ŚwiatTajwan jak Krym? W jaki sposób kontynentalne Chiny mogą przyłączyć wyspę?

Tajwan jak Krym? W jaki sposób kontynentalne Chiny mogą przyłączyć wyspę?

Rosja broni na Krymie rodaków - tak Putin uzasadnia obecność swoich wojsk na Ukrainie. Czy podobna sytuacja mogłaby mieć miejsce na Tajwanie z udziałem Chin? Przyłączenie wyspy do kontynentu od lat pozostaje priorytetem kolejnych pokoleń komunistycznych polityków, a wojna wciąż jest jednym ze scenariuszy - w Tajwan stale wymierzonych jest 1600 rakiet balistycznych. Jednak czy zbrojna konfrontacja jest w ogóle realna?

Tajwan jak Krym? W jaki sposób kontynentalne Chiny mogą przyłączyć wyspę?
Źródło zdjęć: © AFP | Sam Yeh

09.03.2014 | aktual.: 09.03.2014 10:15

W ostatnich dwóch latach chińskie spory terytorialne na Morzu Południowochińskim sprawiły, że kwestia Tajwanu zeszła na drugi plan. Nie oznacza to jednak, że wysepka nie jest wciąż skrawkiem ziemi, od którego mógłby zapłonąć cały Pacyfik. Chińska Republika Ludowa od lat podkreśla, że kontynent i wyspa to jedność. Pozostaje jedynie kwestia wyboru metody, która posłuży do zjednoczenia.

- Chiny nie mają interesu w rozpoczynaniu wojny w regionie. Jeśli chodzi o relacje Chin z Tajwanem, to niewątpliwie celem jest zjednoczenie, jednak nie poprzez działania zbrojne, tylko przez silną współpracę gospodarczą. Obecni przywódcy Chin kładą także duży nacisk na rozpoczęcie dialogu politycznego z Tajwanem - mówi Justyna Szczudlik-Tatar. Zdaniem analityczki z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, dążenie do zjednoczenia będzie odbywało się tymi dwiema ścieżkami - współpracą gospodarczą i polityczną.

Pokojowa unifikacja to prawdopodobny i pożądany przez świat scenariusz. Jednak warto pamiętać, że Chiny, jak przystało na globalne mocarstwo, pozostawiają sobie także otwartą furtkę do ewentualnych działań zbrojnych.

Po "wieku upokorzeń" czas na "jedne Chiny"

"Tajwan jest częścią poświęconego terytorium Chińskiej Republiki Ludowej. Jest wzniosłym obowiązkiem całego chińskiego narodu, łącznie z naszymi rodakami z Tajwanu, by osiągnąć wielki cel zjednoczenia z ojczyzną" - takie słowa można znaleźć w preambule chińskiej konstytucji. Jest to i tak łagodne potraktowanie tematu, bo chińska ustawa antysecesyjna wykłada sprawę jeszcze bardziej kategorycznie: "Są tylko jedne Chiny na świecie. Stały ląd i Tajwan należą do jednych Chin. Chińska suwerenność i integralność terytorialna nie tolerują żadnego podziału". Dalej ustawa grozi nawet wojną w przypadku, gdyby Tajwan ogłosił niepodległość.

W niedawnym komentarzu, Zachary Keck, ekspert ds. Azji i Pacyfiku, podkreślił, że to właśnie Tajwan, a nie Spratly, Paracele czy inne sporne archipelagi, jest obszarem, którego najbardziej pożądają Chiny. W jego ocenie przyczyna takiego stanu rzeczy jest prosta - wyspa jest "jedną ze znaczących pozostałości po całym wieku upokorzeń". Co dokładnie miał na myśli publicysta?

Wszystko zaczęło się od traktatu w Shimonseki z 1895 roku, na mocy którego Tajwan przeszedł we władanie Japonii. Dla wielu Chińczyków to właśnie wtedy symbolicznie rozpoczął się "wiek upokorzeń". O ile w latach 90. XX wieku udało się odzyskać władzę nad Hongkongiem i Makau, to Tajwan do dziś pozostaje ostatnim obszarem "jednych Chin" oderwanym od ojczyzny.

