Tak pokazują szczyt NATO w Rosji. "Upadłe nadzieje", "plan wojny na pełną skalę"
Porażka Kijowa, rusofobiczna paranoja NATO i możliwy atak na Królewiec - tak rosyjskie i białoruskie media relacjonują trwający w Wilnie szczyt NATO. Moskiewskie ośrodki propagandowe posunęły się także do stosowania gróźb wykorzystania broni jądrowej.
Wiele informacji podawanych przez rosyjskie media lub przedstawicieli władzy to element propagandy. Takie doniesienia są częścią wojny informacyjnej prowadzonej przez Federację Rosyjską.
11 lipca w Wilnie rozpoczął się szczyt NATO. Tuż przed jego rozpoczęciem poinformowano, że turecki parlament zajmie się sprawą przyjęcia Szwecji do NATO, co wcześniej blokowała Ankara. Rozmowy liderów państw członkowskich Sojuszu i ich partnerów zdominował temat przyszłości relacji z Ukrainą.
Mówiono także o przyjęciu Ukrainy do Sojuszu. Wołodymyr Zełenski krytykował jednak niepewne stanowisko w tej sprawie. "To bezprecedensowe i absurdalne, gdy nie określono ram czasowych ani zaproszenia, ani członkostwa Ukrainy" - napisał w mediach społecznościowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosjanie o "upadłych nadziejach Kijowa"
Brak jednoznacznego planu NATO wywołał radość wśród rosyjskich propagandystów. Tabloid "Komsomolskaja Prawda" napisał o "upadłych nadziejach Kijowa".
"Zełenski nie miał innego wyjścia, jak przyznać, że nikt nie zamierza przyjąć Ukrainy do NATO. I wybuchł złością w mediach społecznościowych, nazywając to, co się dzieje, absurdem" - napisano.
Rosyjskie medium stwierdziło także, że kraje NATO nie mają pieniędzy na podniesienie wydatków wojskowych i zmuszone są do "cięcia wydatków na programy rozwojowe i społeczne".
Propagandyści zwrócili także uwagę na stosunek NATO wobec Chin. W komunikacie ze szczytu stwierdzono, że "ambicje i represyjna polityka stanowią wyzwanie dla interesów, bezpieczeństwa i wartości, a Chiny stanowią 'wyzwania systemowe' dla Sojuszu".
"Komsomolskaja Prawda" stwierdziła więc, że to znak, iż "kwestia chińska" będzie nowym celem Paktu. "Sprowokowawszy kolejny konflikt w Europie Wschodniej, NATO skupiło się na regionie azjatyckim" - napisano w medium kraju, który zaatakował zbrojnie swojego sąsiada.
Propaganda: NATO bez Rosji jest jak bajka o zającach bez wilka
W innym tekście opublikowanym na łamach "KP" rosyjski ekspert wojskowy Wiktor Baraniec stwierdził, że NATO podczas szczytu opracowuje "plan wojny na pełną skalę w Europie". Przekonuje on, że NATO musi straszyć Rosją, by w ogóle zachować sens swojego istnienia. "NATO bez rosyjskiego zagrożenia jest jak bajka o zającach bez wilka i niedźwiedzia" - napisał.
Autor oskarżył też - jak to zwykle w propagandzie Rosji - Stany Zjednoczone, że używa tego strachu, by "pompować sojuszników swoją bronią, umożliwiając amerykańskiemu przemysłowi zbrojeniowemu uzyskiwanie gigantycznych super dochodów".
Baraniec stwierdził, że potencjał sił lądowych NATO przekracza 4 miliony ludzi, ale to nie oznacza, że "Rosja nie będzie w stanie oprzeć się wojskom Sojuszu".
"Co mówi nasza zaktualizowana doktryna nuklearna? Jeżeli w przypadku ataku wroga, nawet przy użyciu broni konwencjonalnej, zagroziłoby to suwerenności i integralności terytorialnej Rosji, zastrzegamy sobie prawo do odpowiedzi, w tym użycia broni jądrowej. NATO może rozmieszczać wojska na naszych granicach ile chce, ale jest mało prawdopodobne, że będzie chciało zostać bez głowy" - przekonywał rosyjski ekspert.
Białoruska agencja BiełTA z kolei przekonywała, że pierwszy dzień szczytu zakończył się "rozczarowaniem Ukrainy". "Na wileńskim szczycie nie otrzymała zaproszenia ani harmonogramu przystąpienia do Sojuszu" - napisano.
Rosyjski politolog straszy atakiem na Królewiec
Na uwagę zasługuje także wywiad z politologiem Nikołajem Mieżwiewiczem z uniwersytetu w Petersburgu. Jeszcze przed szczytem NATO przekonywał, że poszerzenie NATO oznacza okrążenie obwodu królewieckiego i bezpośrednie zagrożenie dla regionu.
- Jak można się temu przeciwstawić? Tylko taktyczną bronią jądrową. Czy jest w obwodzie królewieckim? Nie wiemy. Ale jest w Republice Białorusi. Atak na obwód królewiecki można przeprowadzić najprawdopodobniej ze świadomością, że nastąpi konflikt globalny, a przynajmniej regionalny, którym zainteresowane są pewne środowiska w Polsce i krajach bałtyckich, przede wszystkim na Litwie - mówił.
Stwierdził, że do konfliktu mogą doprowadzić "prowokacje". Wskazał na sytuację z rakietą, która spadła pod Bydgoszczą. Politolog przekonywał, że jest to polski pocisk, tylko Warszawa przekonuje, że jest to rosyjska rakieta wystrzelona z Kaliningradu (nie ma takich doniesień, to propagandowe relacje - red.).
- Polacy i w mniejszym stopniu Litwini mogą też donieść o jakimś wrogim ataku z Królewca w związku z obecnością niektórych grup wojskowych lub paramilitarnych. A potem udowodnij, że nie było inwazji - mówił Mieżwiewicz.
Czytaj więcej: