Tajemnice Opus Dei
„Katolicka mafia”, „biała masoneria”, „tajne lobby”, „wylęgarnia fanatyków” – tak często media określają tę najbardziej tajemniczą organizację w Kościele katolickim. Opus Dei od chwili powstania szykanowane było przez duchownych, bo proponowana przez nie wizja chrześcijaństwa była wtedy skrajnie antyklerykalna. Dziś atakowane jest przez lewicę i liberałów za próbę odzyskania dla chrześcijaństwa kultury, polityki i biznesu.
11.05.2006 | aktual.: 11.05.2006 12:06
O Opus Dei, instytucji kościelnej założonej przez świętego Josemarię Escrivę de Balaguera, jest głośno ostatnio z powodu powieści i filmu „Kod Leonarda da Vinci”. Przedstawiono tam Opus Dei (po łacińsku: Dzieło Boże) jako tajną organizację, dążącą do władzy nad światem i niecofającą się w owym dążeniu przed żadną zbrodnią. Czarny bohater tej historii, etatowy morderca Opus Dei, mnich-albinos o imieniu Sylas, aby się umartwić, okalecza własne ciało.
Lidia Tkaczyńska, specjalistka od marketingu w dużym koncernie międzynarodowym, od pięciu lat związana z Opus Dei, śmieje się. W przeróżnych publikacjach spotykała wzmianki o samookaleczeniach wśród członków Dzieła, ale zapewnia, że to mit. – Zawsze mdleję na widok krwi. Nikt by mnie nigdy do czegoś takiego nie zmusił – wzdryga się, lecz zaraz dodaje: – Ale w Opus Dei praktykuje się umartwienia, ja np. odmawiam sobie batonika albo staram się trzymać plecy prosto.
Psychopatyczny morderca odmawiający sobie batonika – to nie sprzedałoby się dobrze. Dobrze sprzedaje się natomiast opowieść o tajnej organizacji grupującej ludzi bogatych. Marcin Stradowski z Warszawy jest zaprzeczeniem tej tezy: członek Opus Dei, a utrzymuje się z dorabiania w firmie budowlanej ojca i z remontów mieszkań. – Podobno jesteśmy bardzo wpływową organizacją – mówi – ale gdyby przyjrzeć się, gdzie w Polsce znajdują się dziś ludzie, którzy należeli do Oazy, to okazałoby się, że to właśnie tamten ruch, a nie nasz, jest potężniejszy.
Tajemnicze objawienie
Wróćmy do początków Opus Dei, uchodzącego za najbardziej zagadkową organizację w Kościele katolickim. Powstała ona w wyniku być może najbardziej tajemniczego objawienia w dziejach. Tak utrzymują nie tylko członkowie owej instytucji, lecz także Stolica Apostolska, która w akcie postulacyjnym procesu beatyfikacyjnego założyciela Opus Dei stwierdziła, że „Bóg polecił mu poświęcenie całego życia służbie Kościołowi przez rozwijanie nadprzyrodzonej rzeczywistości, nazwanej później Opus Dei”.
Objawienia, których opisy pozostawili nam tacy mistycy, jak św. Teresa, św. Jan od Krzyża czy św. Faustyna, pełne są ujrzanych obrazów oraz usłyszanych słów. Wizja św. Josemarii Escrivy de Balaguera, której doświadczył 2 października 1928 roku w czasie rekolekcji w madryckim domu zakonnym misjonarzy św. Wincentego a Paulo, kiedy pogrążony w modlitwie przebywał w swoim pokoju, do dziś owiana jest tajemnicą. Hiszpański ksiądz, z natury pragmatyk i realista, nigdy nie opowiadał o szczegółach swego objawienia. Tym, którzy go pytali o konkrety, powtarzał uparcie jedno: – Widziałem Opus Dei. Proszony o konkrety mówił: – Naprawdę widziałem i muszę wam to przekazać: nadszedł czas – trzeba skończyć z chrześcijaństwem pierwszej i drugiej kategorii. Nie ma z jednej strony – nielicznych ewangelicznych zawodowców (księży, zakonników, zakonnic, mnichów i mniszek) oraz niewielu wyjątkowych świeckich (np. konsekrowanych), a z drugiej – większości dyletantów chrześcijaństwa, zawodników drugiej ligi: prostych świeckich,
zwykłych wiernych. Dodawał, że wszyscy ludzie są powołani do świętości, a droga do niej prowadzi poprzez codzienne uświęcanie się przez normalną pracę w świecie. Od tamtej pory celem Escrivy stało się stworzenie takiej formy życia apostolskiego, która odpowiadać będzie jego wizji.
