który jeżdżąc na Ukrainę sam pożyczał kamizelkę od fundacji na Twitterze podsumowuje tę teorię krótko: "Ku**a, no nie manipulujcie aż tak".

Kamizelkę kupił tata, a mama dzwoni i płacze do telefonu

Lato 2014 roku. Przy szlabanie z gałęzi leżą worki z piaskiem z logo Castoramy. Rolę schronu pełni lepianka z ziemi. Trzech żołnierzy uzbrojonych w kałasznikowy słucha muzyki z komórki. Obóz Brygady Specjalnego Przeznaczenia znajduje się przy linii frontu na północ od Ługańska, 30 km od rosyjskiej granicy. Jednostka cieszy się dobrą sławą, odkąd po ciężkich walkach zdobyła tamtejsze lotnisko.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

Władymir jest z Winnicy. Kamizelkę kuloodporną kupił mu ojciec, gdy tylko się dowiedział, że syn jedzie na front. – Odkąd tu jestem, mama dzwoni do mnie codziennie i płacze do słuchawki – opowiada.

Brakuje nawet krótkofalówek. Żołnierze korzystają z komórek, choć jest to zakazane, bo ułatwia namierzenie ich pozycji. Za mało jest specjalnych opatrunków, które mogą uratować życie, tamując duży krwotok po postrzale. Andriej przyznaje, że sam takiego nie ma. – Nasza armia zapewnia nam coś innego – mówi, wyciągając z kieszeni podłużną zieloną saszetkę. – To narkotyk. Jak mnie trafią, zażyję i już nic nie będę czuł – uśmiecha się.

- Dostajemy słabe wparcie. Gdyby nie pomoc wolontariuszy, rosyjskie czołgi byłyby już pod Kijowem - mówią żołnierze. Jednym z wolontariuszy jest Jurij, zwany "Kamikadze", który przywiózł transport z darami z Kijowa i z Polski. Wolontariusze zaopatrują armię we wszystko – od wody, przez środki czystości po leki, kamizelki, hełmy po nowoczesne noktowizory i celowniki optyczne.

Zobacz: Ukraińskie samochody rejestrowane w Polsce. O co tu chodzi?

"Kamikadze" jedzie na front

Jurij prowadził firmę transportową. Jego samochody jeździły z Ukrainy na zachód. Sam zasiadał za kółkiem raz w roku, by sprawdzić, co się zmieniło na trasie, którą pokonywali jego kierowcy. Teraz jeździ co trzy dni, ale już nie na zachód, ale na front. Firma działa na pół gwizdka. Z dwunastu samochodów zostało tylko sześć. Dwa wożą zaopatrzenie dla wojska. Jurij nie pozwala jeździć większości swoich kierowców. - To młodzi chłopcy. Mają, żony dzieci. Wolę jeździć sam – tłumaczy.

Pół godziny po opuszczeniu obozu Jurij odbiera telefon. Baza w której byliśmy została właśnie zbombardowana przez Rosjan rakietami Grad. Trzeba wywozić rannych – rzuca. Zawraca na wyboistej drodze i przyspiesza. Dzwoni do dwóch żołnierzy stacjonujących w bazie. Oba telefony milczą. Na kolejnych mijanych postach ukraińskiej armii nikt o ataku na bazę nie słyszał. Po dwudziestu minutach okazuje się, że informacja o ataku była nieprawdziwa. – Ktoś napisał w internecie, że naszych przykryli Gradami. To celowa dezinformacja – mówi ze złością.

Droga prowadząca z Ługańska na zachód wygląda jak po bombardowaniu. Pędząca 120 km/h furgonetka z hukiem zalicza kolejne dziury na niełatanym od lat asfalcie. Jurij zaczyna zasypiać. Głowa opada mu na kierownicę. Prowadzi już kilkanaście godzin, ale nie zwalnia i nie chce stanąć. Musi wykonać zadanie do końca. Do Charkowa, gdzie będzie mógł odpocząć, zostało prawie 300 kilometrów.

Transport jagodzianek, opatrunków i celowników

Warszawa, koniec sierpnia 2015 roku. Przez miasto przechodzi pochód z okazji dnia niepodległości Ukrainy. Na czele jedzie mały Oleś w samochodzie ozdobionym flagami. Nie może chodzić, bo z powodu zapalenia stawu wylądował w szpitalu, ale marszu nie chciał odpuścić. Iryna, jego mama, która idzie w tłumie, myślami jest na wschodzie Ukrainy. Kupiła już kilka kamizelek kuloodpornych. Teraz się zastanawia, czy lepiej wysyłać na front ciepłą bieliznę dla żołnierzy, czy hełmy, których cały czas brakuje. Mówi, że ukraińska diaspora na zachodzie zbyt słabo wspiera finansowo organizacje zdobywające zaopatrzenie dla armii. I dodaje: - Nasze środowisko w Polsce nie jest duże. Mamy ograniczone możliwości. Niedługo się wyczerpią.

