Tak wygląda adopcja międzynarodowa w Polsce. "Nie wiedziałam, że będę zmanipulowana"
Plan był prosty. Dwutygodniowy okres przygotowawczy na terenie Polski, sprawa o przysposobienie i załatwienie wszystkich formalności. Po uprawomocnieniu się wyroku 10-letnia Wiktoria, 7-letnia Natalka i 4-letnia Daria miały pojechać z nowymi rodzicami do Włoch. Coś jednak poszło nie tak.
Najstarsza z sióstr nie była w stanie przystosować się do nowej sytuacji. - Wiktoria była dla nich niewygodna, bo sprawiała problemy wychowawcze. Wyrzucili ją jak worek kartofli. Pozostałe dziewczynki były w porządku, więc wpadli na pomysł, że rozdzielą siostry - opowiada Wirtualnej Polsce Beata Danielczuk, mama zastępcza dzieci.
Trzy siostry nie miały szczęścia. Urodziły się w głęboko patologicznej rodzinie. Na rok trafiły pod opiekę dziadków. Ich wiek i choroba babci sprawiły, że dziewczynki nie mogły u nich dłużej zostać. We wrześniu 2014 roku Beata odebrała telefon z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. "Są trzy dziewczynki, które natychmiast szukają domu" - usłyszała. Decyzję podjęła w ciągu godziny.
Rodzice z Włoch
1 września 2014 roku trzy siostry pojawiły się w domu rodziny zastępczej, Beaty i Mariusza Danielczuków. - Włożyliśmy dużo pracy i serca, by ustabilizowały się emocjonalnie i by poczuły się bezpiecznie - mówi.
W lutym 2016 roku zgłosili się potencjalni rodzice adopcyjni. Małżeństwo, około 40 lat, z Włoch. - Bardzo się ucieszyliśmy. Znalezienie rodziców dla trójki dzieci to przecież nie lada sztuka. Taka okazja zdarza się bardzo rzadko. Dostaliśmy informację, że możemy zacząć przygotowywać dziewczynki do procesu adopcyjnego - opowiada Beata.
Wtedy zaczęły się pierwsze problemy. Najstarsza z sióstr, Wiktoria, nie chciała słyszeć o nowych rodzicach. Średnia, Natalka, wróciła do swoich nawyków. Zaczęła bić i kopać dzieci w szkole. - Dowiedziały się, że czeka ich duża zmiana. Były bardzo przestraszone. Cała praca z dziewczynkami, którą mieliśmy już za sobą, legła w gruzach - mówi Beata.
Na początku kwietnia tego roku adopcyjni rodzice z Włoch pojawili się w Polsce. - Dostaliśmy album z ich zdjęciami. Robili dobre wrażenie. Podjęliśmy kolejną próbę pracy z dziewczynkami pod kątem przysposobienia - kontynuuje Beata. Najstarsza siostra wciąż nie chciała się zgodzić. Zaznaczała, że nie chce wyjeżdżać do obcego kraju.
Rozmowy kontrolowane
Włosi pojawili się w ośrodku adopcyjnym 1 czerwca 2016 roku. Dziewczynki po raz pierwszy miały spotkać się z nowymi rodzicami. - Zasypali dzieci prezentami. Byli nimi zachwyceni - wspomina Beata. Od 18 lipca wszystkie trzy dziewczynki miały przejść przez dwutygodniowy okres preadopcyjny. Mieszkanie w Warszawie, one, Włosi i opiekun rodziny.
Dla bezpieczeństwa Beata dała Wiktorii telefon komórkowy. Miała dzwonić, gdy coś będzie nie tak. - Pani psycholog powiedziała jej jednak, że może się z nami kontaktować, ale wyłącznie w obecności opiekuna rodziny. Na polecenie pani psycholog, nie mogliśmy też odbierać telefonów od Wiktorii. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę tak zmanipulowana - opowiada Beata, która zgodziła się na urlopowanie, czyli dłuższy pobyt sióstr z Włochami w warszawskim mieszkaniu.
