Sztabki złota, włoskie wakacje i broń. Przełomowe przesłuchanie byłego księdza ws. Amber Gold
Były dominikanin Jacek Krzysztofowicz notorycznie zasłaniał się niewiedzą i niepamięcią. Sprytnie naprowadzany przez członków komisji śledczej ds. Amber Gold wspomniał jednak o tym, jak oglądał sztabki złota, gigantycznej darowiźnie 1,5 mln zł i tajemniczym dworku w Rusocinie. Najciekawszy okazał się jednak wątek grożenia Marcinowi P. bronią. To prawdziwy przełom. Dlaczego?
W habicie spędził ponad 20 lat, a na msze w Gdańsku przyciągał tłumy. W pewnym momencie zdecydował się zostawić Kościół, bo zrozumiał, że się zakochał. Powód mógł być jednak jeszcze jeden: Amber Gold. Podczas przesłuchań kolejnych świadków okazywało się, że Krzysztofowicz był bardzo bliskim znajomym małżeństwa P. W pewnym momencie spotykali się niemal codziennie, wspólnie jeździli na wakacje i prowadzili długie rozmowy o biznesie. - Moment kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy, to była sytuacja, gdy Marcin P. przyszedł i zaoferował darowiznę na rzecz klasztoru. To miało miejsce w 2008 lub 2009 roku – zeznał były dominikanin.
Zaskakujący wątek. Małżeństwo P. było zastraszane?
Członkowie komisji największe nadzieje wiązali z wątkiem ukrycia części złota Amber Gold. Ku ich zaskoczeniu przełom nastąpił podczas rozmów o schyłku działalności piramidy finansowej. Krzysztofowicz zasugerował nagle, że tuż przed zatrzymaniem małżeństwa P., obojgu mogło coś grozić. - Opowiadali mi, ze ktoś za nimi jechał. Podjechał do ich samochodu i pokazał im broń przez szybę. Twierdzili, że to mogły być służby. Wtedy myślałem, że to paranoja – oświadczył. Wersja o zastraszeniu przez służby wydaje się mało prawdopodobna, ale już przez zorganizowaną grupę przestępczą, zdecydowanie bardziej.
Przyjaźń aż po kres i złoto ukryte w klasztorze?
W czerwcu Marcin P. zeznał przed komisją, że z byłym duchownym łączyły go przyjacielskie relacje i wsparł klasztor Krzysztofowicza kwotą 1,5 mln zł. Były dyrektor biura bezpieczeństwa Amber Gold Krzysztof Kuśmierczyk dodał z kolei, że w sierpniu 2012 r. było polecenie zarządu, by do kogoś wywieźć złoto Amber Gold. - Dokładnej daty nie pamiętam. Mówiono o jakimś Jacku — wskazał. Te informacje zszokowały przewodniczącą komisji Małgorzatę Wassermann (PiS). Podkreślała, że nie rozumie, dlaczego imię "Jacek" pada z ust świadków w kontekście złota dopiero teraz. Zapewniała, że gdyby mówili o tym już wcześniej, służby przeszukałyby m.in. klasztor dominikanów.
WIDEO: Marcin P. przed komisją ds. Amber Gold: nic Polakom do zwrócenia nie mam
- Nic mi nie wiadomo, żeby złoto do mnie przewieźli. Nic nie wiedziałem o przewiezieniu żadnego złota - powiedział Krzysztofowicz odnosząc się do zeznań Kuśmierczyka. Przyznał, że sztabki widział tylko raz. - Jak byłem w siedzibie firmy i byłem ciekaw, jak wygląda taka sztabka. Poprosiłem, żeby mi pokazali. To była kilogramowa sztabka złota”. Przyznał jednak, że osobiście przyjął od Marcina P. darowiznę 30 tys. zł, a na klasztor dominikanie otrzymali w sumie 1,5 mln zł. Dopytywany o te kwestie stwierdził, że "to było bardzo dziwne". - Jako przeor klasztoru kilkakrotnie spotykałem się z tym, że różni biznesmeni przychodzili i chcieli ofiarowywać na klasztor pieniądze, ale zawsze było tak, że chcieli czegoś w zamian, np. reklamy - mówił. - Natomiast on nie chciał w zamian niczego - dodał.
Wspólne wakacje i "geniusz ekonomiczny" Marcina P.
Krzysztofowicz przyznał, że latem 2012 r. spotykał się z P. niemal codziennie. – Oni funkcjonowali, jakby byli zaszczuci i ja właściwie byłem jedynym człowiekiem, który stał po ich stronie i się od nich nie odwracał – mówił. – Najczęściej spotykaliśmy się na terenie klasztoru i kościoła, czasami bywałem u nich w domu, w restauracji, byłem z nimi na wyjazdach zagranicznych, oni płacili. Florencja była w maju 2012 roku, a Wenecja w 2011 roku. Wyjazdy miały charakter towarzyski – ocenił. Były dominikanin twierdził, że ogromny majątek znajomych nie budził w nim niepokoju, bo uważał Marcina P. za "geniusza ekonomicznego". - Banki dawały 3 proc.,a on 10 proc. Rozkręcił biznes lotniczy, wszystko hulało. W końcu 20 tys. ludzi mu zaufało – tłumaczył.
"Chciałem żyć w normalnym związku"
Gdy cała afera wyszła na jaw, syndyk masy upadłościowej Amber Gold zażądał od dominikanów zwrotu pół miliona złotych z otrzymanej wcześniej sumy. W 2010 roku, po ośmiu latach bycia przeorem klasztoru w Gdańsku, Krzysztofowicz zrezygnował z funkcji i skupił się na praktyce psychoterapeuty. W 2013 roku definitywnie odszedł z zakonu. - Według mnie to, co robię teraz, jest logiczną konsekwencją tego, co robiłem wcześniej. Zawsze starałem się pomagać ludziom, ale w pewnym momencie odkryłem, że jeśli chcę to robić dobrze, to powinienem używać narzędzi psychoterapeutycznych. Zacząłem je poznawać jeszcze kiedy byłem duszpasterzem - mówi w rozmowie z WP.
Dlaczego po przejściu do stanu świeckiego zaznacza, że "wreszcie odważył się żyć i kochać"?- Bardzo często jest tak, że nie mogąc czegoś mieć albo nie mając odwagi po to sięgnąć mówimy sobie, że tego nie potrzebujemy. Tak jest na przykład z celibatem w Kościele katolickim. Nie jest prawdą, że wszyscy księża lubią celibat. Ja chciałem żyć w normalnym związku. Od pewnego momentu przestałem widzieć sens celibatu w moim życiu i nie miałem siły udawać, że jest inaczej - dodaje.