Oksana zatrzymuje się na Pradze przed piekarnią i kupuje jagodzianki dla swoich dzieci, które spędzają wakacje pod Lwowem. Samochód jest wypakowany po dach. Oprócz jagodzianek i jogurtów Oksana wiezie na Ukrainę noktowizory i leki dla walczących. W Warszawie ma swój gabinet. Jest dermatologiem. Od rozpoczętych w listopadzie 2013 roku trwających protestów na kijowskim Majdanie pracy poświęca mniej czasu.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

- Zmienilismy panującą wcześniej w naszej rodzinie regułę, by przy posiłkach nie oglądać telewizji. Wszyscy domownicy na okrągło śledzą ukraińskie kanały informacyjne - opowiada. Jej ośmioletni synek Maksym zażyczył sobie na prezent plastikowy karabin. Powiedział, że będzie szukał ukrywającego się w Rosji Wiktora Janukowycza.

Ukraińska milicja: na Majdanie planowali zamach

Grudzień 2013 roku. Na Majdanie Niepodległości trwa wielotysięczny, pokojowy protest. 11 grudnia milicja podejmuje nocą próbę szturmu. Ludzie stawiają bierny opór gromadząc się na placu. Siły bezpieczeństwa muszą się wycofać.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

Program Savika Szustera to największy polityczny show w ukraińskiej telewizji za czasów rządów prezydenta Wiktora Janukowycza. „Szuster live” jest nadawany przez rosyjskojęzyczny i prorosyjski kanał Inter. Tym razem ma specjalną formułę. A władza jest w defensywie. Goście siedzą przy szklanym okrągłym stole. Obok polityków opozycji – były prezydent Leonid Krawczuk, wicepremier i płk milicji Oleg Tatarow. Pułkownik jest usztywniony. Jakby szary garnitur krępował mu ruchy. Musi się tłumaczyć z działań milicji. Przekonuje, że milicja miała informacje pochodzącą z blogów internetowych. Miało z nich wynikać, że demonstranci mogą nawet przygotować zamach.

Natalia okłamuje rodzinę, by pracować dla Fundacji Otwarty Dialog

Luty 2014. Na Majdanie widać coraz więcej Polaków. Gdy dzwoni ktoś z rodziny, Natalia musi kłamać. Mówi, że właśnie jest w drodze na kurs hiszpańskiego. Prawda jest inna. Kupiła kask, maskę gazową i jest w Kijowie. Wtajemniczona jest tylko najbliższa rodzina.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

Natalia uczy w szkole w Olsztynie, jest też dziennikarką "Gazety Olsztyńskiej." Martwi się, że gdy tylko skończą się ferie, będzie musiała wrócić do pracy w szkole. - Dzieci są wyrozumiałe i pozwoliłyby mi dłużej zostać w Kijowie. Trudniej jest uzyskać zgodę dyrekcji - tłumaczy. - No, chyba że wezmę bezpłatny urlop - zastanawia się. Na Majdanie jest wolontariuszką fundacji "Otwarty Dialog", która postawiła tam polski namiot.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

Wolontariusze rozdają foldery z informacjami o Unii Europejskiej, piszą raporty na temat wydarzeń w Kijowie. Chodzą też jako obserwatorzy na rozprawy sądowe uczestników protestów. W Kijowie Natalię zaskoczyło to, że nie jest tak niebezpiecznie, jak wygląda to w mediach. -Jechałam tu jak na wojnę. Na szczęście ani razu nie musiałam używać kasku i maski przeciwgazowej - śmieje się.

Obraz
© Archiwum prywatne | grzegorz łakomski

Dwa tygodnie później na Majdanie ginie 100 demonstrantów. Do ludzi zaopatrzonych w plastikowe kaski strzelają z karabinków snajperskich funkcjonariusze jednostki milicji Berkut. Według propagandy mediów rosyjskich, ale ostatnio również TVP są ofiarami właśnego "brutalnego protestu".

W tekście wykorzystałem fragmenty reportażu "Kamikadze wiezie pomoc" opublikowanego we "Wprost".

Zobacz także
Komentarze (73)