Na jakich warunkach mógłby do niej wrócić? Wiadomo, że komuniści z kontynentu są przygotowani na każdą ewentualność. Od pokojowego wchłonięcia aż po zbrojny atak. Pozwala o tym sądzić około 1600 chińskich rakiet balistycznych wymierzonych w wyspę oraz bojowe deklaracje zawarte nawet w państwowych ustawach.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Ministerstwo obrony Tajwanu doskonale zdaje sobie sprawę, że przewaga siły, i tak już potężnego sąsiada, będzie rosła z każdym dniem. W ubiegłorocznym raporcie o stanie bezpieczeństwa resort przyznał, że do 2020 roku Pekin osiągnie możliwość przeprowadzenia frontalnego ataku, w którym potencjalnie mógłby zająć Tajwan i przyległe wysepki.

Ale czy Chinom faktycznie opłaca się szybkie i siłowe rozwiązanie? Zyski

Wielu ekspertów wskazuje, że Tajwan mógłby się stać idealną bazą wojskową dla wschodzącej chińskiej potęgi. Stąd można skutecznie kontrolować Pacyfik i Ocean Indyjski. Opanowując wyspę, Państwo Środka zyskałoby również możliwość stałego nadzoru szlaków morskich i przestrzeni powietrznej nad Tajwanem. W 2011 roku jeden z komentatorów prestiżowego "Foregin Affairs" ocenił nawet, że byłby to pierwszy etap na drodze do "uczynienia wasali z Japonii i Korei Południowej".

Takich opinii nie podziela prof. Haliżak, dyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. - Chińczycy maja bardzo korzystną lokalizację baz na wyspie Hajnan. Tam mają infrastrukturę, porty i zapewniają sobie bezpieczeństwo od strony wschodniej i południowo-wschodniej. Tajwan nie jest im do tego potrzebny - ocenia w rozmowie z WP.PL. - Z moich kontaktów z Tajwańczykami wynika, że nie widzą oni zagrożenia w postaci interwencji zbrojnej. Bardziej obawiają się sankcji ekonomicznych, bo dysproporcja jest ogromna - mówi.

Poza tym w regionie jest jeszcze jeden potężny aktor, o którego póki co rozbijają się wszelkie siłowe scenariusze - to Stany Zjednoczone. Być może do czasu, bo już teraz coraz więcej amerykańskich ekspertów i teoretyków bierze pod uwagę scenariusz, w którym wyspa wraca do Chin przy milczącej zgodzie Waszyngtonu.

"Kryzys wokół Tajwanu może całkiem łatwo urosnąć do rangi wojny nuklearnej. Każdy krok, który do niej doprowadzi, będzie miał racjonalne uzasadnienie dla aktorów po obu stronach konfliktu" - przekonywał w jednym ze swoich tekstów prof. Charles L. Glaser z Uniwersytetu George'a Washingtona. Politolog i znawca stosunków międzynarodowych od lat jest zwolennikiem "oddania" Tajwanu w zamian za uniknięcie kolizji z Chinami.

Wtóruje mu prof. John J. Mearsheimer z Uniwersytetu w Chicago, który w lutym na łamach "The National Interest" tłumaczył, że jeśli Tajwan nie pozyska broni nuklearnej (na co się nie zanosi), to wpadnie w objęcia potężnego sąsiada. Innymi okolicznościami ratującymi niezależność byłyby, jego zdaniem, zmiany wewnętrzne lub krach gospodarczy Chin. Tylko w obliczu osłabienia Pekinu Stany Zjednoczone będą mogły uchronić Tajwan, w przeciwnym wypadku los wyspy jest przesądzony - przekonywał.