Sekta Żydów frankomasońskich
Była to wizja, jak na owe czasy, skrajnie antyklerykalna. W praktyce duszpasterskiej dominował wtedy model dzielący katolików na dwie kategorie: powołanych do doskonałości pasterzy, czyli księży, zakonników i zakonnice, oraz trzodę wiernych, czyli świecką resztę. Tymczasem ksiądz z Aragonii zobaczył, że świętym może być zarówno biskup, jak i sprzątaczka, ale muszą wkładać serce w to, co robią. Po swym objawieniu ks. Escriva nie założył organizacji ani nie wydał manifestu. Postanowił modlić się i podejmować umartwienia tylko w tej intencji, by spotkać ludzi, którzy pojmowaliby go i chcieliby żyć zgodnie z ukazanym mu wzorcem. Ideał powszechnego powołania do świętości w Hiszpanii był tak mało zrozumiały, że musiały minąć aż dwa lata, zanim Escriva spotkał pierwszego człowieka, który odpowiedział na jego wezwanie. Potem pojawili się następni i tak zaczęło się formować Opus Dei.
Pierwsze oskarżenia pod adresem nowej inicjatywy młodego księdza wyszły z kręgów kościelnych. Twierdzenie Escrivy, że jednakowe jest powołanie do świętości kapłana i robotnika, nie spodobało się wielu duchownym, którym trudno się było pogodzić z takim degradowaniem ich roli. Poza tym wezwanie do uświęcania się przez pracę pachniało im protestantyzmem, więc pojawiło się oskarżenie Escrivy o propagowanie herezji. Na skutek donosu pewnego zakonnika zarzucającego założycielowi Opus Dei deprawowanie młodzieży gubernator cywilny Barcelony wydał nawet nakaz aresztowania Escrivy.
Inny donos, oskarżający go o stworzenie „sekty Żydów frankomasońskich” zajmującej się praktykami wolnomularskimi, trafił do Specjalnego Trybunału do Zwalczania Masonerii i Komunizmu – organu państwowego powołanego po wojnie domowej przez generała Franco. Trybunał antymasoński rozpoczął przesłuchania członków Opus Dei. Kiedy kilku świeckich celibatariuszy oświadczyło, że pragnie przeżyć całe swoje życie w czystości, przewodniczący Trybunału generał Andres Saliquet przerwał rozprawę, stwierdzając, że członkowie Dzieła są niewinni, bo przecież żaden mason nie jest w stanie żyć w czystości.
Cała seria szykan ze strony duchownych, zwłaszcza zakonników, spowodowała, że w 1941 roku arcybiskup Madrytu, chcąc zamknąć usta oponentom wewnątrz Kościoła, zalegalizował Opus Dei jako „związek pobożny” na terenie swojej archidiecezji. W 1967 roku w wywiadzie dla tygodnika „Time” prałat Escriva potwierdził, że zaciekła kampania oszczerstw przeciwko Dziełu zaczęła się za sprawą pewnego zakonnika, który potem porzucił Kościół, zawarł ślub cywilny i został protestanckim pastorem. Miejsce w Kościele
Trzeba jednak przyznać, że na powstanie takiej instytucji jak Opus Dei nie był przygotowany także sam Kościół. Prawo kanoniczne nie przewidywało bowiem istnienia struktury w kształcie, o jaki chodziło Escrivie. Stolica Apostolska, aby zakończyć spór wokół Opus Dei, postanowiła uregulować status Dzieła i podporządkowała je watykańskiej Kongregacji ds. Zakonów. To jednak, zamiast zażegnać konflikt, przyniosło kolejne nieporozumienia i oskarżenia wobec Dzieła, znów wysuwane głównie przez zakony. „Z uporem nalegano na to, by traktować nas jak zakonników, w związku z tym pytali się: dlaczegóż wszyscy nie myślą w ten sam sposób? Dlaczego nie noszą habitu czy jakiejś odznaki? W konsekwencji wyciągali wnioski, że stanowimy tajemną społeczność”.
