"Szambo wybije". Niezależna TV w Rosji pokazała szokującą relację
O tym, że rosyjski przywódca Władimir Putin, wysyłając tysiące rezerwistów na front, traktuje ich przy tym jak "mięso armatnie", mówiło się od dawna. O tym, że "mobiki" coraz częściej się buntują i za karę trafiają do więzień w Rosji bądź na okupowanych terytoriach Ukrainy, gdzie się ich głodzi i torturuje, donoszą od niedawna niektóre niezależne rosyjskie media. – Ta armia niczego wielkiego już nie osiągnie – mówią WP wojskowi eksperci.
Szokującą relację z udziałem rezerwistów ujawnił niezależny rosyjski kanał TV Rain (Dożd), nadający obecnie m.in. z Łotwy. Opisano w niej jak pod koniec października setki zmobilizowanych mężczyzn z Woroneża wyruszyło do walki pod Makijewką. W ciągu kilku dni ponieśli bardzo duże straty w swoich szeregach. Według raportów, kiedy pojawili się na linii frontu, oficerowie powiedzieli im: "Jesteście mięsem, dlatego zostaliście tu przywiezieni". Mieli zostać porzuceni przez swoich dowódców, uzbrojeni tylko w granaty, zmuszeni kopać rowy gołymi rękami.
Około 50-osobowej grupie udało się wycofać w kierunku rosyjskiej granicy, gdzie zostali rozbrojeni i przewiezieni na poligon wojskowy w Walujkach w obwodzie biełgorodzkim w Rosji. Tam byli przetrzymywani przez kilka tygodni. Część z nich odmówiła powrotu na front. W odpowiedzi prokuratura wojskowa zaczęła grozić zmobilizowanym mężczyznom zarzutami karnymi. A 17 listopada zostali przewiezieni w kierunku Donbasu.
Pójdą na front nieprzygotowani. "Wysyłanie dzieci na śmierć"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Prawdopodobnie zostali zabrani do podziemi Domu Kultury w Zaitseve, gdzie obecnie ok. 300 mężczyzn jest przetrzymywanych przez rosyjskie wojsko jako jeńcy. Armia rosyjska wykorzystuje piwnice więzienne w kilku miejscach na okupowanych terytoriach Ukrainy do przetrzymywania żołnierzy, którzy odmawiają powrotu na linię frontu. Stosuje przy tym głód, groźby i bicie, aby zmusić ich do powrotu" – przekazuje niezależne medium TV Rain.
Według gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcy Wojsk Lądowych, o tym, że rosyjscy żołnierze dla dowódców byli "mięsem armatnim" mówiono od początku.
– Byli traktowani jak za cara Mikołaja, który określał ich mianem "przeklętej swołoczy". Patrząc na ich armię, mamy tam do czynienia z ogromną przepaścią między dowódcami a szeregowymi żołnierzami. Nie dziwi więc fakt, iż ci drudzy są zmuszani do powrotu na front, a w przypadku odmowy są torturowani i zamykani w więzieniach. W rosyjskiej armii nigdy nie szanowano żołnierzy. Ten system zawsze miał w pogardzie szeregowego mundurowego – mówi WP gen. Skrzypczak.
W jego opinii w rzeczywistości to rosyjscy dowódcy są swołoczą, która nieludzko traktuje podwładnych. – Oni zawsze kradli, zbijali fortunę na drenowaniu armii. Wynieśli to jeszcze z czasów ZSRR. Oni nie potrafią zrozumieć, że można traktować ludzi inaczej. Nie spodziewajmy się więc wielkich czynów po armii, która jest zdemoralizowana – uważa były dowódca Wojsk Lądowych RP.
Z kolei według płk. Piotra Lewandowskiego, byłego weterana misji wojskowych w Iraku i Afganistanie, podział w rosyjskiej armii, który był widoczny na początku wojny, z pojawieniem się rezerwistów na froncie jeszcze bardziej się pogłębia.
– Wśród zawodowych żołnierzy na kontrakcie, ci, którzy mieli rzucić kwitami i odejść z frontu, już dawno odeszli. Oni byli jak "gotowana żaba". Reszta została, godząc się na warunki i walkę na froncie. Z rezerwistami jest zupełnie inna bajka. Mają swoje poczucie dumy, empatię i niekoniecznie są "drobnymi pijaczkami". Mimo wszystko nie uciekli z Rosji, nie schowali się w piwnicy, przyjęli kartę powołania i stawili do wojska. Wielu z nich ma patriotyczne przekonania i oczekuje, że kraj da im to, co im się należy. Chcą być przede wszystkim dobrze dowodzeni – ocenia płk Piotr Lewandowski.
I dodaje, że rosyjskie dowództwo nie zapewnia im dobrego nadzoru, szkolenia i zabezpieczenia materiałowego. - Rosyjski zmobilizowany żołnierz protestuje, że nie ma warunków, by walczyć na froncie. To nie jest protest przeciw wojnie, ale przeciw podejściu do rezerwisty – uważa wojskowy.
Jak informował portal Defence24.pl, zmobilizowani Rosjanie są wysyłani bardzo szybko na front, ponieważ pozwala to Kremlowi zaoszczędzić środki finansowe wypłacane żołnierzom dopiero 40 dni po powołaniu. "Im szybciej 'mobik' zginie, tym mniej będzie kosztował Minoboronę. W przypadku osób samotnych, zabitych w pierwszych 40 dniach, rosyjski rząd takich kosztów nie ponosi wcale" – ujawnia portal.
– Nie wiemy, ile tak naprawdę rezerwistów chce się bić, ilu jest takich, którzy chcą zarobić, a ilu jest takich, którzy "mają to gdzieś" i chcą wracać do domu. Tam jest bardzo duża mieszanka. Od Rosjanina-patrioty, który jest za Putina gotów oddać życie, do Rosjanina, który uważa, że to, co się dzieje na Ukrainie, jest niepotrzebne. A dodatkowo Rosja ma u siebie ogromny problem społeczny z alkoholizmem wśród mężczyzn, także rezerwistów. Oni są rozpici. To się kładzie cieniem na armię i jej kondycję. Patrząc na jakość tych żołnierzy, nie dokonają oni wielu rzeczy na froncie – uważa gen. Waldemar Skrzypczak.
Według Lewandowskiego Rosja nie potrafi wdrożyć kompleksowych działań w armii. - Nie wyślą na front charyzmatycznych dowódców z doświadczeniem bojowym, ale wolą zamknąć rezerwistę, który ma odwagę podnieść głos. Nie zdziwię się, jak dla części z nich zapadną wyroki długoletniego więzienia. Do tego dochodzi wszechobecne kłamstwo. Choć generałowie mają świadomość tego kłamstwa, to nie mówią o tym głośno, bo musieliby wdrożyć zmiany. A dla nich lepiej spacyfikować bunt wśród rezerwistów. Przynajmniej będzie spokój. Oni wolą czekać: czy szambo samo wybije, czy też nie. To, że się zapełnia, wiemy wszyscy – komentuje płk Piotr Lewandowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski