HistoriaTadeusz M. Płużański: Żołnierze wyklęci to element polskiego kręgosłupa

Tadeusz M. Płużański: Żołnierze wyklęci to element polskiego kręgosłupa

- Życzyłbym sobie, byśmy mniej mówili o martyrologii żołnierzy wyklętych, a częściej o tym, jacy to byli ludzie. Nigdy dość przypominania, jakie to było wspaniałe polskie pokolenie. Żołnierze wyklęci to wyrwany przez komunistów element polskiego kręgosłupa. Naszym dzisiejszym obowiązkiem jest jego odbudowa - mówi w rozmowie z WP Tadeusz M. Płużański, historyk, dziennikarz, publicysta i prezes Fundacji "Łączka".

Tadeusz M. Płużański: Żołnierze wyklęci to element polskiego kręgosłupa
Źródło zdjęć: © Wikipedia, licencja: CC-BY-SA-3.0 | Jarosław Roland Kruk

Robert Jurszo, Wirtualna Polska: W jednym z wywiadów prof. Rafał Wnuk powiedział, że "żołnierze wyklęci" to konstrukt ideologiczny, który - cytuję - "niczego nie wyjaśnia, natomiast skutecznie zafałszowuje rzeczywistość". I poleca, by posługiwać się bardziej neutralnym określeniem: "polskie podziemie niepodległościowe", bądź "polskie podziemie antykomunistyczne". Zgadza się pan?
Tadeusz M. Płużański: Nie zgadzam się i nie podzielam tego punktu widzenia. Termin "żołnierze wyklęci" jest już dobrze ugruntowany nie tylko w historiografii, ale też w przestrzeni publicznej. I choćby z tego względu nie widzę powodu, by z niego rezygnować.

Czyli - pańskim zdaniem - nie jest to określenie ideologiczne?
Nie. Przypomnę, że nazwa narodziła się w latach 90. w środowisku Ligi Republikańskiej. Myślę, że trafili z nią w sedno, ponieważ byli to rzeczywiście żołnierze wyklęci przez komunistów. To wyklęcie należy rozumieć na wiele sposobów. W pierwszym rzędzie jako eliminację fizyczną, po której ciała wrzucano do nieoznaczonych dołów. Tak działo się np. na Łączce, gdzie bezimienne mogiły pokrywano później płytami chodnikowymi lub innymi grobami. Ale nie tylko: wyklęcie to również niszczenie życia rodzin tych żołnierzy, np. poprzez pozbawienie perspektyw zawodowych i - w konsekwencji - życiowych. Wreszcie: wymazanie bohaterów z kart historii, przestrzeni publicznej i w ogóle świadomości Polaków. Ja bym dodał: nie tylko żołnierze wyklęci, ale również niezłomni.

Dlaczego?
Ponieważ w przeważającej większości kontynuowali walkę, którą rozpoczęli jeszcze podczas niemieckiej okupacji. Pomimo dramatycznej sytuacji: własnej i Ojczyzny, kiedy Zachód Polskę zdradził i oddał w ręce Stalina. Zawsze też podkreślam, by nie zaliczać do nich tylko partyzantów walczących z bronią w ręku. Żołnierzem Wyklętym był również rtm. Witold Pilecki, który walczył jako wywiadowca metodami politycznymi. Albo gen. August Emil Fieldorf "Nil", który zrezygnował z jakiejkolwiek walki. Ale oni do końca życia, mimo ubeckiego śledztwa, zachowali niezłomną postawę. Później komuniści ich wyklęli, wymazali z historii, tak samo jak "Łupaszkę", czy "Zaporę".