Klimat nieufności wobec Opus Dei długo był obecny w kręgach iberyjskiego Kościoła. Jeszcze w 1947 roku minister spraw zagranicznych Hiszpanii Martin Artajo, który przed objęciem tego urzędu sprawował funkcję przewodniczącego hiszpańskiej Akcji Katolickiej, wydał zakaz zatrudniania w swoim resorcie członków Dzieła. Nie mógł bowiem zrozumieć, na jakiej zasadzie funkcjonują oni w życiu publicznym. Podobnie reagowali później liderzy Falangi – głównej siły politycznej we frankistowskiej Hiszpanii. Kiedy w 1957 roku w rządzie zasiedli pierwsi członkowie Opus Dei, rozpoczęła się wieloletnia kampania falangistów oskarżająca Dzieło o zakulisowe zdobywanie wpływów w celu przejęcia władzy. W 1966 roku mieszkający wówczas w Rzymie prałat Escriva napisał nawet list otwarty do szefa Falangi, ministra José Solisa, w którym domagał się „zaprzestania kampanii przeciw Opus Dei, gdyż nie jest ono za nic odpowiedzialne”. Władze zabroniły wtedy opublikowania tego listu w Hiszpanii.
Co ciekawe, to właśnie ta kampania zapoczątkowała czarną legendę Opus Dei. Wielu socjalistów i liberałów, powtarzając dziś oskarżenia wobec Dzieła, nie zdaje sobie sprawy, że w gruncie rzeczy powtarza zarzuty powstałe wśród elit reżimu generała Franco.
Wydaje się, że głównym powodem powstania czarnej legendy Opus Dei jest charakter tej instytucji, do dziś budzący nieporozumienia. Skoro nie mogli go zrozumieć nawet tak zaangażowani chrześcijanie, jak szef Akcji Katolickiej w Hiszpanii, to co dopiero mówić o ludziach odległych od Kościoła. Escriva zerwał bowiem z dotychczasowym modelem uczestnictwa katolików w życiu publicznym wyrażającym się w „hierarchicznym apostolstwie Kościoła”, którego symbolem była Akcja Katolicka i partie chadeckie pod przywództwem księży.
Jak pierwsi chrześcijanie
Instytucja założona przez ks. Escrivę miała mieć charakter wyłącznie religijny. Jej rola to jedynie formacja duchowa wiernych. Ci zaś – odpowiednio uformowani – mogą brać udział w życiu publicznym, ale na własny rachunek. Takie postawienie sprawy wynikało, według Escrivy, z trzech powodów: po pierwsze – trzeba być uczciwym na tyle, by poczuwać się do odpowiedzialności, po drugie – nie można wykorzystywać Kościoła do ludzkich przedsięwzięć, po trzecie – trzeba uszanować innych katolików, którzy w sprawach podlegających dyskusji mają odmienne zdanie.
Założyciel Opus Dei nie ukrywał, że punktem odniesienia byli dla niego pierwsi chrześcijanie. Większość z nich była ludźmi świeckimi – robotnikami, urzędnikami, legionistami, niewolnikami, handlarzami, farbiarkami – i przemieniała ówczesny świat od wewnątrz. „Mam nadzieję – wyjaśnił Escriva – że nadejdzie dzień, w którym zdanie: »Katolicy przenikają do różnych grup społeczeństwa« nie będzie już w użyciu i że wszyscy zdadzą sobie sprawę, iż chodzi tu o sformułowanie klerykalne. W każdym razie, nie ma to nic wspólnego z apostołowaniem Opus Dei. Jego członkowie nie muszą przenikać do doczesnych struktur z prostego powodu – sami są zwykłymi obywatelami, takimi jak inni, i dlatego w tych strukturach już są i pozostaną”. Nic więc dziwnego, że papież Jan Paweł I stwierdził, iż to Opus Dei jako pierwsze zaproponowało „duchowość świecką”.
Josemaria Escriva podkreślał, że każdy ochrzczony jest wezwany nie tylko do świętości, lecz także do apostolstwa. Nie potrzeba do tego żmudnych studiów, oficjalnego upoważnienia, długich przygotowań, niezbędnej charyzmy ani znajomości teologii. Pierwsi chrześcijanie ewangelizowali głównie przez dawanie osobistego przykładu oraz apostolstwo przyjaźni i zaufania. Podobny sposób postępowania zalecał członkom Opus Dei ks. Escriva, nakazując unikania wszelkiej ostentacji, krzykliwości i afiszowania się z wiarą. Uważał, że tylko poprzez świadectwo własnego życia i serdeczną przyjaźń z drugą osobą można zafascynować ją Chrystusem. Podawał więc środki działania: „Słowa, które we właściwym momencie wpadną do ucha kolegi; rozmowa, która nadaje kierunek i oświeca; zawodowa rada, która polepszy jego pracę”. Erhard Gasda, rzecznik prasowy Opus Dei w Polsce, śmieje się: – Rozprzestrzeniamy się jak grypa. Zarażamy innych wiarą.
