PublicystykaSzymon Majewski: nie będę jechał po swoim kraju

Szymon Majewski: nie będę jechał po swoim kraju

Mamy w Polsce niezadowoloną grupę z tego, że przegrała wybory. I drugą grupę, która wygrała wybory i... też jest niezadowolona. To jest dziwne. I ja teraz jestem między młotem i kowadłem. Bo ciągle albo po dupie dostaję, albo jestem dopieszczany przez jedną i drugą stronę, w zależności od tego, jaki greps zrobię - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Szymon Majewski. Zdaniem satyryka są w Polsce przegięte sprawy. - Nie podoba mi się wiele rzeczy. Nie jest fajne to, co się dzieje z Trybunałem. Ale jak przyjdzie do mnie francuski dziennikarz, nie będę jechał po swoim kraju - dodaje.

Szymon Majewski: nie będę jechał po swoim kraju
Źródło zdjęć: © Eastnews | Tomasz Urbanek
Ewa Koszowska

05.05.2016 | aktual.: 25.07.2016 17:06

WP: Ewa Koszowska: Rozmawiamy na serio? Niczego się potem nie wyprzesz?

Szymon Majewski: Nie (śmiech). Najwyżej nie odpowiem, jak już będę przyparty do muru.

WP: Zawsze możesz dopisać, jak to robi pani profesor Pawłowicz na Facebooku: to był żart.

- W moim przypadku widać, kiedy żartuję. Chociaż jestem też często posądzany o abstrakcję czy "podwójne dno". Młodzi tego nie rozumieją. Biorą to bardzo literalnie.

WP: Podobno poczucie humoru jest oznaką inteligencji i tylko ci, którzy umieją się śmiać z samych siebie, są lubiani w towarzystwie. Potrafisz patrzeć na siebie z dystansem?

- Potrafię i to bardzo. Oczywiście, bywają momenty w życiu, kiedy człowiek troszkę się wyzbywa dystansu, bo go coś mocno zabolało albo jest w trudnej sytuacji. Ja się wytresowałem już w podstawówce, gdzie często darto ze mnie łacha w potworny sposób. Z reguły z racji fizycznych niedoskonałości. Byłem długi, chudy. Do tego zez, krzywe uzębienie, okulary. Modowo też nie było za dobrze. Mama była biedna. Mistrzostwem świata było - teraz się z tego śmieję - kiedy była moda na dżinsy i wszyscy koledzy je mieli, a ja chodziłem w brązowych garniturowych spodniach po wujku. Wiesz... lata 70., szerokie nogawki w kant. Kiedy przychodziłem w nich do szkoły, od razu kumple brali mnie na kopyto. Wypracowałem więc sobie strategię: OK, jest jak jest, jakoś muszę sobie z tym poradzić. Pomyślałem sobie: "Skoro wy się ze mnie śmiejecie, to ja wytworzę coś takiego, że dając wam radość i uśmiech, poprzez jakiś rodzaj autoironii, doprowadzę do tego, że będę niezbędny w waszym towarzystwie". I pamiętam dokładnie taki moment,
kiedy nagle ni z tego ni z owego, zacząłem być bardzo lubiany.

WP: Dobry humor i pozytywne myślenie to super dewiza na życie. Nie każdy się jej jednak trzyma. Władze TVP nie pokazały Płockiej Nocy Kabaretowej. Po raz pierwszy od 7 lat. Nie znają się na żartach?

- Z transmisjami na żywo zawsze jest problem. Żywiec jest poza kontrolą. Czy TVP boi się skeczy? Ludzie w ogóle boją się teraz wielu rzeczy. Moja opinia jest podzielona, bo nie wszystkie kabarety chciałbym oglądać. Są takie, które wcale mnie nie śmieszą.

WP: A może TVP chce w ogóle skończyć z komercyjną działalnością?

- Gdyby TVP szła w kierunku BBC, umieszczając misyjne tematy nie tylko w informacji czy publicystyce, ale także w innych produkcjach, byłoby super. Tylko że BBC ma oddelegowane neutralne politycznie ciało doradcze, zajmujące się stacją, która jest poza kontrolą partyjną. A u nas zawsze będzie żonglerka telewizją publiczną między PO, PiS-em, PSL-em czy jakąkolwiek inną partią, która akurat jest u władzy. Marzyłbym o TVP całkowicie niezależnej od polityki.

WP: Każdy o tym marzy. W takiej telewizji zgodziłbyś się pracować?

- Zawsze można rozmawiać. Każdy projekt jest do rozpatrzenia. Lubię bawić ludzi i bywa, że to bawienie jest proste. Ale za każdym razem dbam o to, by rozweselanie ludzi czemuś służyło, o czymś opowiadało. Bo może być też komercja, która czegoś uczy. A może być tylko taka, która wykręca ręce, w stylu Warsaw Shore albo Żony Hollywood.

