Szpital bez anestezjologów
Ze Szpitala Rejonowego w Raciborzu zwolnili
się niemal wszyscy anestezjolodzy. Ci, którzy zostali w pracy, od
trzech dni mają dyżur - pisze "Gazeta Wyborcza". Zdrowie i życie
pacjentów jest zagrożone - uważa śląski konsultant wojewódzki.
04.07.2006 | aktual.: 04.07.2006 06:31
Raciborski szpital jest jedyny w ponadstutysięcznym powiecie. Ma cztery stanowiska intensywnej terapii i osiem sal operacyjnych. Kilka dni temu zatrudniał 13 anestezjologów. Od 1 lipca dziesięciu z nich już tam nie pracuje._ Wszyscy mają oferty nowej pracy_- zapewnia ordynator dr Grzegorz Frydrych.
On sam nie złożył wypowiedzenia, bo jak tłumaczy, czuje się odpowiedzialny za oddział. Wypowiedzenia nie złożył też jego zastępca oraz młoda lekarka w trakcie specjalizacji.
Ani szpital, ani firma Falck nie jest w stanie znaleźć innych anestezjologów na zastępstwo. Ograniczono więc operacje. Prof. Anna Dyaczyńska-Herman, wojewódzki konsultant w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii, napisała do wojewody wprost, że życie i zdrowie pacjentów w raciborskim szpitalu jest zagrożone.
Powodem dramatycznej sytuacji w szpitalu jest spór o płace. Już w lutym lekarze skupieni w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Anestezjologów napisali do dyrektora, że od czterech lat zarabiają na etacie po 1500 zł brutto (niecały 1000 na rękę), więc domagają się znaczącej podwyżki.
Chodziło im o trzy średnie krajowe dla tych, którzy mają drugi stopień specjalizacji, czyli ok. 7,5 tys. zł brutto. Tymczasem dyrekcja zaproponowała 3,5 proc. podwyżki - ok. 50 zł.
Lekarze napisali do starostwa w kwietniu, uprzedzając, że się zwolnią. Nie dostali odpowiedzi. Wtedy zaczęli składać wypowiedzenia. Przekonywali, że jako anestezjolodzy nie mogą strajkować, więc zwolnienie to jedyna możliwa forma protestu._ Nie możemy ograniczać opieki nad chorymi, bo jesteśmy za nich odpowiedzialni_ - mówiła "Gazecie" jedna z lekarek.(PAP)