To dyskretne, spontaniczne i ciche apostołowanie może być jednak odbierane – i tak dzieje się często w mediach – jako przemyślana strategia, mającą na celu ukrycie własnych działań. Misje powinny odbywać się przecież publicznie, pod jawnymi szyldami. Tak więc to, co w zamierzeniach założyciela Opus Dei miało być wyrazem pokory i prostoty zachowań, jeszcze bardziej zwiększa aurę tajemniczości wokół Dzieła.
Wojna o elity W pierwszym oficjalnym dokumencie kościelnym uznającym Opus Dei znalazło się stwierdzenie, że członkowie Dzieła ewangelizują „przede wszystkim przez przykład dawany bliskim, kolegom z pracy, rodzinie, innym, z którymi stykają się przy okazji kontaktów społecznych i zawodowych, starając się zawsze i wszędzie być lepszymi”. Josemaria Escriva uważał, że dobrze wykonana praca ma wartość przykładu, każdy chrześcijanin powinien więc dążyć do podnoszenia własnych kwalifikacji i do perfekcji w swym fachu. W ten sposób zdobędzie w swym środowisku prestiż zawodowy, a to – według założyciela Dzieła – jest „katedra, z której naucza się innych, jak uświęcać pracę i dostosowywać swoje życie do wymagań chrześcijaństwa”. Jeśli zaś stracisz autorytet zawodowy – przestrzega Escriva – tracisz „haczyk poławiacza ludzkich dusz”. Rzetelność w pracy okazuje się wręcz nakazem religijnym.
Nic więc dziwnego, że ci członkowie Opus Dei, którzy przejmują się tym wezwaniem, zostają prymusami, a prymusów często się nie lubi. Jeśli uparcie dążą do doskonałości w swym zawodzie, to nierzadko awansują na kierownicze stanowiska. Te awanse zaś, zwłaszcza w nieżyczliwym środowisku, zdarza się przypisywać nie tyle zasługom człowieka, ile jego przynależności do „tajemnej organizacji”. Tym bardziej że niechęć wobec Opus Dei ma swoje źródło także w strategii misyjnej Dzieła. Wyraził to trafnie przed kilku laty były wikariusz regionalny Opus Dei w Polsce ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, zadając pytanie, dlaczego tyle emocji wywołuje działalność ks. Escrivy, a nie np. Matki Teresy z Kalkuty. I odpowiedział, że jest to wyrazem przekonania, iż chrześcijanie mogą zajmować się pomocą chorym i dobroczynnością, ale od spraw publicznych, kultury i polityki powinni się trzymać z daleka. Według niego zaś „szukanie świętości nie dokonuje się kosztem pozostawienia świata, np. zaniechania zajmowania się biznesem albo
polityką. Przez wieki przyjęło się, że pójście za Chrystusem oznaczało rezygnację ze świeckości. Wynikiem tego jest całkowite zeświecczenie wielkich obszarów na skutek nieobecności zaczynu chrześcijańskiego”.
Josemaria Escriva postanowił odzyskać te obszary dla chrześcijaństwa, a szczególny nacisk położył na formację elit. Odnosząc się do słów Chrystusa, który nazwał apostołów rybakami ludzi, Escriva pisał: „Ludzie są bowiem jak ryby – łowiąc ich, należy ich chwytać za głowy”. Głowami społeczeństw są zaś elity. Nic dziwnego, że takie postawienie sprawy zostało przez dużą część ośrodków opiniotwórczych, szczególnie tych nieprzychylnych wobec chrześcijaństwa, potraktowane wręcz jako wypowiedzenie wojny. Od tej pory Opus Dei stało się dla niektórych środowisk wrogiem nr 1. Mniej wyrafinowani przeciwnicy Dzieła zarzucają mu organizację spisków lub gangsterskie metody, inteligentniejsi natomiast wytykają, że zajmuje bardzo sprytną i wygodną pozycję, z jednej strony – inspiruje działalność publiczną wielu katolików, z drugiej zaś – nie ponosi za nic odpowiedzialności. Na tym właśnie polega geniusz założonej przez Escrivę instytucji – co do tego zgadzają się zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy Opus Dei.