WP: TVP bojkotują dziennikarze. Wielu z nich zaczęło rezygnować ze swoich stanowisk. Inni zapowiedzieli, że nie będą się pojawiać na ekranie jako eksperci. Nawet osoby, które są zapraszane, by wyrazić swoją opinię na tematy inne niż polityczne np. gotowanie, wychowywanie dzieci czy sztuka, zastanawiają się, czy przyjąć zaproszenie. Chodzenie do programów w publicznych mediach to wstyd?

- Pokazanie się tam w charakterze gościa to nic złego. Problem się zaczyna z cyklicznymi produkcjami. Młoda osoba, która dostaje propozycję pracy w TVP ma łatwiejszy wybór. Ale pojawianie się tam starych wyg, poruszających się od lat w pewnych kontekstach, to jak opowiedzenie się za rodzajem polityki. Gdyby telewizja nie była upolityczniona, to aż by się prosiło, by tam wystąpić.

WP: Telewizja zawsze była łupem politycznym.

- Oczywiście, zawsze była polityczna, miała swoje białe plamy. Tylko, że teraz tych "obszarów neutralnych" jest coraz mniej. Nie wyobrażam sobie, bym w tej chwili miał ze swoją gębą prowadzić tam jakiś cykliczny program. Tu się już pojawia jakaś historia legitymizowania czegoś.

WP: Jakiś czas temu pozwoliłeś sobie na małe uszczypliwości w stronę Tomasza Lisa. Pisałeś: "W tej chwili w Polsce walczą ze sobą dwie wielkie partie: PiS czyli Prawo i Sprawiedliwość i LiS - Lewo i Sprawiedliwość"; "Jarosław Kaczyński to mógłby się uspokoić ze względu nie na demokrację, a na Lisa. Zaraz Tomkowi coś strzeli!". Redaktor Lis odpowiedział na te twoje uszczypliwości: "Prośba do nowych szefów TVP. Pan Szymon Majewski bardzo się stara o względy nowej władzy. Uprzejmie proszę, dajcie mu program" - zaapelował. Jacek Kurski szybko zareagował na apel Lisa i zaproponował ci pracę w TVP?

- Zaproponował i bardzo mu za to dziękuję. Bo ja w ogóle nie mam problemu z pójściem do tej stacji jako gość i pogadania na różne tematy. Myślałem na początku, że to są żarty. Mieliśmy dowcipną rozmowę, bo on jest żartobliwy, śmieszny.

WP: Dlaczego nie przyjąłeś propozycji?

- Powiedziałem mu wprost, że niestety, w tej chwili jest takie ciśnienie, że nie wyobrażam sobie, iż nagle z przyklejonym uśmiechem wchodzę tam udając, że nic się nie stało. A najśmieszniejsze jest to, że paradoksalnie ja wierzę w to, że on dałby mi wolność.

WP: A ja słyszałam, że chciał cię cenzurować.

- Powiedział, że jest jeden warunek. "Ojczyznę kochać trzeba i szanować”. Prawda jest taka, że ja też w to wierzę. I jak już wspominałem wcześniej, sam siebie trochę cenzuruję. Wiem, gdzie jest przegięcie i nie potrzebuję do tego dodatkowego gremium. Chciałbym, by w Polsce zrozumiano, że facet uprawiający satyrę stara się śmiać ze wszystkiego, co mu się wydaje dziwne. I on sam dokonuje wyboru. I naprawdę może się śmiać z partii, która rządzi i może się śmiać z partii, która jest w opozycji. Może się śmiać nawet z tych, na których głosował: i z Bronka, i z Nowaka czy Tuska. Ja naprawdę głosowałem na PO. Po prostu nie ze wszystkiego jestem zadowolony.

WP: Co cię rozczarowało? Czego nie lubisz?

- Nie lubię, jak na manifestacji KOD-u widzę Petru czy Schetynę. Jak zobaczyłem KOD, pomyślałem: super! Na początku sądziłem, że to będzie taka pomarańczowa alternatywa, że to jest fajna droga. Lubię takie ruchy. Ale nie chcę tam polityków. Jak ich widzę, to mówię: "Wy, panowie, mogliście zrobić coś, żeby tych marszów w ogóle nie było". Myślę sobie na przykład o Schetynie: "byłeś u sterów przez 8 lat i teraz się obudziłeś?".

Znam Mateusza Kijowskiego, bo razem chodziliśmy do szkoły. Pewnego dnia mojej żonie ktoś wpadł w oko w internecie: "taki fajny, zarośnięty ten lider KOD-u". Mówię do niej: "pokaż tego gościa". I okazało się, że to Mateusz...

WP: O! I dlatego brodę zapuściłeś?

- Chyba tak (śmiech). Rzeczywiście, Mateusz tak zarósł, że go nie rozpoznałem . Jego tata był najmłodszym profesorem matematyki w Polsce. Bardzo dobrze pamiętam Mateusza - zawsze kochały się w nim wszystkie dziewczyny. Był bardzo tajemniczy. Ja się zawsze wydurniałem - stąd moje akcje zawsze leciały w dół. Z wygłupiającym się nikt nie chciał się spotykać. A Mateusz Kijowski był super zdolny z matematyki. Co nie przeszkodziło mu powtarzać klasy, podobnie zresztą było ze mną. Ale i tak był świetny.