"Chiny będą chciały zdominować Azję tak, jak Stany Zjednoczone zdominowały zachodnią półkulę. Spróbują zostać regionalnym hegemonem. Szczególną uwagę poświęcą zwiększeniu różnicy sił między sobą a sąsiadami - zwłaszcza Indiami, Japonią i Rosją" - pisze Mearsheimer. Zajęcie Tajwanu na pewno podkreśliłoby wiodącą rolę Chin w regionie i zostałoby przyjęte z niezadowoleniem w Tokio i Nowym Delhi. Ale czy rzeczywiście wszystko poszłoby tak gładko? Straty

Nie można bagatelizować politycznych skutków, jakie niosłaby za sobą wojna w regionie, a później zbrojna okupacja. Zakładając po raz kolejny, że Stany Zjednoczone przymykają oko na chińską agresję, inwazja miałaby opłakane efekty dla relacji Chin z każdym krajem w rejonie Azji i Pacyfiku. W jednej chwili obraz Państwo Środka zostałby odmalowany.

Chiny, być może bezpowrotnie, utraciłyby wizerunek narodu stawiającego na budowanie gospodarczej potęgi. W zamian stałyby się nacją agresorów. Zajęcie Tajwanu dziś oznaczałoby, że jutro Pekin może zechcieć zająć dowolny sporny archipelag lub zażądać rewizji granicy np. z Wietnamem, na której już przecież toczył walki pod koniec lat 70. Łatwo więc sobie wyobrazić, że państwa skupione choćby w stowarzyszeniu ASEAN na wieść o inwazji na Tajwan zawiązałyby antychiński "blok".

Nikt nie może również zagwarantować Chinom skutecznej aneksji Tajwanu. O ile różnice w potencjałach militarnych będą się pogłębiały z roku na rok, to sukces najeźdźcy z reguły ciężko przekuć w sukces okupanta. Chiny doskonale zdają sobie z tego sprawę - uważnie obserwowały poczynania USA, które bez problemu rozbiły w pył irackie siły zbrojne, ale nie udźwignęły ciężaru stabilizacji po udanym podboju.

W wojenny scenariusz nie wierzy również prof. Haliżak. - Wykluczam wojnę. Nie sądzę, żeby w tej chwili Chiny były w stanie militarnie zaanektować Tajwan, który posiada dobrze wyposażoną armię. Chińczycy wiedzą, że użycie sił zbrojnych byłoby kosztowne i przyniosłoby straty. Pekin ma inny, bardziej efektywny instrument nacisku, zależność ekonomiczną - tłumaczy profesor.

Łatwiej okiełznać 23-milionową populację gospodarczo niż militarnie. W drugim przypadku na czoło wysuwa się niechęć lokalnej ludności do sąsiadów z kontynentu, która jeszcze bardziej by się zaogniła. Według badań "Japanese Journal of Political Science" już teraz tylko jedno państwo w regionie jest postrzegane przez Tajwańczyków mniej przyjaźnie niż Chiny. Jak łatwo się domyślić, jest nim Korea Północna.

Istnieje tylko jedna okoliczność, która zmusiłaby Pekin do natychmiastowej zbrojnej reakcji, a jest nią ogłoszenie niepodległości przez Tajwan. Jeśli jednak nie doszło do tego przez całe dziesięciolecia, to czy rząd Republiki Chińskiej zdecyduje się na taki krok w chwili, gdy kontynentalne Chiny są silniejsze niż kiedykolwiek?

Powtórka z Hongkongu

- W chwilach napięcia za rządów poprzedniego prezydenta Chen Shui-biana, który forsował pomysły niepodległościowe, Stany Zjednoczone były postawione w kłopotliwej sytuacji, wobec potencjalnego poważnego kryzysu we regionie. Dziś Waszyngton, z uwagi na niewielkie ryzyko konfliktu między Tajwanem a Chinami, ma w miarę komfortową sytuację. Jednak w dalszej perspektywie, gdyby doszło do unifikacji, Stany Zjednoczone straciłyby na znaczeniu w regionie, mając silniejsze niż dotychczas Chiny - ocenia Justyna Szczudlik-Tatar. Pomocne w bagatelizowaniu roli USA na Tajwanie może być także coraz silniejsze chińskie wojsko. Nie bez przyczyny Państwo Środka w ostatnich latach dynamicznie rozwija flotę. W ewentualnym konflikcie marynarka wojenna jest bowiem idealnym narzędziem do blokady wyspy. W takiej sytuacji, jeśli Stany Zjednoczone zechciałyby nieść pomoc, musiałyby stawić czoła "kordonowi" nowoczesnych okrętów.