No właśnie, ale czy przez to termin "żołnierze wyklęci" nie zamienia się w pojęcie-worek, do którego wrzuca się dość przypadkowo dobrane postacie? Bo przecież nagle okazuje się, że "wyklętym" jest Pilecki, który - jak pan zauważył - nigdy partyzantem nie był, jak i partyzant Zygmunt Szendzielarz "Łupaszka", który był "leśnym". "Wyklętymi" są też żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ, którzy... nigdy nie walczyli z Sowietami, bo z terenu Polski wycofali się - w ramach doraźnego sojuszu taktycznego - razem z Wehrmachtem. To sprawia, że nie można ich nawet zaliczyć do powojennego antykomunistycznego podziemia. Czy aby nie jest więc tak, że termin "żołnierze wyklęci" raczej wprowadza nieład niż cokolwiek porządkuje?
Nie widzę tu żadnego bałaganu. Jak już wspomniałem, dla fenomenu żołnierzy wyklętych istotny jest cel walki, a nie tylko jej forma. Było nim odzyskanie przez Polskę niepodległości, przez Polaków wolności, a warunkiem zrzucenie sowieckiej okupacji. Bo to była sowiecka okupacja - powinniśmy nazywać rzeczy po imieniu, a nie jak do dziś mówią niektórzy, że "to była jednak Polska, nawet jeśli o niepełnej suwerenności". Ale co to była za Polska, w której Polacy byli mordowani przez komunistów całkowicie podporządkowanych Moskwie? Zgoda, niektórzy z Żołnierzy Wyklętych - nie widząc szans na zwycięstwo - chcieli się z tej walki wycofać, jak "Łupaszka", który próbował rozpocząć "normalne" życie w cywilu, czy Hieronim Dekutowski "Zapora", który chciał się ewakuować za granicę, aby stamtąd kierować dalszym oporem.

Nie przekonuje mnie to. Poza tym, jak sądzę, pojęcie "żołnierze wyklęci" jest mylące również z tego powodu, że sugeruje, iż podziemie antykomunistyczne stanowiło jakiś monolit militarny, jedną siłę wojskową. Tymczasem w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Zdarzało się nawet, że niektóre formacje walczyły ze sobą - na Białostocczyźnie żołnierze NZW i podkomendni mjr. Szendzielarza "Łupaszki" strzelali do siebie...
Ale to były sytuacje marginalne i myślę, że nie do końca przez historyków rozpoznane. A żołnierze NZW z Białostocczyzny walczyli wcześniej pod "Łupaszką". Owszem, wśród żołnierzy wyklętych nie było jedności formacji, ale była jedność idei. Poza tym mogę odwrócić pańskie pytania: co złego, że istniały różne formacje z różną podległością polityczną?

Nic. Tyle że termin "żołnierze wyklęci" wydaje się określać jakąś jedną grupę. Tymczasem za tą nazwą ukrywa się całe spektrum organizacji.
Powtarzam: najważniejsza była jedność idei. Dla mnie żołnierzem wyklętym w takim samym stopniu jest "Zapora" ze Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, jak i Henryk Flame "Bartek" z Narodowych Sił Zbrojnych. Im wszystkim bowiem przyświecał jeden cel: wolna Polska.

Tyle że "wolna Polska" dla różnych organizacji podziemia niepodległościowego oznaczała co innego. Dla WiN było to państwo pluralistyczne i demokratyczne. Ale część środowisk nacjonalistycznych widziała ją raczej jako państwo autokratyczne. Tu nie było żadnej wspólnej wizji. "Wolna Polska" to tylko nazwa, którą każdy wypełniał treścią zgodnie ze swoimi politycznymi wyobrażeniami.
Stosując pańską argumentację, moglibyśmy podważyć fenomen AK, bo też była wewnętrznie podzielona politycznie, z różnymi pomysłami na Polskę. Było czymś naturalnym, że podziały z czasów okupacji niemieckiej przeszły na okres okupacji sowieckiej, bo to była kontynuacja. W obu konspiracjach byli piłsudczycy, ludowcy, chadecy, niepodległościowi socjaliści, narodowcy. A walczyli nie między sobą, tylko ze wspólnym wrogiem. A te różnice polityczne, czy światopoglądowe były mimo wszystko drugorzędne. Istotne było to, że najpierw trzeba tę wolną Polskę wywalczyć. To był wspólny mianownik ich wszystkich. Podobnie było wcześniej, w Powstaniu Warszawskim też walczyli żołnierze NSZ, mimo iż nie zgadzali się z ideą zrywu.