WP: Jesteś podobny do niego wizualnie. Wiesz o tym?

- Kiedyś miałem taki wpis na Facebooku: "panie Szymonie, niech pan zgoli brodę, bo Kijowskiemu rośnie przeciwnik".

WP: Mógłbyś być jego dublerem. Co byś zawarł w swoim wystąpieniu do uczestników marszu?

- Nigdy bym nie chciał mieć takiej odpowiedzialności na głowie. Ja sobie słabo radzę z odpowiedzialnością nawet za swoją jednoosobowa firmę. Jestem raczej indywidualistą. Nie umiałbym pociągnąć za sobą tłumów. U szczytów popularności Ędwarda Ąckiego, kiedy był on tak naprawdę popularniejszy niż ja - Szymon Majewski - mój producent powiedział: "słuchaj, rejestrujemy partię i idziesz normalnie do wyborów jako Ącki". Powiedziałem, że nie, nigdy w życiu. "Nie chcę wkręcać ludzi". Bo o co mi chodzi? Podziwiam tych, którzy wyprowadzają ludzi na ulice. To jest niesamowite. Ale mam wrażenie, że czujesz się wtedy zakładnikiem humoru, a nawet bezpieczeństwa. Ja nie jestem w stanie patrzeć na cudze dzieci, które się kapią nad morzem, a ich rodzice piją browara na kocu. Muszę ich w jakiś sposób pilnować. A jakbym nagle miał kilkadziesiąt tysięcy ludzi pociągnąć za sobą na ulice, od razu bym się zastanawiał, co zrobię, jak mi jakaś babcia zemdleje. A gdyby ktoś złamał nogę, przeżywałbym, że to przeze mnie. Ale jedna
rzecz mi nie daje spokoju...

WP: Co takiego?

- Są przegięte sprawy w Polsce, są historie niefajne. Jestem jednak tym gościem, który nie poszedłby się skarżyć do niemieckich mediów. I odmówiłem. Kilka miesięcy temu francuska telewizja chciała ze mną zrobić wywiad na ten temat. We mnie się od razu wtedy budzi patriotyzm. Nie podoba mi się wiele rzeczy. Nie jest fajne to, co się dzieje z Trybunałem. Ale jak przyjdzie do mnie francuski dziennikarz, nie będę jechał po swoim kraju.

WP: Masz na myśli Tomasza Lisa i Sławomira Sierakowskiego?

- Na przykład. Zresztą Sławkowi Sierakowskiemu jeszcze jednej rzeczy nie mogę wybaczyć. Kiedy byłem Ędwardem Ąckim, wymyśliłem sobie taki greps, że będę na manifie szukać żony. Tam jest zawsze dużo kobiet. Pierwszym pytaniem, które zadawałem, było: "czy umie pani zrobić porządnego schabowego?". Niestety, mało co nie dostałem tam prawdziwego łomotu. Kazia Szczuka, Wanda Nowicka reagowały fajnie. A jak zobaczył mnie Sławek Sierakowski, to usłyszałem taką wiązankę, że mnie zamurowało. Znajoma, która tam była, broniła mnie: "Sławek, o co ci chodzi, przecież to są jaja?". A on swoje: "nie, wyp…ć z tym pajacem". Było naprawdę ostro. A wiesz, o co w tym wszystkim chodzi?

WP: O co?

- Chciałbym, żeby w Polsce nie było takich izmów, że zarzucamy babciom moherowym nietolerancję, a jednocześnie nie zauważamy, jak strasznie się zacietrzewili przegrani - czyli opozycja. I śmieję się zawsze, że moher założony do góry nogami ma dużo gorsze działanie na głowę, bo wrasta w mózg. Są mohery jawne w Polsce, czyli babcie, które mnie nie lubią, bo pracowałem w TVN. Albo nie podoba im się moja broda, bo kojarzy się z uchodźcami. Ale również po drugiej stronie nastąpiła ogólna nerwowość. Doszło do tego w naszym kraju, że ja naprawdę długo zastanawiam się, zanim napiszę coś na Facebooku.

WP: Boisz się, że wybuchnie afera? Jak wtedy, gdy jeden z uczniów z opolskiej podstawówki napisał w toalecie "Andrzej Dupa"? Potem było śledztwo, grupowe przesłuchania, analiza grafologiczna...

- To strasznie śmieszne. Gdy o tym usłyszałem, pomyślałem, że wcale nie chodzi o Andrzeja Dudę. Tylko jakiś Andrzej z szóstej klasy złapał ze piersi czy za "siedzenie" Stefcię i dlatego ktoś napisał, że Andrzej jest Dupa.

WP: Bardzo prawdopodobne. Uważasz, że to absurd?

- To mi przypomina sytuację z naszego życia. Mój syn chodził do klasy z rozszerzonym językiem angielskim. Któregoś dnia zostałem wezwany do dyrektora.

WP: Z jakiego powodu?