Nowocześni chcrześcijanie
Dla włoskiego pisarza Vittorio Messoriego papierkiem lakmusowym na czystość intencji Opus Dei jest obecność w nim tak wielu kobiet – aktualnie stanowią one 55 proc. wszystkich członków Dzieła na świecie. „Władza czy kariera za wszelką cenę pociągają je mniej niż ich braci mężczyzn. Odczuwają one też większą awersję do hipokryzji łączącej sacrum z profanum, niosącej budujące deklaracje, za którymi stoją konkretne, jeśli nie nieczyste, to jednak interesy polityczne i finansowe” – pisze Messori i konkluduje: „Prawdopodobnie właśnie dlatego masoneria zawsze odmawiała przyjmowania kobiet do swych lóż”. Opus Dei nie tylko mówi o kształceniu elit, lecz także to robi. Zainspirowało ono powstanie wielu wyższych uczelni, wśród których znajduje się jedna z najbardziej prestiżowych uczelni w Europie – Uniwersytet Nawarry w Pampelunie – oraz jeden z najbardziej znanych na świecie ośrodków studiów podyplomowych dla menedżerów – Instytut Wyższych Nauk Biznesu (IESE) w Barcelonie. Wszystkie te instytucje są dziełami
korporacyjnymi Dzieła, tzn. objęło ono nad nimi duchową opiekę, biorąc odpowiedzialność za ich doktrynalny kierunek. Jednak stanowią one własność prywatną, nie należą do żadnej organizacji kościelnej, podlegają prawu cywilnemu i nie korzystają z żadnych ulg dla instytucji wyznaniowych. Samo Opus Dei jest zresztą właścicielem zaledwie jednego kompleksu budynków – przy ul. Bruno Buozziego w Rzymie, gdzie znajduje się centrala Prałatury.
W każdym kraju Opus Dei stara się rozpocząć swoją działalność wśród studentów i środowisk akademickich, a nie w sektorze bankowym czy biznesowym – zaczynem mają być elity umysłowe, a nie finansowe. Z czasem aktywność Dzieła ogarnia pozostałe warstwy społeczne. Na świecie wśród członków Opus Dei przeważają osoby z klasy średniej i niższej, w Ameryce Łacińskiej przewagę mają robotnicy i chłopi. W Polsce, gdzie Dzieło istnieje dopiero od 1989 roku, ma ono ok. 400 członków i widać w nim dużą nadreprezentację studentów. Mimo to prasa pełna jest spekulacji, którzy z naszych polityków należą do Opus Dei. Erhard Gasda ciągle musi dementować: – Marcinkiewicz nie należy, Jurek nie należy, Mech nie należy. Gasda kilkakrotnie dementował też informację, jakoby członkiem Opus Dei był Joao Talone z Eureko. Prasa jednak dalej powtarzała tę fałszywą wiadomość, czyniąc aluzje, jakoby Dzieło było zaangażowane w przejęcie PZU przez Eureko. – To absurd – komentuje Gasda.
Opus Dei uprawia judo
Inny rodzaj zarzutów pojawiających się w Polsce pod adresem Opus Dei to oskarżenia o przedsoborowość czy też antysoborowość. Takie opinie formułowali m.in. Jerzy Turowicz i Stefan Świeżawski. Tymczasem, zdaniem tak prominentnych hierarchów, jak np. kardynałowie Franz Konig, Carlo Maria Martini oraz Ugo Poletti, to właśnie Opus Dei było prekursorem Soboru Watykańskiego II, dowartościowując chociażby rolę świeckich w Kościele. Senator PO Jarosław Gowin przyznaje, że ze środowisk „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” wyniósł nieufną, a nawet krytyczną postawę wobec Opus Dei, ale gdy poznał sprawę bliżej, zmienił zdanie. Dziś uważa, że Dzieło „przynosi jedną z najważniejszych odpowiedzi na pytanie, jak być chrześcijaninem we współczesnym świecie” i „może stanowić drogowskaz dla innych środowisk katolickich”. Do największych entuzjastów Opus Dei w Polsce należą biskupi: Tadeusz Pieronek i Józef Życiński. Obaj wykładali na uniwersytetach związanych z Dziełem: pierwszy w Rzymie, drugi w Pampelunie. Abp Życiński wysłał
największą spośród polskich ordynariuszy liczbę kleryków na studia do Nawarry.
Polscy członkowie Opus Dei nie obawiają się złych skutków filmu „Kod Leonarda da Vinci”. Mają nadzieję, że stanie się on pretekstem do refleksji i okazją do rozmów o Bogu. Jeden z nich wyjaśnia: – Trzeba zastosować strategię judo, gdzie słabszy wykorzystuje siłę silniejszego, by małym ruchem rozłożyć go na macie.
Grzegorz Górny
Współpraca Tomasz Krzyżak