Władze w Pekinie są dziś bardziej otwarte na pluralizm niż w przeszłości. To jest istotna zmiana. Wszystko to sprawia, że Tajwan nie ma zbyt wielkiego pola manewrów. Może jedynie grać na zwłokę, próbując jak najdłużej zachować obecne staus quo, bo ogłaszanie niepodległości wiąże się wyłącznie z pogorszeniem sytuacji. - Obywatele Tajwanu są obecnie bardzo ostrożni, jeśli chodzi o głoszenie haseł niepodległościowych i utworzenie niezależnego państwa. Zdają sobie doskonale sprawę z tego, że ponieśliby ogromne straty. Postulaty niepodległościowe wysuwa nie więcej niż kilkanaście procent Tajwańczyków i tylu głosowałoby za twardym postawieniem na niepodległość - mówi prof. Haliżak.

Podobnego zdania jest Justyna Szczudlik-Tatar. - Od 2008 roku u władzy mamy Kuomintang i prezydenta Ma Ying-jeou, który poprawił relacje z Chinami. Nawet jeśli kolejne wybory w 2016 roku wygra Demokratyczna Partia Postępowa, to nie będzie już powrotu do jej dawnej otwarcie niepodległościowej retoryki, z której znany był były prezydent Chen Shui-bian. Obecne zbliżenie przyniosło profity - to nie tylko zacieśnienie współpracy gospodarczej, lecz także coraz intensywniejsze kontakty międzyludzkie, a przede wszystkim stabilizacja relacji w Cieśninie Tajwańskiej. Dlatego otwarta i twarda opcja niepodległościowa w DPP jest dziś w mniejszości - mówi analityczka PISM

Jedność i autonomia?

Jeśli Państwo Środka, które świat zna raczej od cierpliwej strony, wybrałby inwazję, to zwalczanie zbrojnego oporu wydaje się nieuniknione. Choćby z tego względu Pekin nie będzie podejmował agresywnych kroków. Jak więc spełnić sen o "jednych Chinach"? - Dwa oddzielne organizmy w ramach jednych Chin. Sami Chińczycy dopuszczają taką możliwość, oni mogą żyć w różnych formach organizacyjnych. Władze w Pekinie są dziś bardziej otwarte na pluralizm niż w przeszłości. To jest istotna zmiana - twierdzi prof. Haliżak.

Na zmianę chińskiej retoryki zwraca uwagę również Justyna Szczudlik-Tatar z PISM. - Chińczycy ostatnio starają się pokazać swoją łagodniejszą twarz, "dowartościowując" Tajwan. Najlepszym dowodem jest przyzwolenie ze strony Pekinu na podpisanie porozumień podobnych do umów o wolnym handlu z Singapurem i Nową Zelandią, z którymi Tajpej nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych. Inny przykład to casus Gambii, która zerwała stosunki z Tajwanem pod koniec ubiegłego roku. Jak do tej pory Pekin nie nawiązał z nią stosunków dyplomatycznych. W ten sposób Chiny wyciągają pomocną dłoń w stronę Tajwanu. Jest to też forma miękkiej presji, nakłonienia do dialogu politycznego - ocenia.

Najrozsądniejszym i najbardziej prawdopodobnym wyjściem jest więc powtórzenie scenariusza znanego z Hongkongu i Makau. Dominacja ekonomiczna, a później wojskowa, sprawi w końcu, że Tajwan na tyle zbliży się do Chin, że zostanie wchłonięty.

Rząd w Tajpej będzie mógł zadbać wówczas tylko o jedno, by proces połączenia przebiegał przy poszanowaniu warunków obu stron - narodowej jedności i szerokiej autonomii. - Na Tajwanie nie ma ani jednego żołnierza chińskiego, nie możemy porównywać tego np. do Krymu, gdzie Rosja ma kilkanaście tysięcy żołnierzy i dokonuje próby aneksji obcego terytorium - ocenia prof. Haliżak. Wszystko wskazuje więc na to, że jeśli Chiny w najbliższych latach powiększą swoje terytorium, to stanie się to bez choćby jednego wystrzału karabinu.

Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)