- "Mamy tutaj problem z Antkiem" - zakomunikował dyrektor. "Antek krzyczał dzisiaj na przerwie: 'dupa'". Zdziwiłem się: "No to jest strasznie przykre. Ale jak on krzyczał 'dupa'? Tak normalnie?". Dyrektor na to, że krzyczał "dupa" po angielsku - "ass". "Jak to? 'Ass' krzyczał? Przecież mógł powiedzieć 'dupa', to po co 'ass'?" - nie rozumiałem tego. W domu rozmawiam z moim synem: "Podobno dzisiaj biegałeś po szkole i krzyczałeś 'ass' - 'dupa' po angielsku". Syn odpowiada, że nie krzyczał "dupa' tylko 'As'. Bo na języku polskim mieli czytankę o Ali i Asie.

I to jest mniej więcej podobna sytuacja do Andrzeja Dupy. Chodzi o to, że jak zaczniemy tworzyć paragrafy na dzieci w podstawówce i wzywać do szkół grafologów, to zrobi się jedna wielka schiza.

WP: Albo wywołamy przeciwny efekt do zamierzonego. Dzieci zobaczą, że tym mogą zwrócić na siebie uwagę dorosłych i będą ciągle wymyślać takie żarty.

- Rzeczywiście, jeżeli dzieci zauważą, że nas - dorosłych zajmują napisy, to humor będzie się miał doskonale. Marzyłbym, by prawica zrozumiała - o tym mówił Maciek Stuhr - że żart pomaga ludziom poradzić sobie z porażką. I byliby naprawdę cool, gdyby pozwolili ludziom się śmiać, bo ci ludzie po prostu będą szczęśliwsi. Będą łatwiejszą opozycją.

WP: Polityczne żarty Macieja Stuhra rozśmieszają czy urażają? Przesadził na Gali Orłów?

- Mam swój własny kodeks moralny. I chociaż jestem admiratorem Maćka i bardzo go lubię, to uważam, że wszystko było w porządku, może poza tupolewem. "Państwo mają tu-polew".

WP: Dzień po gali Wiadomości TVP1 zbeształy aktora. Jego wystąpienie zestawiono ze zdjęciami wraku tupolewa i uszkodzonej opony prezydenckiej limuzyny.

- Moja mama nie żyje od 9 lat. Jak o niej pomyślę, to widzę ją gdzieś na chmurce, jak obserwuje mnie z góry. Często mi powtarzała: "czyń tak, żeby ludziom z tobą było miło". I ja mam to w głowie. Wiesz… moja rodzina była mocno uwikłana w powstanie warszawskie. W powstaniu zginął mój dziadek, który walczył na Żoliborzu i w Śródmieściu. Jest coś takiego, że mam w sobie takie "pęknięcie". Można powiedzieć, że jestem liberalny. Ale jest też inna część mnie. Taka, która 1 sierpnia ma łzy w oczach. Wiem, że ekipa programu Szymon Majewski Show miała ze mną problem. Pamiętam moment, kiedy miała miejsce katastrofa smoleńska. To był dla mnie w zasadzie koniec humoru politycznego na długi czas. Polityka była tak wtedy unurzona, przesłonięta jakby czarną zasłoną, że praktycznie nie było tematu. Ludzie spodziewali się, że zajmę jakieś stanowisko w tej sprawie. Współpracownicy próbowali coś na mnie wymóc. A ja mówiłem: "Nie, ja nie chcę tego tematu w programie. Nie chcę śmiać się z mgły i tego wszystkiego. Nie!".
Zresztą do tej pory, jak sama wiesz, prawie 50 proc. Polaków chce wyjaśnienia, co się stało w Smoleńsku. Mam wrażenie, że ta katastrofa napiętnowała ten kraj, przekroiła Polskę na pół. I będziemy się z tym zmagali, tak ja zmagaliśmy się ze stanem wojennym. To naznaczy los naszych dzieci na lata.

WP: W Smoleńsku zginął ksiądz, który chrzcił twoje dzieci.

- Ksiądz Roman Indrzejczyk - kapelan Lecha Kaczyńskiego. Genialna, uśmiechnięta, wspaniała postać. Zajmował się skomplikowanymi chrztami i ślubami. A my z żoną mieliśmy dość skomplikowaną sytuację - średnio praktykowaliśmy. To był pierwszy ksiądz z trzech, u których byliśmy, który powiedział: "zapraszam serdecznie moje owieczki". Inni odmawiali nam ślubu. Mój synek w kościele podczas ceremonii chrztu, będąc już starszym dzieckiem, na pytanie, czy chcesz być ochrzczony, powiedział, że nie (śmiech). Teraz czasami mi to wypomina: "mówiłem, że nie". Trzeba też wiedzieć - i tego trochę nie rozumie prawica - że żart nie oznacza, że komuś złorzeczymy. Dobrze, elegancko skrojony greps, i tu się kłania sprawa Maćka Stuhra, nie oznacza, że on ma w głębokim poważaniu pamięć. On mówi o czymś innym. Prawica, niestety, tego nie rozumie. Ja bym im radził...

WP: *Chcesz zaapelować do ludzi prawicy? Co byś im radził?*

- Tylko i wyłącznie poczucie humoru. Wiem, że im trudno, bo ich elektorat nie ma poczucia humoru. Niestety, prawica zawsze gra bardzo serio. I nigdy nie pozawala sobie na odrobinę rozluźnienia.

WP: Krystyna Pawłowicz uważa, że to "lewactwo nie ma poczucia humoru". Na Facebooku w sarkastyczny sposób zaczepiła Macieja Stuhra pytaniem o "zdrowie tatusia".

- To straszne. To nie jest moje poczucie humoru.

WP: Oglądałam twój roast, gdzie padały żarty naprawdę ciężkiego kalibru.

- No tak. Jestem znany z tego, że dzieci na oddziale mając do wyboru odłączenie od respiratora i oglądanie mojego programu, wolą odłączenie od respiratora. Bo taki był greps na moim roaście.

WP: Nie byłeś zły za żarty kolegów?

- Miałem z nimi potem rozmowę. Pytałem też widowni o zdanie: "naprawdę nie czujecie, że jest jakaś granica?". Odpowiadali: "nie, po to się spotykamy, żeby był hardcore". I prawda jest taka, że za sukcesem Maćka Stuhra i tej gali stoi sama prawica. Ponieważ tak nakręciła spiralę paranoi, że nie można z niczego już zażartować.

WP: W jednym z sondaży na pytanie, "czy satyrykom wolno żartować z wypadku prezydenta Andrzeja Dudy", 54 proc. ankietowanych odpowiedziało, że tak. Pęknięta opona w prezydenckiej limuzynie to dobry temat na dowcip?

- Beznadziejny żart Lisa: "Dzięki Bogu nic się nie stało. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby samochód uderzył w brzozę". Nie powinien się w ogóle za to brać, bo nie ma poczucia humoru. Żaden z niego satyryk. Jest szalenie zdolnym dziennikarzem i niech tak zostanie. Jestem wielbicielem jego swobody. Ja się zawsze denerwowałem na antenie, a on jest w tym wszystkim bardzo naturalny. Ale nie rozumiem tego, co ostatnio robi. Polityczny program nie powinien polegać na tym, że zaprasza się do studia tylko niezadowolonych z władzy i wszyscy razem zgadzają się w tym, że są niezadowoleni. Dla mnie Lis stał się po prostu politykiem i powinien albo szybko założyć partię, albo wstępować w struktury już istniejącej. Widać, kiedy puszczają mu nerwy.

A co mi daje prawo, że mogę się trochę pośmiać? Nic się prezydentowi nie stało, cała eskapada kierowcy zakończyła się sukcesem. Mamy temat. A prawica robi od razu raban. Wychodzi Mariusz Błaszczak i zwala od razu winę na poprzedników. Tak naprawdę, zakładam, że zadajesz mi na dobrą sprawę pytanie dosyć dla mnie filozoficzne. Czy z racji tego, że teraz liczy się tylko i wyłącznie odwaga w prezentowaniu humoru, może nawet nie odwaga, tylko jakby chęć zaszarżowania, to czy ja w ogóle powinienem się tym zajmować? Może właśnie nie.

WP: "Pani Krysieńko kochana!" - Maciej Stuhr zwrócił się tymi słowami do Krystyny Pawłowicz. - Macie sejm, macie senat, macie prezydenta, macie sądy, macie telewizję, swoje wiadomości, macie radio, rozjechaliście Trybunał Konstytucyjny, dajcie wy nam się przynajmniej pośmiać. A tak przy okazji- mój żart bynajmniej nie był wymierzony w pamięć o kimkolwiek. Przeciwnie! W imię godnej pamięci, a przeciw wszystkim tym, którzy sobie od lat tupolewami i wyklętymi wycieracie gębę zbijając polityczny kapitał”.

- Ma rację, mówiąc o tej grze z katastrofą. Wiesz, z czym ja mam aktualnie problem?

WP: Z czym?

- Z tym, że w Polsce mamy teraz dwie strasznie niezadowolone grupy. Mamy niezadowoloną grupę z tego, że przegrała wybory. I drugą grupę, która wygrała wybory i... też jest niezadowolona. To jest dziwne. I ja teraz jestem między młotem i kowadłem. Bo ciągle albo po dupie dostaję, albo jestem dopieszczany przez jedną i drugą stronę, w zależności od tego, jaki greps zrobię.

Znajoma pisze, że nie mam prawa żartować z Tomka Lisa. Kiedy pytam, o co w ogóle chodzi, ona odpowiada, że nie kopie się leżącego. To samo słyszałem kilkanaście lat temu, kiedy śmiałem się z SLD. Potem moi znajomi nagle twierdzili, że nie wolno żartować z Bronisława Komorowskiego. "To jest prezydent" - pouczali mnie. A można się było, kurde, śmiać z Lecha Kaczyńskiego? - odpowiadałem im. Oczywiście, głosowałem na Bronka i uważam, że to mi daje nawet większe prawo do śmiania się z niego. Ludzie tego nie rozumieją - chcą teraz być w okopach, najeżeni. Ciągle dostaję SMS-y od znajomych, że teraz trzeba się opowiedzieć. A ja im odpisuję: "czas opowiedzenia się to było powstanie, albo Solidarność".