- Ustaliliśmy, że nie będzie dobre, jeśli Wiktoria bez przeszkód będzie mogła dzwonić do pani Beaty. Takie są zasady przy każdej adopcji. Wspólnie z panią Danielczuk ustaliliśmy, iż dziewczynki będą mogły dzwonić do niej w obecności tłumacza języka włoskiego. Siostry na początku korzystały z tej możliwości. Z kolei pani Beata, podczas gdy przez trzy miesiące dziewczynki były w Warszawie, tylko raz sama z siebie zadzwoniła do dziewczynek. Być może dlatego, iż psycholog Krajowego Ośrodka na bieżąco informował opiekunkę o przebiegu pobytu dziewczynek w Warszawie oraz ich samopoczuciu. Psycholog Ośrodka kilka razy w tygodniu odwiedzał i kontaktował się z dziewczynkami i kandydatami na rodziców - mówi Wirtualnej Polsce psycholog Izabela Rutkowska z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego "Towarzystwo Przyjaciół Dzieci", która pośredniczyła w procesie adopcyjnym.
"Zacieranie więzi między siostrami"
Beata wciąż słyszała od Wiktorii, że jest jej z Włochami źle, że chce wracać. 12 sierpnia 2016 roku Danielczukowie odebrali telefon z informacją, że najstarsza siostra próbowała wyskoczyć przez okno. W konsekwencji Krajowy Ośrodek Adopcyjny podjął decyzję o odwiezieniu jej do rodziny zastępczej. - Została przekazana jak worek kartofli. W połowie drogi na stacji benzynowej - mówi Beata. Pozostałe siostry zostały u Włochów.
- Wciąż powtarzali, że trzeba czasowo rozdzielić siostry i dać czas Wiktorii, która później miałaby do nich dołączyć. Już wtedy wiedziałam, że ona nigdy nie będzie na to gotowa, ponieważ w ogóle nie akceptuje Włochów. Poza tym nie wierzyłam w to, że będą chcieli utrzymywać z nią kontakt. Dowodem na to jest złożony przez nich wniosek na przedłużenie okresu preadopcyjnego, ale wyłącznie na dwie młodsze dziewczynki. Sąd na szczęście oddalił tę prośbę - kontynuuje Beata.
Siostry mogły kontaktować się ze sobą przez Skype raz w tygodniu. Taką decyzję podjęła psycholog. - Byłam w szoku. Myślałam, że będą mogły rozmawiać ze sobą codziennie - komentuje Beata. Izabela Rutkowska z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego twierdzi, że gdy najstarsza siostra wróciła do domu zastępczego, pozostałe dziewczynki odetchnęły . - Skończyło się, szczypanie i dokuczanie. Dziewczynki nareszcie mogły się spokojnie bawić razem z Włochami, których w sposób naturalny zaakceptowały. Młodsze dziewczynki nie wspominały o Wiktorii i nie pragnęły z nią kontaktu. Jaka więc miała być zasadność częstego kontaktu, skoro siostry tego nie chciały? - mówi Rutkowska.
Mama zastępcza dziewczynek wspomina, że po trzech rozmowach sióstr psycholog uznała, że taka praktyka źle wpływa na dwie młodsze dziewczynki i do zakończenia procesu nie będą utrzymywać kontaktu z Wiktorią. - Dzisiaj wiem, że robili wszystko, by zatrzeć więzi między siostrami - mówi Beata.
Nadrzędny interes dziecka
- Zastępcza rodzina nie jest środowiskiem odpowiednim dla dzieci, które mogą trafić do adopcji. Z założenia jest czasową formą opieki - do momentu powrotu dzieci do rodziny własnej lub adopcji, jeśli sytuacja prawna dzieci na to pozwala - mówi Wirtualnej Polsce Izabela Rutkowska.
W uchwale 7 sędziów z dnia 12 czerwca 1992 r. Sąd Najwyższy wyjaśnił, że przysposobienie dziecka polskiego, związane z przeniesieniem do innego kraju, może nastąpić, jeżeli nie ma możliwości umieszczenia go na równorzędnych warunkach w rodzinie zastępczej lub adopcyjnej na terenie Polski, oraz że w postępowaniu tym decydujące znaczenie ma nadrzędny interes dziecka.
- Zdaję sobie sprawę ze wszystkich orzeczeń sądowych w tej sprawie. Jednak, jeśli mielibyśmy wybrać, co dla dziecka jest lepsze - rodzina zastępcza czy adopcyjna - odpowiedź jest jednoznaczna - oczywiście adopcja - mówi psycholog z Krajowego Ośrodka Adopcyjnego.
- Jeśli dzieci mogą być umieszczone w rodzinie adopcyjnej, powinno do tego dojść. Nie powinny pozostawać na utrzymaniu państwa do pełnoletności. Przede wszystkim dlatego, że po osiągnięciu 18. roku życia pozostaną same sobie. Państwo nie da każdemu dziecku z opieki zastępczej mieszkania, nie wykształci, nie zajmie się nim, gdy osiągnie pełnoletność - dodaje.
"Jak one się do siebie tuliły!"
Danielczukowie wycofali zgodę na dalsze urlopowanie przez Włochów dwóch młodszych dziewczynek. Pojechali do Warszawy po siostry Wiktorii. - W mieszkaniu czekała na nas cała świta z Warszawy. Zaczęli wyrzucać mi, że zabieram dziewczynki przed badaniem biegłych. Powiedziałam krótko: proszę państwa, jestem prawnym opiekunem tych dzieci i dla mnie priorytetem jest ich dobro i bezpieczeństwo. Nie mogą być rozdzielone i bezwzględnie muszą być razem. Dalsze rozdzielanie dziewczynek jest bezzasadne. Włoszka powiedziała, że powinnam zawiesić kamień na szyi i skoczyć do wody. Gdy dziewczynki wsiadły z nami do samochodu, to był najpiękniejszy widok na świecie. Jak one się do siebie tuliły! Nie mogłam sobie darować, że tak dałam się zmanipulować - opowiada.
Krajowy Ośrodek Adopcyjny przekonuje w rozmowie z Wirtualną Polską, że Włosi nigdy nie chcieli adoptować tylko dwóch sióstr. - Przyjechali po trzy dziewczynki. Nie można jednak adoptować dziecka, które jest do tego niechętne. Dlatego też Wiktoria wróciła do pani Danielczuk, która deklarowała przygotowanie Wiktorię do adopcji. Nie wiemy dlaczego pani Danielczuk nie wywiązała się ze swoich obietnic. Mamy wrażenie, iż opiekunka od początku nie chciała, by dziewczynki zostały adoptowane - mówi Izabela Rutkowska.
Zarzuca także Beacie Danielczuk, że prowadzi rodzinę zastępczą wyłącznie dla korzyści majątkowych. - Nasuwa się nieodparte wrażenie, że pani Beata od początku chciała zostawić u siebie dziewczynki. Oczywiście, jest to jakiś plan na swoje życie zawodowe, tym bardziej, że rodziny zastępcze oprócz pensji, pokrycia kosztów utrzymania dzieci, otrzymują także świadczenie wychowawcze z programu 500+ na każde dziecko umieszczone w ich rodzinie. Pani Beata, pracując jednocześnie w domu dziecka, aktualnie stanowi rodzinę zastępczą zawodową dla szóstki dzieci - mówi Wirtualnej Polsce Rutkowska.
"Zbyt silne więzi"
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie złożyło wniosek o rozwiązanie rodziny zastępczej Danielczuków. Uzasadnieniem jest przede wszystkim utrata zaufania do pani Beaty jako osoby prowadzącej rodzinę zastępczą oraz brak współpracy w procedurze adopcyjnej. - Nie było odpowiednim, że dziewczynki mówiły do rodziców zastępczych "mamo" i "tato". W rodzinie zastępczej, jako czasowej formie opieki, nie powinno wstępować się w rolę rodziców naturalnych jako "mama i tata". Działania pani Danielczuk były w tym względzie mało profesjonalne - komentuje psycholog.