Tajny raportu z audytu MSWiA ws. katastrofy smoleńskiej. "wSieci" publikuje fragmenty dokumentu
• BOR dopuścił się "szokujących zaniedbań" - ujawniło "wSieci"
• Według tygodnika, za "czasów Janickiego bezpieczeństwo VIP-ów traktowano niepoważnie"
• Były szef BOR miał również złamać przepisy, które sam zatwierdził
• Ponadto, "wysłano osoby z doświadczeniem w zabezpieczaniu krajowych wizyt"
MSWiA ujawniło pierwsze wnioski z audytu, który powstał ws. zabezpieczenia wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku w 2010 roku. Do dokumentu opatrzonego klauzulą "poufne" dotarli dziennikarze "wSieci", Marek Pyza i Marcin Wikło. Według nich, "do pirotechnicznego sprawdzenia samolotu Tu-154m wyznaczono magazyniera po wylewie", a "były szef Marian Janicki złamał przepisy, które sam zatwierdził". Ponadto, do Smoleńska poleciały osoby z "doświadczeniem w zabezpieczaniu jedynie krajowych wizyt".
"Sprawdzenie pirotechniczne Tu-154 M przed lotem głowy państwa nie jest łatwym zadaniem. Od funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu wymaga niezłej sprawności fizycznej - tu trzeba się schylić, tam podciągnąć, by wszędzie zajrzeć. Szefostwo BOR do tej czynności przed odlotem do Smoleńska wyznaczyło... magazyniera po wylewie. Nawet ten epizod opisany w wewnętrznym audycie Biura pokazuje, jak za czasów Mariana Janickiego niepoważnie traktowano bezpieczeństwo VIP-ów" - czytamy w materiale "wSieci" .
Według raportu, podczas kontroli Tu-154m z wykorzystaniem psa, zwierzę "miało być niespokojne z powodu hałasu, dlatego nie wszystkie części samolotu sprawdzono". Z kolei grupa rekonesansowa została skompletowana z osób "z doświadczeniem w zabezpieczaniu jedynie krajowych wizyt". Według raportu, nie sprawdzono pirotechnicznie maszyny wyznaczonej jako zapasowa dla prezydenta.
Najpoważniejsze zarzuty mają jednak dotyczyć byłego szefa BOR Mariana Janickiego. Wyprawa Lecha Kaczyńskiego miała poziom "średniego zagrożenia", co wiązało się z koniecznością zorganizowania operacji ochronnej, którą zarządza szef BOR lub nadzorujący biuro minister. "Janicki w przypadku wylotu 10 kwietnia 2010 r. zgodził się na zaniżenie kategorii do 'przedsięwzięcia ochronnego (...) Janicki zapewnia, że na taką funkcję mianował ppłk. Jarosława Florczaka. Jednak w dokumentach nie ma po tym śladu" - wyjaśnia "wSieci".
Według prawników, z którymi rozmawiali dziennikarze, Janicki powinien "odpowiedzieć za bezprawne nadanie lotom premiera i prezydenta statusu HEAD (określa zasady lotów VIP - przyp. red.). Jak się okazuje, instrukcja ta, przyjęta w 2009 r., pozwala na to jedynie w odniesieniu do czynnych lotnisk. A według ówczesnego Prawa Lotniczego Smoleńska Północnego nie można było nawet uznać za lotnisko.
Z raportem MSWiA zapoznali się już szefowie resortu, prokuratury oraz powołanej przez MON podkomisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.
wSieci, WP