WP: Którego z polityków żarty cię śmieszą?

- Ryszard Petru jest raczej swobodny i ma chyba dystans do siebie. A to jest bardzo przydatna cecha. Trzeba umieć przyjąć krytykę. Zawsze podobał mi się Tadeusz Cymański. Nie lubię zakapiorów, fighterów. Mam problem z takimi ludźmi jak Joachim Brudziński czy Stefan Niesiołowski.

WP: Dowcipy opowiadane przez polityków rzadko wywołują salwy śmiechu, częściej zażenowanie. Przypomnijmy spotkanie Sikorskiego z Rostowskim w restauracji Amber Room. - Znasz to? - zagaja w pewnym momencie Sikorski. - Przychodzi pan Jacek do burdelu... - A może pan Radek? - proponuje Rostowski. Sikorski kontynuuje: - Burdelmama mówi: Panie Jacku, pan już dzisiaj trzeci raz. - K..., przez tę sklerozę to się zapier... na śmierć... - Piękne! - chwali były minister finansów. Myślisz, że dla większości Polaków ten żart jest śmieszny?

- Ja w ogóle lubię inny rodzaj humoru. Cały casus podsłuchiwania czyjejś rozmowy to jest trudna sprawa. Ja bym nie chciał, żeby politycy tak mówili. Ale generalnie w połowie polskich domów tak się gada. Mnie to jakoś szczególnie nie śmieszy .

WP: Może nie zrozumiałeś tego dowcipu?

- Zrozumiałem. Za żartowanie nie powinni się brać ludzie, którzy nie mają do tego predyspozycji. I myślę tu też o Tomku Lisie. Widać, jak się strasznie odkrywa - na zasadzie: dowalę mu. A żart powinien być taki… ciach. Leciutko. Nie może być za tym chęci - zawsze w to wierzyłem - załatwienia swoich spraw, zniszczenia kogoś. Zdaję sobie sprawę z tego, że miałem przez lata program, w którym śmiałem się z innych. Nie wszyscy byli nim zachwyceni. Ale cały czas uważam, że żart powinien mieć taką tylną furtkę. Wiesz, jak jesz deser czekoladowy i jest gorzko, gorzko, a nagle gdzieś na końcu, na spodzie, coś bardzo słodkiego się pojawia.

WP: Założyłeś swój kanał na YouTube. Zauważyłeś wielki potencjał internetu i to, że jest to medium przyszłości?

- Ja to zauważyłem dużo wcześniej. I powiem ci szczerze, że popełniłem błąd, że nie założyłem profilu na Facebooku na swoje nazwisko, jak np. zrobił to Kuba Wojewódzki. Podporządkowałem, niestety, Facebooka mojemu programowi. Myślę, że w tej chwili miałbym milion followersów, bo zacząłem dużo wcześniej niż inni. Internet mnie zawsze pociągał, bo nie lubię mieć szefów. Kanał na YouTube SzymonMajewskiSam powstał dlatego, że mam po prostu dużą potrzebę mówienia. I mogę świadomie powiedzieć, że to się sprawdza. Moje filmiki są cytowane, zauważane. Nie mają może jakichś gigantycznie dużych wyświetleń, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Bo mam jakieś ujście swoich grepsów, żartów itd.

WP: Jaki był prawdziwy powód zakończenia współpracy z TVN? Inne gwiazdy tej stacji, np. Kuba Wojewódzki, również zagrały w reklamie i dalej prowadzą swój program w stacji czy grają w filmach. Miszczak powiedział: "On się sprawdzał, kiedy emocje leżały na ulicach. A lemingi nie chcą, żeby się specjalnie śmiano z Platformy Obywatelskiej".

- Problem polega na tym, że emocje rzeczywiście leżały na ulicach i wtedy program miał totalną górkę. Faktycznie, było coś takiego, i jest to niesamowite, że kiedy Platforma doszła do władzy, polityka stała się o wiele spokojniejsza. Oglądalność Rozmów w Tłoku w momencie kiedy PiS był u władzy była trzy razy większa niż całego programu. W czasie kiedy Platforma rządziła, stanowiła 1/3 oglądalności. To pokazuje skalę. Natomiast prawda jest też taka, że stacja, która chciała mi po prostu zrobić kuku, nie wiedząc jak się za to zabrać, po prostu zerwała kontrakt, który nie powinien zostać zerwany. Tak naprawdę oglądalność była całkiem dobra. Myślę, że teraz niektórzy by się modlili o taką.

WP: Zarabiasz na tym?

- Nie. Żyję z innych rzeczy, a to mi daje wielką radość. Fajne jest to, że mogę wyrazić swoją opinię. Powiedzieć poważnie, powiedzieć sarkazmem, kompletnie niszowo zagrać, jakoś tak zupełnie abstrakcyjnie - to, co ja bardzo lubię i co jest w Polsce niepopularne. Ale myślę sobie, że jest jakaś fajna grupa, która się wokół tego bawi.