Ale ten argument w moim przekonaniu można zbić w łatwy sposób. To prawda, że AK była podzielona, ale była jednolitą - w sensie instytucjonalnym - organizacją. Natomiast tzw. "Żołnierze Wyklęci" nie byli żadną organizacją. Trudno byłoby nawet nazwać ich ruchem czy środowiskiem. To było - jak powiedziałem wcześniej - całe spektrum organizacji.
AK - pomimo tego, że składała się z różnych środowisk - miała jednolite dowództwo. Ale główne siły polskiego podziemia antykomunistycznego - wspomniane wcześniej WiN oraz NSZ, a później Narodowe Zjednoczenie Wojskowe - również miały swoje, jednolite kierownictwo i zaplecze polityczne. Podstawowa podległość pozostała ta sama - polscy żołnierze tak, jak podczas okupacji niemieckiej, dalej uznawali polski rząd na uchodźstwie. To świadczy o ciągłości, ale też legalności struktur. Nie widzę tu więc problemu, który uporczywie pan eksponuje.

Ale używanie terminu "żołnierze wyklęci" - przynajmniej zdaniem niektórych - rodzi jeszcze jeden problem. Ja bym go nazwał "moralnym". Chodzi o to, że w jednym rzędzie stawia się postacie moralnie nieposzlakowane, jak np. Witold Pilecki czy Danuta Siedzikówna "Inka" i takie, które są co najmniej moralnie dwuznaczne. Mam na myśli np. Rajmunda Rajsa "Burego".
Nie wpisujmy się w retorykę komunistycznej propagandy, która za wszelką cenę chciała - i to antypolskie zakłamanie trwa do dziś - zdeprecjonować żołnierzy wyklętych. Robiła z nich nie tylko przestępców politycznych, ale wyrzutków społecznych, ludzi z marginesu, pospolitych bandytów, morderców, złodziei, antysemitów, czyli diabły wcielone. A to było przede wszystkim polskie wojsko, oddające dodatkowo cały przekrój przedwojennej Polski - nie tylko polityczny, ale też społeczny. Przede wszystkim jednak wojna żołnierzy wyklętych była wojną chłopską. Coraz częściej historycy tę wojnę polsko-sowiecką lat 1944-54, nazywają ostatnim polskim powstaniem. To wszystko - 10 lat zmagań, zasięg terytorialny (Polska w granicach wyznaczonych przez Stalina, i walka na Kresach - aż do 1949 r.), a przede wszystkim liczebność - 200 tys. powstańców świadczy o fenomenie żołnierzy wyklętych.

Ale jednak "Bury" ma niewinną krew na rękach. Potwierdziło to nawet śledztwo IPN. Instytut w 2005 r. wydał komunikat, w którym jasno napisano, że ten polski oficer ponosi odpowiedzialność za nosząca znamiona ludobójstwa pacyfikację kilku białostockich wsi.
Znam opinie poważnych badaczy, którzy kwestionują te ustalenia, np. Kazimierza Krajewskiego (też zresztą pracownika z IPN), czy Grzegorza Wąsowskiego. I w tej sprawie są oni dla mnie bardziej wiarygodni niż prokuratorzy IPN. Poza tym, w 1995 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok śmierci na Romualda Rajsa, który wydały na niego komunistyczne władze, oczyszczając go tym samym ze wszystkich zarzutów i uznając jego działalność za służącą niepodległości Polski. Koniec, kropka.

Nie ma pan wrażenia, że dziś opowieść o tzw. żołnierzach wyklętych stała się zbyt mocna? Przyćmiewa inne ważne patriotyczne narracje, np. o Polskim Państwie Podziemnym.
Nie uważam, by nastąpił jakiś "przechył" na korzyść żołnierzy wyklętych, kosztem innych ważnych postaci polskiej historii. W PRL nie można było o nich mówić w ogóle, w odróżnieniu od np. powstańców warszawskich, choć oficjalna pamięć o tych ostatnich kształtowana była przez schemat "dobrzy żołnierze - źli dowódcy". W III RP o żołnierzach wyklętych oficjalnie zaczęto mówić późno. Trzeba ich eksponować również dlatego, że wiedza o nich nie jest jeszcze wystarczająco społecznie ugruntowana. Przy tej okazji życzyłbym sobie, byśmy mniej mówili o martyrologii żołnierzy wyklętych - choć to ważny, tragiczny koniec ich życia, a częściej o tym, jacy to byli ludzie. Nigdy dość przypominania, jakie to było wspaniałe polskie pokolenie. Żołnierze wyklęci to wyrwany przez komunistów element polskiego kręgosłupa. Naszym dzisiejszym obowiązkiem jest jego odbudowa, przywrócenie polskiej ciągłości historycznej.