WP: Powróciłeś też do pracy w Radiu Zet. Czas zatoczył koło?

- To był duży błąd, że kilka lat temu odszedłem z radia. Miałem najdłuższy etat, dłuższy nawet od Janusza Weissa. Dla mnie rodzina jest strasznie ważna. Miałem taki moment, w którym czułem, że po prostu nie daję rady, że nie jestem w stanie połączyć radia i telewizji. Powinienem przetrwać ten trudny moment. Po odejściu z Zetki bardzo cierpiałem. Wiesz jak to jest, mądry Polak po szkodzie.

WP: A teraz postanowiłeś się z całą Polską podzielić swoim codziennym życiem małżeńskim?

- Tak, Nieporadnik małżeński to program o relacjach. I wszystkie dialogi są wzięte z naszego życia. Wróciłem też do robienia wywiadów. Radio jest fajne, bo nie ma ciśnień. Pamiętam, jak przychodzili goście do mojego programu w TVN. Denerwowałem się wtedy za nich. Widziałem, że kobieta chce ładnie wyglądać, bo to telewizja w końcu. Jest 300 osób, każdy chce być dowcipny. Siedzi widownia, ludzie są spięci. A wywiady radiowe wychodzą dużo fajniej. Przychodzi rozmówczyni i jest wyluzowana. Nie jestem jakimś mistrzem zadawania pytań, raczej buduję atmosferę. Rzucę jakimś grepsem, który może nie dla każdego jest zrozumiały (śmiech).

WP: A jak to się stało, że wylądowałeś w Och-Teatrze u Krystyny Jandy?

- To jest właśnie przykład na to, jak czasami porażka czy dostanie po dupie - mam na myśli konfrontację z korporacyjnym niepowodzeniem – powoduje, że pniesz się do góry. Ja jestem typem, któremu jeśli chcesz zrobić dobrze, to rób mu źle.

WP: Masz jeszcze jakieś ukryte talenty, o których nie wiemy?

- Piszę scenariusz do serialu. Zacząłem obmyślać książkę. Strasznie lubię swoją żonę, ba, bardzo ją kocham. Przyszedł mi do głowy taki szatański pomysł, by na podstawie naszych rozmów, pisać felietony do "Zwierciadła". I piszę raz w miesiącu o jej nietypowych zachowaniach, o naszych relacjach, dowcipie. Spotykałem się z Marcinem Nowakiem, opowiadałem mu o mojej żonie. Maciek mi mówi: "Stary, ty masz taki dar opowiadania. Powinieneś wygłaszać monologi. Bo ty wychodzisz, zagarniasz przestrzeń, mówisz o doświadczeniu...". I on zwrócił mi uwagę na pewną rzecz, którą miałem gdzieś w tyle głowy. Kiedyś mogłem się śmiać tylko z rzeczy wymyślonych czy takich, które zauważyłem gdzieś u kogoś. A teraz mogę się śmiać z nabytego doświadczenia, albo się nim dzielić. Któregoś dnia zauważyłem, że mam w telefonie numer do Krystyny Jandy. Wykręciłem numer i mówię: "Pani Krystyno, mam taki pomysł, który może się wydać dziwny. Co pani na to, że ja będę przychodził do pani do teatru i opowiadał o swojej żonie?". Który dyrektor
teatru powiedziałby, że to jest dobry pomysł? No powiedz...

WP: Krystyna Janda (śmiech). I co ona na to?

- Powiedziała: "Szymon, to cudowne. Przyjdź do mnie, opowiedz mi o tym. To jest strasznie śmieszne". Pojawiłem się w teatrze, trzy miesiące prób i… już.

WP: Niezła przygoda.

- W wieku 47 lat zafundowałem sobie debiut teatralny. Zagrałem 50 przedstawień. Rewelacja. Mam taki fun. Uwierz mi, że nie ma nic przyjemniejszego niż wyjście na scenę i gadanie półtorej godziny. Jeżdżę po całej Polsce i opowiadam o żonie. Teraz się pojawiła kolejna rzecz. Rok temu stwierdziłem, że fajnie by było komentować rzeczywistość na bieżąco, raz w miesiącu. I w teatrze mam Wieczór FOCH-u.

WP: A po co ci broda?

- Stosunek do mojej brody odzwierciedla to, co się dzieje w naszym kraju. Niektórzy ją nienawidzą, inni uwielbiają. Najważniejsza osoba w moim życiu, czyli moja żona, bardzo ją lubi. Uważa, że wyglądam super rasowo.

WP: Istnieją dwie teorie: jedna z nich głosi, że broda jest nieuświadomioną do końca tęsknotą za czasami, gdy skąpo przyodziany mężczyzna, walczył o egzystencję z lwem czy z wilkiem. Według drugiej teorii broda jest maską.

- Mam wrażenie, że w moim przypadku to maska. Pamiętam dokładnie decyzję, kiedy stwierdziłem, że zarastam. To był moment kiedy robiłem reklamę dla banku, co łączyło się z męczącą charakteryzacją. Non stop coś miałem naklejane, wydzierane, kolorowane itd. Miałem dosyć i pomyślałem wtedy, że jak tylko to się skończy, to się wcale golić nie będę. A potem, jak zarosłem, zauważyłem, że wyglądam fajnie. I ludzie przestali mnie poznawać. Miałem taki moment totalnego delektowania się wolnością. Gdzieś tam w Juracie czy w Jastarni leżałem na plaży i nikt nie wiedział, kim jestem.

WP: Ale od uchodźców cię wyzywają.

- Na boksie moja broda też nie ma wielu zwolenników.

WP: Przeszkadza ci w walce?

- Nie, nawet tłumi uderzenia.

WP: Słyszałam, że tam jesteś twardym facetem. Boks to nie żart?

- Nikt mi nie wierzy, jak mówię, że się boksuję. Sprawia mi to wielką przyjemność. Co prawda, teraz konsekwencją tego hobby jest to, że mam już drugą przepuklinę do zoperowania. Trochę też mi się odkleiła siatkówka. Ale na obóz pięściarski jadę.

WP: Lubisz życie na krawędzi (śmiech). I rozróby w hotelach…

- Aaaaa... Uwielbiam robić rozróby w hotelach (śmiech). To tęsknota za rockandrollowym życiem. Zawsze byłem takim grzecznym chłopcem. Żona nawet mi to wypomina: "taki spokojny jesteś, ani się nie upijesz, ani nic nie zmalujesz". Kiedy nocowałem w hotelu w Gdańsku, postanowiłem, że choć raz zrobię rozróbę i nie pościelę łózka. Spodobało mi się to rockandrollowe życie i stwierdziłem, że zrobię całą serię rozrób w hotelach. Robię bałagan, cykam selfie i wrzucam na fejsa.

WP: W magazynie "Party" uplasowałeś się na trzecim miejscu największych pantoflarzy show-biznesu.

- A kto jest na pierwszym i drugim miejscu?

WP: Pierwsze miejsce zajął Michael Douglas, a drugie David Beckham. Muszę ci pogratulować, sama śmietanka towarzyska.

- Nic takiego nie odkryli. Można powiedzieć, że jestem zdeklarowanym pantoflarzem (śmiech). Generalnie trochę się poddaję żonie, ale też ten podział nie jest taki do końca jasny. Co to znaczy pantofel?

WP: Niektórzy powiedzą, że pantofel to ten, kto przez 23 lata tkwi w związku bez skoków w bok. Bo taką rocznicę ślubu niedawno obchodziliście?

- Tak, na Maderze mieliśmy okazję obchodzić 23. rocznicę naszych zmagań. 23. rocznica nie jest może okrągła. Ale jest fajna, bo nas przybliża do medali. Cały czas moim marzeniem jest, aby dostać od prezydenta Warszawy medal. Otrzymują je małżeństwa warszawiaków, które przeżyły co najmniej 50 lat w jednym związku małżeńskim. Dziadek mojej żony odmówił przyjęcia medalu na 60-lecie, bo nie chciał, by mu go wręczyła Hanka Gronkiewicz-Waltz. Cała rodzina namawiała go do zmiany zdania, ale nie dał się przekonać.

Co do pantofla, to w świecie współczesnym jest nim ten, kto dwa lata jest w związku z jedną kobietą. A ja nie mam z tym problemu. Bo męskość dowodzi się w innych momentach (śmiech). W naszym związku są obszary życia, które bardzo należą do żony i obszary należące bardziej do mnie. I można śmiało powiedzieć, że jestem pantoflem w niektórych obszarach, a w innych żona zdaje się na mnie. I na przykład od roku znajomi drą ze mnie łacha, że zostałem przyuważony na Powiślu, jak niosłem torbę mojej żony. Rzeczywiście, tak było. Ale teraz - uwaga! Dlaczego ją niosłem? Ponieważ moja żona miała w niej bardzo ciężkie rzeczy. Napisałem o tym nawet cały felieton. I tak myślę sobie, że może niektórzy nie nieśli nigdy damskiej torby, bo nie mają żadnej kobiety.

WP: Za rok skończysz 50 lat. To wiek, w którym tradycyjnie mężczyznom przypisuje się kryzys wieku średniego. Masz obsesję na tym punkcie?

- Pięćdziesiątka mnie nie przeraża. Chciałbym biegać. W czasie ostatniego pobytu na Maderze odbywał się akurat jeden z najtrudniejszych maratonów na świecie Madeira Island Ultra Trial. Uczestnicy tego biegu mają do pokonania 115 km i prawie 7000 m przewyższeń. Kiedy wracałem do Polski w samolocie spotkałem Polaka, który wygrał w kategorii wiekowej 50+. Facet ma 55 lat. Od pewnego czasu przestał robić prześwietlenia kolan, bo chyba ma wszystko pozrywane. Niemniej jednak nadal biega. Piękna sprawa. Pomyślałem sobie: też tak chcę. To jest moje marzenie.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska

Zobacz także
Komentarze (479)