Powiedział pan kiedyś, że dzisiejsza młodzież chce być jak żołnierze wyklęci. W jednym ze swoich tekstów o wyklętych zacytował pan filozofa Henryka Elzenberga: "wartość walki tkwi nie w szansach zwycięstwa sprawy, w imię której się ją podjęło, ale w wielkości tej sprawy". Tego mamy uczyć młodzież: umierania w walkach, których wygrać się nie da?
Te słowa oznaczają sens walki ze złem nawet wtedy, gdy ta walka skazana jest na porażkę. W tym zawiera się piękno i szlachetność tej idei. Łatwo jest się bić, kiedy zwycięstwo jest pewne. No i powtórzę to, co już mówiłem - nie ograniczajmy walki żołnierzy wyklętych tylko do walki zbrojnej. To piękna, niezłomna idea ratowania Rzeczpospolitej za wszelką cenę. Dlatego żołnierze wyklęci są - nawet jeśli zabrzmi to górnolotnie - rycerzami niezłomnymi. I pewnie ich losem byśmy się tak nie przejęli, gdyby oni zwyciężyli. A tak ich idea jest - w dużej mierze - ideą żołnierzy-straceńców. W pewnym momencie bowiem zrozumieli, że nie przeżyją tej walki, że zginą. I to ich plasuje na piedestale bohaterów naszej historii.

A to nie jest tak - to dość popularne w Polsce - że czcimy przegranych? Rozmawiałem kiedyś z Szymonem Nowakiem, który powiedział mi: "To prawda, że żołnierze wyklęci wtedy przegrali. Zarówno - tak jak pan mówi - militarnie, jak i politycznie. Ale dziś widzimy, że odnieśli zwycięstwo moralne. Bo to oni są dziś na sztandarach, a nie komuniści, którzy ich zwalczali, aresztowali, sądzili i mordowali. To jest właśnie ich wiktoria". Ale w wojnie i w polityce chyba nie chodzi o zwycięstwa moralne, prawda?
Ze słowami Szymona Nowaka zgadzam się w stu procentach. Żołnierze, o których mówimy, okazali się być zwycięzcami, bo to ich dziś młodzież uważa za bohaterów. I to są prawdziwi bohaterowie - w odróżnieniu od tych, którzy zasiadali przy okrągłym stole w 1989 r. Tacy jak Jaruzelski, Kiszczak, czy Michnik. Nie udało się więc wmówić Polakom, że okrągłostołowcy są tymi, którym powinniśmy szczególnie czcić. Współcześni Polacy oddają przede wszystkim hołd Polakom z II Rzeczpospolitej - tej prawdziwie wolnej i niepodległej Polski.

Okrągły stół możemy oceniać różnie, ale trudno spierać się o to, że to on zdemontował w Polsce PRL. I - tym samym - umożliwił przywrócenie pamięci o polskim podziemiu niepodległościowym.
Ale to przywracanie pamięci dokonało się w dużej mierze wbrew kontrolowanej przez komunistów transformacji. Wyklęci wrócili do świadomości nie dzięki elitom okrągłostołowym, ale za sprawą niewielu w sumie historyków i pasjonatów historii. To był spontaniczny, oddolny i obywatelski impuls. Dopiero później odpowiedzialność za historię wzięły na siebie instytucje państwowe - IPN czy prezydent Lech Kaczyński, a teraz Andrzej Duda. Zwycięstwo żołnierzy wyklętych, bohaterów, ale też ludzi z krwi i kości, jest więc tym piękniejsze, bo odniesione dzięki zwykłym Polakom, nawet jeśli jest to zwycięstwo zza grobu. Ale prawda czasem wygrywa dopiero po latach.

Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)